12

244 35 1
                                    

Drogi, ku jego zdziwieniu, były puste. Mógł zatem dostać się do celu w dosyć szybkim czasie, co zdecydowanie sprzyjałoby sprawie. 

Wczoraj kiedy wszedł do domu, oznajmił żonie że jedzie na akcję. Nie wspomniał o tym, że wciąż dotyczy ona Daniele. Po prostu wszedł i się spakował, co chwilę słuchając głupich pytań swojej kobiety i odtrącając od siebie swoje pociechy. 

To właśnie zrobiła z nim ta praca. 

Stał się nieczuły, niewyrozumiały i oschły. Nie widział tego u siebie przez dłuższy czas, ale teraz wie, że się zmienił. Tylko że on nie zamierzał tego naprawiać. 

Jeśli będzie taki jak kiedyś, ulegnie i już na pewno straci tę pracę. Za nic na świecie sobie na to nie pozwoli. 

- No odbierz wreszcie - naciskał już po raz kolejny na swojego smartfona, wciąż przypatrując się bacznie drodze. - Cholera! - uderzył w kierownicę, kiedy znów odpaliła się sekretarka. 

Holly nie odbiera od niego telefonów. Hoover od razu się rozłącza, a Woods - wręcz przeciwnie, wydzwania. To wszystko jest okropnie pomieszane, ale on potrzebuje teraz tylko odrobiny szczęścia i wsparcia, by zakończyć sprawę. 

Nie może siedzieć w miejscu. 

- Posłuchaj, Woods... - nacisnął zieloną słuchawkę wiedząc, że jest już zwolniony. - Ja wiem, co powiedziała ci Holly, ale...

- Newman, spokojnie... - mruknął. - Dokąd ty właściwie jedziesz? 

- Daniele do tej pory kierowała nas na wschód, no nie? 

- Newman, co ty znowu wymyśliłeś? 

- Od sprawy z Paryża jedziemy wciąż na wschód - agresywnie skręcił w ulicę, prawie ją przegapiając. 

- Jezu, co ty tam robisz? 

- Wschód leży na trzeciej. 

- Że co? 

- Na trzeciej godzinie. Zegarowej - spojrzał na lusterko i znów przed siebie. - Kierują nas na wschód.

- Mówiłeś, ale to zupełnie nie trzyma się kupy. 

- Wschód to trzecia. Trzecia to mniej więcej godzina zgonu samobójców. 

- To wcale nie ma związku z ich położeniem, wracaj tu! Czy ty w ogóle myślisz? Na jakiej podstawie tak myślisz? 

- Przyjrzyj się cholernym faktom! 

- A ty wiesz ile miejscowości leży na wschodzie? 

- Ale ja wiem gdzie szukać. - Tak naprawdę to sam nie był tego takie pewien. 

Ale czuł, że był już blisko. Ogarnął go umysł socjopaty. Wiedział, że jeśli nie wróci z dowodami, może w ogóle nie wracać. 

- Dokąd zamierzasz jechać? 

- Muszę być tam sam - odpowiedział. - Sam, kompletnie. 

- Newman, chyba nie myślisz że wyślę tam kogoś bo coś sobie ubzdurałeś? Mów mi gdzie jedziesz. 

- Do Londynu - usłyszał parsknięcie, na które przewrócił oczami. 

- Ponieważ?

- Stamtąd pochodzi Daniele. 

- Wiemy to, Newman, ale obecnie żadna jej rodzina tam już nie mieszka. 

- Ona przeprowadziła się stamtąd i pół roku później popełnia samobójstwo. Tam jest odpowiedź. 

- Newman, niestety... muszę cię prosić byś wrócił. Sprawa Daniele jest zamknięta. 

- Zamknięta - zaśmiał się gorzko. - Może dla ciebie.

- Będę musiał odebrać ci odznakę, Josh. 

- Proszę bardzo. Jak odkryję prawdę - zbulwersowany zakończył połączenie i rzucił telefon na siedzenie obok. 

Zagryzł szczękę i bardziej skupił się na drodze. Zacisnął dłonie na kierownicy i przeklął pod nosem. 

Został sam.












Na szczęście miał przy sobie dokumenty Daniele. W ten sposób mógł zlokalizować jej dawne miejsce pobytu. Miejsce, od którego to się wywiodło i poszło w świat. 

Dziewczyna mieszkała kiedyś na Orchard Street. To ulica pełna kamienic, wyróżnia się dosyć starodawnym stylem i tym, że prawie wszędzie widać schody pożarowe na zewnątrz budynków. Ale to nie czas na zwiedzanie. 

Mężczyzna chodził po chodniku ze srogą miną, wróżącą samo nieszczęście. Na pewno wzbudzał strach i nieufność, ale to dobrze. 

Jej mieszkanie wznosiło się nieco ponad trzecie piętro. Tak przynajmniej wyczytał w dokumentach. W momencie samobójstwa nie było przy niej nikogo. Jej rodzice nie przyjechali na czas. Przewieźli jej ciało tutaj, by tu ją pochować. Jednak o pogrzebie nic Newman nie słyszał. 

On na oczy nie widział jej rodziców. Ani matki, ani ojca. Podobno ktoś z jego biura z nimi rozmawiał, ale ona była w końcu pełnoletnia, więc oni nie mieli obowiązku się zjawiać. Ani pokrywać kosztów. 

Więc może wciąż tu są, mimo wszystko. 

Rozejrzał się na dwie strony i przebiegł przez uliczkę na drugą część. Rozejrzał się ponownie i pchnął ciężkie drzwi kamienicy. 

Było tam ciemno. I zimno. Schody były brudne, ale przynajmniej wyglądały na bezpieczne. Nie drewniane, a kamienne. 

Wspiął się pod drzwi jej mieszkania. A raczej mieszkania jej rodziców. Poprawił marynarkę i westchnął ciężko, nie wiedząc, co czeka go za drzwiami. Alkoholicy? Narkomani? Kryminaliści? A może zwykli ludzie? 

Nie mógł uwierzyć, że to dzieje się tak szybko. Że jest już o krok od odpowiedzi, a tak bardzo się waha. 

Kiedy ma już pukać w drzwi, te otwierają się same. 

- Pan z policji? - niezrozumiale skinął głową. - Zapraszam - powiedziała poważnie kobieta, przepuszczając Newmana w drzwiach.

Ale zanim wszedł, stał w miejscu przez dobre minuty. Ostatecznie postawił krok. I kolejny. I kolejny. 

Czyżby na niego czekali? 

Beautiful SuicidesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz