- Mój mąż znęcał się nade mną psychicznie oraz fizycznie - oświadczyła pewnie Jenn.
- Ona kłamie! To nieprawda! - zaprotestował natychmiast Marcel zrywając się ze swojego miejsca.
Jego żona cofnęła się jakby pewna, że za chwilę rzuci się na nią z pięściami. Położyłam rękę na ramieniu blondyna.
- Usiądź, tylko ją prowokujesz - szepnęłam do niego. Spojrzał mi w oczy wpatrując się w nie trochę dłużej niż było to potrzebne. Pokiwał głową i usiadł na krześle. Skierowałam spojrzenie na kobietę, która mimo "przerażenia" uśmiecha się zwycięsko. - Mówisz, że się nad tobą znęcał. Podtrzymujesz to?
- Ttak?
- Skąd ta niepewność? - wytknęłam jej. Przechyliłam głowę przyglądając jej się. - Jak długo to trwało?
- Oodkąd jesteśmy razem.
- Nie ma dowodów na to. Brak obdukcji, a opinia psychologiczna nie wskazywała na znęcanie - zauważyłam. Odwróciłam się do sędziego. - Z braku dowodów wnoszę o oddalenie postulatów pani Schmelzer.
- Nie! - zawołała na całą salę. Spojrzała na mnie wyzywająco, a potem na Marcela. - Dostarcze dowody.
- Jest pani tego pewna? - zabrał głos sędzia. Jennifer skinęła. - Dobrze, odraczam rozprawę. Termin kolejnej wyznaczam na za dwa tygodnie - orzekł sędzia i zamknął rozprawę.
To miała być krótka sprawa. Ojciec mnie zabije jeśli mu powiem, że muszę tu jeszcze zostać. Dla mnie oznaczało to spokój, bez jego kontroli. Schowałam dokumenty do aktówki i wzięłam płaszcz do ręki.
- Myślisz, że nie wiem co ty kombinujesz? - usłyszałam głos Marcela.
Stał przed swoją żoną blokując jej przejście.
- Panie Schmelzer, proszę za mną - zwróciłam się do niego.
Popatrzył na nią i prychnął.
- Nie wierzę, że mogłem być z kimś takim jak ty.
- Pożałujesz tego, że chcesz się mnie pozbyć - ostrzegła.
- Radzę uważać, bo to wkracza w groźby, a te są karalne. Coś jeszcze chcesz dodać? - zabrałam głos zakładając torbę na ramię. - Mój klient może wnieść również oskarżenie o nękanie. Stąd moje pytanie czy chcesz coś jeszcze dodać.
Posłała mi nienawistne spojrzenie i odeszła teatralnie odgarniając włosy. Żałosne. W zasadzie to było zabawne. Ta jej cała otoczka i zachowanie. Nadawała się na aktorkę, ale nie ze mną te numery. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam. Miałam zadzwonić pół godziny temu do ojca. Skinęłam Marcelowi i opuściłam salę rozpraw. Oparłam się o barierki i już chciałam chciałam wybrać numer ojca kiedy usłyszałam krzyki, a przez nie wszystkie przebijało się nazwisko Marcela. Spojrzałam w tamtym kierunku nieco zaskoczona.
Spięłam się wewnętrznie widząc kamery i reporterów. Minęła mnie zadowolona z siebie Jenn, która uśmiechnęła się do mnie zwycięsko. Co za wredna małpa z niej. Chciałam już się stamtąd ulotnić, ale Marcel miał widoczny problem, a ochrona sądu ledwo dawała radę. Ugh, trudno, najwyższej mnie sfotografują.
- Chodź. - Złapałam Marcela za rękę i weszłam z powrotem na salę sądową. Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam kluczyki od swojego samochodu. - Masz, weź mój.
- To naprawdę nie ja. Nie chciałem żeby ktokolwiek wiedział - zapewnił od razu zerkając ponad moim ramieniem.
- Wierzę ci. Jedź, spotkamy się jakoś jutro.
Podziękował i skierował się do bocznego wejścia. W pół drogi zatrzymał się i odwrócił do mnie.
- Nie mogę. Nie mam gdzie pójść.
- Jak to?
- Jenn wciąż jest w naszym, moim domu. Mieszkałem do tej pory u Łukasza, ale nie chce mu zwalać na głowę tego wszystkiego - odparł. - Kurwa...
- Dobra, jedź do mnie. Tam nikt cię nie znajdzie - podjęłam decyzję, której prawdopodobnie będę bardzo żałować.
- Naprawdę? - nie dowierzał.
- Jedź, ja niedługo wrócę.
Wrócił się i przytulił mnie. Nie wiem czemu, ale moje serce drgnęło. Może mi się wydawało.
- Dziękuję, za wszystko.... - szepnął wciąż mnie przytulając.
- Jedź - ponagliłam go odsuwając się.
Patrzyłam jak odchodzi. Jeśli ludzie i mój ojciec dowiedzieliby się, że tu jestem, że mu pomagam... Byłabym skończona. Zarzuciłam na głowę kaptur mojego płaszcza i opuściłam sąd jak najmniej uczęszczaną drogą. Wsiadłam w taksówkę i spojrzałam na moją obrączkę.
