"Masz pan łaka"

179 23 11
                                    

Przemiany zwykle nie należały do najprzyjemniejszych, a na pewno nie ta. Felix już i tak był zmęczony i obolały, a myśl o tym, że podczas niej popęka mu kilka kości tylko by przemieścić się i po chwili zregenerować na pewno nie poprawiało jego stanu.

Spojrzał na Paula i Maxa. Ten pierwszy patrzył na niego z góry - mimo, że szatyn był od niego wyższy o co najmniej 7-9 cm. Za to brunet miał głowę pochyloną ku ziemi. Mimo to jego oczy były skierowane ku górze, na Felixa. Wręcz wypisane było na nich zdanie "Nie spartacz tego bo ten szaleniec mnie zabije". Szatyn wyciągnął swoje ręce ku górze rozprostowując je. Jego oczy zapłonęły wściekłą zielenią. Słychać było chrupot łamanych kości oraz cichy jęk Felixa. Po chwili stał przed nimi pełnoprawny, czworonożny smok pokryty grubymi, białymi i czarnymi łuskami. Zamachał ogonem i średniej wielkości skrzydłami by wprawić kości w ruch. Max posłał mu lekki uśmiech ulgi, zaś Paul nadal patrzył na niego z tym pojebanym poczuciem wyższości. Smok powstrzymał się od głębokiego warknięcia na rzecz pozostania przy życiu. Jeszcze mu się nie śpieszy do grobu.

Felix powolnym krokiem zaczął okrążać dwójkę mężczyzn stojących przed nim. Powstrzymywanie się przed powaleniem Paula na ziemię stawało się nie do zniesienia. Mimo to starał się je zignorować.
- Jednak coś potrafisz zrobić dobrze Math - mruknął samozwańczy leader.
- Jestem Max...
Paul zignorował poprawkę czarnowłosego. Odwrócił się w stronę smoka co natychmiastowo go zatrzymało. Zaczął do niego powoli podchodzić. Felix lekko napiął mięśnie na co Paul zareagował lekkim uśmiechem. Mimo obaw smoka leader poklepał go po głowie po czym skierował się w stronę drzwi wyjściowych. Felix zamachał lekko skrzydłami widząc, że jeszcze żyje. Chciał już podejść do Maxa jednak poczuł huk i ciepło na skrzydle. Licząc na najgorsze spojrzał na nie. Wiele się nie pomylił - skrzydło było przestrzelone. Warknął patrząc na ściekającą z niego krew. Paul wyszedł z hali.

Max natychmiastowo podbiegł do smoka kucając przed nim. Rzucił okiem na ranę po czym cmoknął niezadowolony.
- Samo się raczej nie zrośnie, prawda?
Smok kiwnął głową lekko mrużąc przy tym oczy starając się nie machnąć przy tym odruchowo skrzydłem. Mimo to gdy Max przejechał dłonią po błonie, blisko kości Felix mimowolnie je złożył. Cicho zawył, instynktownie cofając się do tyłu. Max przez ten cały czas podążał za nim wzrokiem.
 - Dasz radę się zmienić? - powiedział Max wstając przy tym z podłogi.
Smok usiadł chwilę myśląc nad odpowiedzią. Mógł to zrobić jednak wtedy nie wiadomo gdzie mogła przemieścić się rana postrzałowa. Ryzyko było zbyt wielkie. Musiał poczekać, aż rana się zarośnie. Felix chciał już pokręcić głową jednak wpadł na pomysł. Wstał i podszedł do Maxa łapiąc w pysk pilot przy jego pasie. Jakby nigdy nic ruszył w stronę wyjścia.
 - Co ty...! - krzyknął ruszając za nim biegiem. 

Gdy czarnowłosy wyszedł z hali smok stał już przy windzie. Gdy Max stanął obok niego powstrzymywał się od walnięcia go w nos. Wyrwał mu z pyska pilot po czym otworzył drzwi windy. Oboje do niej weszli. Po kilkunastu sekundach byli już na dole. Felix prawie od razu wyszedł z metalowej puszki. Max nie rozumiejąc o co mu może chodzić ruszył do swego pokoju. Otworzył drzwi i usiadł przy biurku. Nim zdążył je zamknąć smok wpadł do pokoju, a ze stołu ściągnął ołówek i kartkę. Max zaciekawiony patrzył co Felix kombinuje śledząc każdy jego ruch. Smok wziął w pysk ołówek i wręcz kaligraficznym pismem napisał coś na niej. Czarnowłosy podniósł kartkę z ziemi i ujrzał dwa słowa: ''Zszyj ranę''. Spojrzał na stojącego obok niego gada czekającego na jego znak. Ten jedynie kiwnął głową.

