Święta, święta i po świętach

22 3 0
                                    

Mooni był cały szary, bez żadnych czarnych prążków i innych dodatków, nie licząc kilku rdzawych plamek i podpalanych łapek. Jego sierść była dość krótka, lecz gęsta i puszysta. Na pyszczku mieściły się duże oczy, jedno zielone, drugie złote, mały czarny nosek i wianuszek białych wibrysów. Dzięki nim zdawał sobie sprawę, że w tym pudełku o kartonowych ścianach ledwo się mieści, i pragnął jak najszybciej się stąd wydostać, choć od wsadzenia go tu minęło może z pięć minut. Otaczało go zbyt dużo woni sztuczności, a poza tym mimo swojej ciasnoty nie było to miejsce przyjemne. Z zewnątrz dobiegały go odgłosy rozmów w tym samym dziwnym języku dwunożnych istot, co tam, w podobnym domu. Wyczuwał jednak zmianę akcentu. Kociak nie tęsknił już za rodziną, zwyczajnie nudziło mu się. Drapał pudło, kręcił się po nim z zawrotną szybkością, próbował je nawet przewrócić, lecz nie dawało to żadnych efektów. Przez małe otworki z przodu widział zamazane kształty mebli, ludzi siedzących przy stole, ale najważniejsze, co czuł, to woń świeżo upieczonego mięsa. Starał się o tym nie myśleć, bo cóż to da, gdy on jest tu, a pieczeń tam. W końcu doprowadzony do ostateczności zaczął przeraźliwie miauczeć. Wydawało się, że wreszcie coś do tych półgłówków dotarło, bo nagle znieruchomieli.

- Co to? - spytała zaciekawiona niska osoba o żółtych włosach siedząca na krańcu stołu.

- Najwyraźniej czas otwierać prezenty! - huknął wyższy, aż Mooni cofnął się na tyły paczki. I zaczęły się niebywałe turbulencje, kiedy dzieci rzuciły się w wir rozpakowywania. W pewnym momencie ktoś podniósł go, a raczej pudełko, do góry. Kot syknął ze złości. Miał już serdecznie dosyć tych wszystkich dziwactw. 

- To dla mnie? Co w tym może być... - po tej wypowiedzi ktoś odsunął wieko i przez otwór wpadło sporo światła. Zamrugał kilka razy, by się do tego przyzwyczaić, ale już czyjaś ręka sięgała w głąb, a twarz przysłoniła część blasku. Posłusznie dał się dosyć niedbale wyciągnąć i wziął głęboki wdech świeżego powietrza. Był zawieszony w powietrzu przed nieznanym mu dzieckiem, dziewczynką. Uspokoił się trochę, przypominało to branie na kolana przez tamtą panią. Człowiek owszem, szczerzył do niego zęby i wpatrywał intensywnie, ale robił to w ten charakterystyczny przyjazny sposób. W tym czasie on unikał spojrzenia i uważnie rozglądał się po całym pomieszczeniu. 

- To kotek! Dziękuję! - krzyknęło dziecko, co nieco go wystraszyło. Został znów dość brutalnie postawiony na ziemię. Już chciał udać się na wycieczkę po domu, kiedy przed nim dziewczynka położyła myszkę, która powoli zaczęła ,,uciekać", czyli przesuwać do przodu.

- No dalej! - ten okrzyk zachęty nie był potrzebny. Kocię przyczaiło się i wystrzeliło do przodu, całym ciałem przygniatając zdobycz, a następnie z pasją zaczęło je gryźć i drapać. Trzymało mocno, jednak niestety, ofiara wyślizgnęła się. Jak w takim gryzoniu tyle siły? Teraz zaczęła mu się majtać przed nosem, lecz zbyt wysoko, by mógł jej dosięgnąć. Wiedząc o tym, przypadł do podłogi i czekał cierpliwie. Nagle gwałtownie spadła mu na pyszczek i poczęła mu się naprzykrzać, a z góry dochodziły pomruki niezadowolenia człowieka. Zdziwiony, próbował ją złapać zębami. W końcu zrezygnował i odwrócił się na pięcie, by zbadać wpierw pachnące żywicą kolczaste, wysokie, miłe drzewo i znajdującą się poniżej wodę, gdy coś pociągnęło go mocno za ogon. Miauknął głośno z bólu i obrazy, podczas gdy po pokoju rozniósł się radosny śmiech. Znów pociągnięcie się powtórzyło. Wtedy odwrócił się, by ukarać zbrodniarza, jednak pazury przecięły jedynie powietrze.

- Zuzia, jedzenie czeka. 

- Mamo! Muszę się pobawić z kotkiem!

- Och, dajże już spokój. - po tym wszystkim dziecko odeszło wraz z dorosłym. Pozostawiony sam sobie, obwąchał choinkę, napił się trochę wody, po czym znalazł przytulny kąt w który wciśnięty były miękkie tkaniny. Przede wszystkim czuł się tu bezpiecznie, bowiem musiał jeszcze nabrać pewności w tym domu. 

Po zakończeniu posiłku, jak na rasowego dachowca przystało, asystował mimo strachu w kuchni, próbując się dobrać do resztek potraw. Rzucono mu ze złością parę kawałków. Usatysfakcjonowany odszedł ponownie do swojego zaułku. Później próbowano go przeciągnąć na nowiutkie posłanie, jednak uparcie wracał do siebie. Wreszcie w domu zapadła cisza i tylko Mooni podnosił co jakiś czas ucho na echo odgłosów natury za oknem.

~*~

Po dwóch tygodniach zdążył dokładnie obejrzeć calutki dom, mimo czynionych zabiegów i przeszkód stawianych przez ludzi. Najbardziej spodobała mu się łazienka. Lubił szum wody, niekoniecznie jej dotyk, ale jednak. Inni mieszkańcy najczęściej po prostu go ignorowali, albo rzucili coś od niechcenia, na odczepnego, w przeciwieństwie właśnie do Zuzi, która niemal nieustannie się nim zajmowała; na swój sposób, rzecz jasna. Próbowała zakładać mu różne ubrania, ciągała na wszystkie strony, bawiła się. Bardzo często dostawał za uległość ulubione smakołyki, więc przeważnie nie było większych problemów i nie doskwierał mu brak wycieczek poza mury mieszkania. W tym czasie w jego życiu panował niemalże idealny porządek. 

Po miesiącu jakoś zainteresowanie dziewczynki Mooni'm zaczęło spadać. Coraz mniej się nim zajmowała. W związku z tym, nie mając zapewnionej odpowiedniej dla siebie porcji ruchu, zaczął wynajdywać sobie inne zajęcia. Drapał różne meble, ścigał się z niewidzialnymi ofiarami po domu, wyglądał tęsknie przez okna i wskakiwał na kuszące stopy i palce domowników. Najpierw wydawali z siebie okrzyki zachwytu, a potem zaczynali go bić i przepędzać, jak jacyś niezrównoważeni opętańcy. Cóż było począć, skoro nie mógł inaczej zaspokoić swojego głodu przygody i aktywności. A pewnego dnia...

~*~

A pewnego dnia zuy człowiek postanowił w tym momencie historię na razie zakończyć i potrzymać lud w napięciu :3 Mam nadzieję, że pierwszy rozdział oczu nie wypalił. Dziękuję ślicznie za dotrwanie do końca, etc. 

Mooni był szaryWhere stories live. Discover now