Marcel był do niego tak podobny. Obaj mieli w sobie swego rodzaju charyzmę i urok, która nie pozwalała przejść obok nich obojętnie. Jednak Marcel był moim klientem. Miał być tylko zleceniem od przyjaciela. Chwilą oderwania od mojej rzeczywistości. Francisco był jednak inny. Bardziej pewny siebie, nie miał nigdy wątpliwości. Wiedziałam, że mam oparcie, a jeśli moja siła mnie zawiedzie, on nią będzie. Marcel czasem swoim zachowaniem przypominał mi niezdecydowane dziecko w sklepie z zabawkami. Niby wie co robi i po co przyszło, ale wciąż było w nim pełno niepewności czy podjęta wcześniej decyzja była dobra.
Kiedy weszłam na swoje piętro on już tam był i czekał pod drzwiami. Bez słowa otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka. Wpisałam kod i skierowałam się do wnętrza domu.
- Naprawdę dziękuję za to co dla mnie robisz - odezwał się. Pokiwałam głową. - Stało się coś?
- Nie, nic, w porządku - zapewniłam. - Trzecie drzwi po prawej jest łazienka, naprzeciwko masz swój pokój. Jeśli czegoś będziesz potrzebować będę u siebie.
- Dziękuję - powtórzył i uśmiechnął się do mnie lekko.
Nie mogłam się powstrzymać i nie zrobić tego samego. Fran też tak się uśmiechał... Nie, miałam przestać o nim myśleć. Już tyle lat mi się udawało.
Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Oparłam głowę o szybę czując jak gorące strumienie wody parzą mi plecy. Krew...wszędzie krew... Usłyszałam pukanie do drzwi łazienki.
- Już wychodzę! - zawołałam i zakręciłam wodę.
Wyszłam z kabiny, wytarłam się ręcznikiem i ubrałam. Mój mąż zawsze się ze mnie śmiał, że nawet po kąpieli nie ubiorę się w wygodne ubrania. On robił przeciwnie. Westchnęłam i opuściłam łazienkę związując włosy w kucyka. Od razu uderzył we mnie zapach dochodzący z kuchni. Ruszyłam jego śladem i odnalazłam Marcela stojącego przy kuchence.
- Głodna? - spytał uśmiechając się lekko i nałożył zawartość patelni na dwa talerze.
- Widzę, że się zadomowiłeś, panie Schmelzer - zauważyłam unosząc brew.
Wziął talerze i postawił je po przeciwnych stronach wyspy kuchennej. Odwrócił się do mnie i wyciągnął rękę.
- Marcel, nie pan Schmelzer - poprawił i uścisnął moją dłoń.
- Niech będzie, Sissi - odparłam. Uśmiechnął się szerzej co w jakiś sposób spowodowało ciepło na moim sercu. Podeszłam do wyspy i usiadłam na barowym krześle. Zadowolony z siebie Marcel usiadł naprzeciw mnie. Marcel cały czas mnie zagadywał, ale ja nie mogłam się na niczym skupić. To nie było do nnie podobne. W końcu jednak zabrałam się w sobie i się odezwałam. - Przepraszam, Francisco. Znaczy...przepraszam.
- Tak miał na imię? - spróbował niepewnie. Skinęłam grzebiąc w talerzu. - Długo się znaleźliście?
- Dwadzieścia pięć lat.
- Ohhhh, byliście przyjaciółmi?
- Też. Zawsze wiedzieliśmy, że będziemy razem - odpowiedziałam zanim pomyślałam. Uniósł brew. - Em, wiesz takie obietnice z piaskownicy. Nasi rodzice się przyjaźnili - poprawiłam się mając nadzieję, że nie będzie nic podejrzewać.
- Rozumiem, ja i Jenn to była miłość z przypadku. Mamy wspólnego znajomego i od słowa do słowa...sam nie wiem kiedy się w niej zakochałem - wyznał po chwili namysłu. Dotknął mojej dłoni i nie pozwolił zabrać. Spojrzałam mu w oczy zaskoczona. - Widzę, że bardzo go kochałaś, ale tak jak i ja musisz ruszyć dalej. Chciałby na pewno żebyś zaczęła żyć i pokochała kogoś innego. Życie w samotności nie ma żadnej wartości - oświadczył poważnie wpatrując mi się w oczy.
Nie sądziłam usłyszeć czegoś takiego z jego ust. Zerknęłam na moją obrączkę, a potem na Marcela. Może i ma rację. Może to był znak. Za wiele pytań, a tak mało odpowiedzi na nie. Uśmiechnęłam się lekko i pozwoliłam spleść nasze palce. Oboje tego potrzebowaliśmy. Wsparcia i poczucia, że ktoś jest obok. A ja...chyba właśnie tego pragnęłam. Ruszyć dalej.
CZYTASZ
Million Reasons | Marcel Schmelzer
Fanfiction"- Nie przejmuj się, księżniczko - szepnął przytulając ją do siebie. - Uważaj na słowa, bo mogą okazać się kiedyś prawdą - poradziła odsuwając się. Nie oglądają się za siebie odeszła pozostawiając go z pustką w sercu i mętlikiem w głowie...