*

Tord mimo wielkiego bólu usiadł na kanapie. Przeciągnął dłonią po swoich brudnych włosach przeszywając Eduardo wzrokiem. Usłyszał zrozpaczony krzyk wąsacza klęczącego nad ciałem Jona. Jego ciało przeszedł lekki dreszcz.
- Nie celowałem w niego, ale w tego idiotę - wskazał na Toma. - Niestety oboje byli dość podobni i ich pomyliłem. Wiesz obaj mają niebieskie ubrania, szatynowe włosy i nie mają krztyny rozumu.
Matt musiał powstrzymać Eduardo by ten nie rzucił się na Torda. Było to dość trudne ponieważ wąsacz był dość silny, a Matt mimo bycia modelem mięśni miał niewiele. Zawsze pozostawał jeszcze Edd. Teraz jednak był gotowy by w każdej chwili złapać Toma.

Wtedy do mieszkania bez pukania wpadł Mark. Nawet nie zapukał. Spojrzał na Torda z niedowierzaniem. Lekko kręcąc głową ruszył w stronę kanapy uspokajają przy tym Eduardo.
- Red mówiłem Ci byś tu nie przyjeżdżał - powiedział siadając na wolnym skrawku kanapy.
Tord mruknął pod nosem coś w stylu "Nie będziesz mi rozkazywać, blondasie". Mark poklepał go po głowie kręcąc przy tym lekko swoją. Wstał z kanapy i złapał za koszule Eduardo lekko przy tym odpychając od niego Matta. Wąsacz przez jeszcze kilka chwil mu się stawiał jednak po kilkunastu sekundach ograniczył się jedynie do zabijania wzrokiem Torda i Marka. Kiedy Matt zdążył przetworzyć to co się stało żadnego z dwójki ich sąsiadów tam nie było.

Ringo, który najwyraźniej nie pojął powagi sytuacji wszedł na kolana Torda i zwinął się w niewielki kłębek. Szatyn zamrugał kilka razy oczyma nie wierząc, że ta puchata kulka nie ma mu nic za złe. Torda męczyło jednak pewne pytanie: jak ten futrzak przeżył? Jak Tom przeżył? To było prawie niemożliwe. Chodź w sumie to w jaki sposób on sam przetrwał ten wielki wybuch robota raczej nie był normalny. Tord pokręcił głową odganiając myśli od siebie. Dopiero wtedy zauważył, że oczy trójki jego były przyjaciół są w niego wlepione. Wziął wdech.
- Dobra. Ja mam swoje problemy, wy macie swoje - powiedział spokojnym tonem. - Postarajmy się ich nie łączyć, jasne? - przeciągnął ostatnie słowo lekko przy tym sycząc.
Edd wywrócił oczyma. Nie mógł uwierzyć, że Tord stał się, aż tak głupi.
- Nie zauważyłeś, że one już się połączyły po tym jak Erno Cię tu przyniósł? - spytał Zieleninka.

Zapanowała cisza. Jakby na coś czekali. Matt obiegł wzrokiem wszystkich. Nie lubił ciszy. Postanowił, że trzeba to zmienić. Wziął wdech i powstrzymując śmiech powiedział do Torda:
 - Masz pan łaka.
 - Łaka? - szatyn nie zrozumiał.
 - Łaka maka fą - powiedział Matt wybuchnął śmiechem.
Tord zaczął wydawać dziwne dźwięki. Coś podobnego do charkotu silnika samochodowego. Po chwili jednak szatyn także zaczął się śmiać.  Wpierw był to cichy chichot, lecz po chwili zmienił się w pełnoprawny śmiech. Edd lekko się uśmiechnął widząc, że mimo wszystko wciąż momentami jest jak za czasów starych.

Jak za czasów starych...  |Eddsworld| (CHYBA PORZUCONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz