Grzebałam niemrawo widelcem w śniadaniu, wpatrując się za okno.
Nie widziałam Wonho od ponad tygodnia.
Nie odpowiadał na moje wiadomości ani telefony. Z dnia na dzień zaczęłam coraz bardziej się martwić.
— Coś się stało? — z zamyślenia wyrwał mnie zaciekawiony głos mojej mamy.
— Nie, czemu? — uśmiechnęłam się niemrawo, pociągając nosem.
— Jesteś jakaś taka... — zaczęła, uważnie się mi przyglądając. — Nieobecna.
— Wydaje ci się — zaśmiałam się, upijając łyk kawy. — Po prostu ostatnio nie czuję się najlepiej, to wszystko.
— Może się przeziębiłaś? — odezwał się tata, unosząc wzrok znad gazety.
— Ja myślę, że to wcale nie jest przeziębienie — rzuciła moja rodzicielka, wymieniając z tatą porozumiewawcze spojrzenia. — To trochę inna choroba, zwana miłością — dodała, puszczając do mnie oczko.
Wyprostowałam się jak struna, prawie krztusząc się napojem.
— Mówiłam! — zawołała, klaszcząc w dłonie, jakby właśnie trafiła szóstkę w totka.
— Mamo — jęknęłam, przewracając oczami.
— Powiedz kochanie, czy to ten przystojny, muskularny blondyn? — zapytała, trzepocząc rzęsami.
— O Boże, zaczyna się — mruknął tata, ukrywając się za gazetą.
Dzięki tato.
— Mamo, przestań — burknęłam, odstawiając kubek na stół.
Nagle mój telefon zabrzęczał. W błyskawicznym tempie odblokowałam go, odczytując wiadomość.
Od Wonho:
Wyjdź przed dom.
Poderwałam się do góry, wpadając jak strzała do przedpokoju.
— Yoona! — zawołała moja mama z kuchni. — Gdzie tak pędzisz?
— Nieważne, zaraz wrócę! — odkrzyknęłam, naciągając na siebie bluzę z kapturem.
Schowałam telefon do kieszeni, biorąc głęboki wdech.
Z jednej strony cieszyłam się, że wrócił, jednak z drugiej byłam na niego piekielnie wkurzona.
— Wonho! — zawołałam, gdy tylko go zobaczyłam. Chłopak stał do mnie tyłem, z założonymi rękami. Na dźwięk swojego imienia odwrócił się, smutno na mnie spoglądając.
— Gdzie ty, do jasnej cholery byłeś? — rzuciłam, podchodząc bliżej. — Nie mogłeś mnie jakoś uprzedzić, że znikniesz? Wiesz, jak się martwiłam?! — dodałam, po chwili jednak zasłaniając usta dłonią.
— Oh, martwiłaś się? — zapytał, przekrzywiając głowę w bok. Odwróciłam wzrok, nie chcąc na niego patrzeć.
Yoona, ty paplo!
— Najpierw na mnie naskakujesz, masz wielkie pretensje, a teraz mówisz, że się martwiłaś? — kontynuował, zmniejszając dzielącą nas odległość.
— Pomyliłam się — powiedziałam, spoglądając na niego. Dziś jego oczy były puste. Tęczówki zaś były czarne jak noc.
Nie był zły.
— Oh, pomyliłaś się — sarknął, oblizując wargi.
— Tak, pomyliłam się. Yumi też miała czerwone oczy, tak jak ty — odparłam, wypuszczając powietrze z płuc. — Myślę, że to nie ty ją przysłałeś. To nie ty to zaplanowałeś.