14

202 22 2
                                    

Obudziła się, ale była w stanie jedynie uchylić powieki. Od razu poczuła nieprzyjemny zapach szpitalnej pościeli i świeżo umytej podłogi. O dziwo była w jednoosobowej sali. Nikogo nie było w środku. Spróbowała odrobinę podnieść głowę, ale ból, który temu towarzyszył był za duży. Spojrzała na nogi, obie by w gipsie, ręce zresztą też. Chciała poruszyć nogą, ale nie mogła tego zrobić. Nie czuła ich. Spanikowana zaczęła wołać o pomoc. Po minucie przybiegła zaalarmowana pielęgniarka.

- W końcu się obudziłaś! Nie ruszaj się, zaraz przyjdzie lekarz - oznajmiła, przyglądając jej się z niedowierzaniem.

Rzeczywiście po chwili do sali wbiegł zdyszany lekarz. Od razu podszedł do łóżka i poprawił okulary.

- Nie wiem od czego zacząć...- podrapał się po głowie.- Jest mi bardzo przykro, ale twój kręgosłup nie wytrzymał wypadku. Na szczęście złamał się tyko w jednym miejscu - uśmiechnął się słabo.- Nie wspomnę o licznych złamaniach rąk i nóg, silnym wstrząśnieniu mózgu, pękniętej śledzionie i innych drobniejszych urazach. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by możliwie poprawić twój stan, ale... nadal jest bardzo ciężki. Z reguły nie mówię takich rzeczy osobom w twoim wieku, ale twoi rodzice sobie tego życzyli.

Lekarz jeszcze raz spojrzał na Edith smutnym wzrokiem, a potem wyszedł z sali.

- Jakbyś czegoś potrzebowała, zawołaj mnie, nad tobą jest kamera, na pewno to zauważę. Zaraz przyjdą do ciebie rodzice - pielęgniarka poprawiła okrywającą ją kołdrę i również wyszła.

Edith zacisnęła powieki, tego spotkania bała się bardziej niż czegokolwiek innego. Wiedziała, jaki ból sprawiła rodzicom. Jej oddech przyspieszył, gdy drzwi do sali powoli się otwierały. Najpierw zobaczyła swoją mamę. Miała podkrążone, czerwone od płaczu oczy. Potargane włosy i rozmazany makijaż. Tata nie wyglądał lepiej. Oboje zbliżyli się do łóżka córki. Żadna ze stron nie chciała zacząć tej rozmowy, pewnie najtrudniejszej w ich życiu.

- Tak bardzo was przepraszam - szepnęła Edith i zaniosła się płaczem. Było jej strasznie wstyd i była na siebie wściekła zarazem.

- Córeczko, co się stało?- pierwsza odezwała się rodzicielka, również płacząc.- Lekarze uważali, że ty...że wzięłaś narkotyki, ale badania tego nie wykazały. Edith, co się stało?

- Mamo...- zapłakała, nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.- Bo on mnie gonił, a ja - wzięła głębszy oddech. - Musiałam uciec, mamo, musiałam.

- Córeczko - pan Bailey złapał dziewczynę za rękę. Nic nie rozumiał, ale nie umiał patrzeć na cierpienie Edith. - Kto cię gonił? Nikogo nie było z tobą w bibliotece, bibliotekarka powiedziała, że nagle zaczęłaś krzyczeć, a potem wybiegłaś prosto pod ...

- Edith- przerwała mu żona i wytarła chusteczką nos- Jeśli chciałaś... odejść od nas, to my - spojrzała na Halla- My to zrozumiemy. Przepraszam...- łzy płynęły jej z oczu powolnym strumieniem, gdy wychodziła z sali.

Słowa matki całkowicie załamały nastolatkę. Zaczęła głośno szlochać, co chwila przepraszając, już sama nie wiedziała, za co.

-To nie tak, tato. To nie tak - spojrzała błaganie na ojca, który nie mógł już dłużej znosić płaczu córki. Wyszedł szybko z sali, czując się jak ostatni tchórz. Podszedł do żony siedzącej na jednej ze szpitalnych ławek i mocno ją przytulił, lecz nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.

A Edith znów została sama. Sama z niewyobrażalnie wielkim poczuciem winy. Jeszcze raz spojrzała na swoje nogi i załkała głośniej. Nigdy nie myślała o samobójstwie, ale w tamtym momencie przez głowę przemknęła jej myśl, że lepiej byłoby gdyby nie obudziła się po wypadku.

-----

Po godzinie płaczu, Edith poczuła się bardzo zmęczona. Nie walczyła z tym, jedyne co chciała wtedy zrobić to zasnąć i nie czuć już bólu.

Znów znajdowała się w tym ogromnym, pięknym zamku. Uśmiechnięta spojrzała na swoje zdrowe nogi. Zaśmiała się i obróciła dookoła własnej osi. Zaczęła biec przed siebie. Nagle przeniosła się do ogromnego pomieszczenia, a dokładniej komnaty. Było w niej mnóstwo różnokolorowych kwiatów. Ich zapach koił wszystkie zmysły. Chciała już zostać tam na zawsze...

------

Obudziła się jeszcze bardziej zmęczona, niż wcześniej. Czuła, że nadal ma opuchnięte oczy. Westchnęła z bezradności.

- Dlaczego...- szepnęła sama do siebie.

- Moja miłości - nagle przed nią pojawiła się mgła, a razem z nią Anthony.

- Odejdź...- odwróciła głowę w drugą stronę.

- Sama jesteś sobie winna, słodka. Chciałaś odejść - mruknął, odgarniając pasmo włosów z jej czoła. Pochylił się i lekko je pocałował. Edith zrobiło się niedobrze. Chciała zacząć krzyczeć, ale wiedziała, że to nic nie da.

- Nieprawda - szepnęła. - A ty, ty obiecałeś mi, pamiętasz? - spojrzała na niego bez jakichkolwiek emocji w oczach.

- Ależ oni nie będą cierpieć, Edith. Przyrzekałem ci to - usiadł koło niej, gładząc jej dłoń.

- Co zamierzasz zrobić? - w jej oczach znów pojawił się cień nadziei.

- Sama zobaczysz. Będzie ci o wiele lżej, słodka. - Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze jeden dzień - uśmiechnął się tajemniczo.

- Będę mogła chodzić ? - spojrzała na niego z wyczekiwaniem.

- Chodzić, skakać, biegać, co zechcesz - tłumaczył. Potem wskazał na kalendarz.Spojrzała na zaznaczoną datę. Była nieprzytomna sześć dni...

- Jutro wieczorem znów tu przyjdę,a wyjdziemy już razem - ostatni raz pocałował ją w czoło, a potem rozpłynął się w powietrzu.

Edith uśmiechnęła się delikatnie. Nie wiedzieć czemu, uwierzyła mu. On był jedynym, który był w stanie jej pomóc, wiedziała to.

To tylko zły senOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz