1

378 29 11
                                        

Nad stolicą unosiły się olbrzymie okręty wojenne. Miały kształt prostopadłościanu. Czarne niczym noc, zdawały się pożerać ciepłe promienie słoneczne.  Okalał je dym unoszący się z niedawno zbombardowanych ulic. Chłopcy już sobie wyobrażali jakie piekło musi być na dole. Nagle obaj oprzytomnieli. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a następnie każdy wytworzył swojego smoka. Ruszyli w stronę miasta. Wiatr rozwiewał ich włosy. Oczy mieli przymrożone, usta zaciśnięte w wąską linię. Wodze swoich wierzchowców trzymali tak mocno, że pobielały im knycie. Nie wiedzieli jak się zachować, jak zaatakować. Nigdy nie widzieli czegoś takiego. Obaj z trudem zachowywali trzeźwość umysłu. Cel był coraz bliżej i bliżej.
Wtedy stało się coś, co ich kompletnie zaskoczyło. Okręty, jeden po drugim zaczęły wlatywać w najwyższe budynki. Gdy wieżowce zaczynały się zawalać, wybuchały. Płomienie pożerały spadające cegły, wyposażenie biurowe, ludzi. Krzyki spadających pracowników dołączyły do panującej kakofoni.

Ponownie stracili jakąkolwiek wiarę w siebie i poczuli straszną dezorientacje pomieszaną z poczuciem bezradności. Wpatrywali się w przerażający krajobraz, a w ich oczach widoczne było przerażenie.

- Ej, może byście się ruszyli i pomogli?! - usłyszeli za sobą niski głos.
Gwałtownie się obrócili i ujrzeli trzy smoki, które właśnie ich minęły. Głos należał to mulata o niemalże czarnych oczach oraz kruczoczarnych włosach, który właśnie pędził na tego samego koloru smoku. Lloyd pod wpływem słów przyjaciela ruszył za grupą, a za nim poleciał Kai.
Dotarli do miasta.  Wylądowali. Dopiero teraz mogli zobaczyć pełen obraz nędzy i rozpaczy. Każdy biegł w innym kierunku. Niektórzy płakali, krzyczeli, mdleli. Gdzie okiem nie sięgnąć leżały odłamki budynków, poodrywane części ludzkie. Nya dołączyła do tego wszystkiego i  próbowała uratować jak najwięcej rannych.

- Pomocy! Mój brat został w tym budynku! - krzyczała jakaś dziewczyna wskazując na blok, który był o krok od zawalenia się.

Kai pierwszy pobiegł na ratunek, w biegu pytając się dziewczyny, gdzie dokładnie znajduje się chłopak. Lloyd dołączył do mistrza ognia. Wbiegli na zdezelowaną klatkę schodową. W niektórych miejscach płonął ogień, a z pełnego pęknięć sufitu sypał się tynk. Ściany trzeszczały oszczegawczo. Dotarli do mieszkania. Obiegli wszystkie pokoje nikogo przy tym nie znajdując. Został tylko jeden, którego wejście zasypał gruz. Przez budynek przytoczył się kolejny ostrzegawczy grzmot walącej się konstrukcji.

- Odsuń się! - rozkazał Kaiowi zielony ninja, a ten od razu wykonał polecenie.

Lloyd używając mocy ziemi, gwałtownym  ruchem  przerzucił kamienie do innego pomieszczenia. W środku był siedzący na ziemi około dwudziestoletni chłopak.

- No na co czekasz?! Rusz się! - krzyczał Kai. Ledwo opanowywał emocje.

- Chciałabym, ale nie mogę! - odpowiedział drżącym głosem.

W jego oczach widoczna była panika, a na brudnych od pyłu policzkach łzy zostawiały mokre ślady. Wtedy ninja zauważyli wystającą z jego nogi kość. Złamanie otwarte. Chłopcy podbiegli do niego, a następnie pomogli wstać i z podpierającym się na nich młodym mężczyzną ruszyli do wyjścia. Pojedyńcze cegły spadały z sufitu rozbijąc się na zniszczonej już podłodze. Dotarli do klatki schodowej. Ogień zajmował coraz to większy obszar. Szczypiący dym ograniczał widoczność oraz drażnił płuca. Ściany zaczęły wyginać się pod dziwnymi kątami. Robiąc przy tym straszny hałas. Mimo jakiegoś doświadczenia, mistrzowie żywiołów czuli narastającą panikę, nad którą coraz trudniej było im zapanować. Coraz mniej widzieli. Wokół spadało więcej i więcej cegieł. Przyśpieszyli. Gdy ujrzeli wyjście z tej pułapki w ich serca wstąpiła nowa nadzieja. Jaśniało przed nimi niczym przejście z ciemnego piekła, do jaśniejącego i opływajacego mlekiem i miodem nieba. W momencie przekroczenia progu poczuli niesamowitą ulgę oraz radość. Zaledwie oddalili się kilka metrów, budynek runął obracając się w proch i pył.

Ninja oddali brata zapłakanej siostrze, która dosłownie zalała ich podziękowaniami, a następnie ruszyli pomóc innym.

Ten dzień mógł się skończyć bez jeszcze większej ilości ofiar. Wszystko by się uspokoiło, gdyby nie pewna grupa staruszek. Zapłakane powłuczyły nogami i wznosząc ręce ku niebu głośno lamentowały.

- To kara boska! - krzyczały - Nie uszonowaliśmy świętego dnia! Ktoś pracował! Ktoś się uczył! Jak śmieliście grzesznicy?! To WY zabiliście tych wszystkich ludzi! Ukarzmy ich! Odpłaćmy za śmierć bliskich! Kto nie zachował przykazań najświętszego, niech śmiercią umrze!

Wielu ludzi dało się ponieść emocjom. Padały kolejne nazwiska. Sąsiad rzucał się na sąsiada. Ulice Ninjago City zalała kolejna fala krwi, nawet potężniejsza od tej pierwszej. Ludzie kamieniowali się nawzajem, podpalali, wieszali, zrzucali z budynków. Ulice zostały przykryte zmasakrowanymi ciałami. Miasto rozbrzmiewało krzykami konających oraz rykiem morderców. Potem nastąpiła cisza. Ludzie jakby wyrwali się z transu. Dotarło do nich co zrobili, jednak nie można było tego cofnąć. Tym razem ulice wypełnił głośny płacz.

Witajcie!  Oto wróciłam. Przepraszam, za zniknięcie. Chciałam dodać go wcześniej, ale zawsze coś mi stawało na przeszkodzie. Mam nadzieję, że podobał Wam się ten rozdział. Zachęcam do pisania swojej opini w komentarzach oraz zwracania uwagi na wszelkie błędy. To dzięki Wam to napisałam i chcę, aby kolejne fragmenty były lepsze i lepsze. To chyba wszytsko co chciałam przekazać.

Papa! ^^

Ninjago - The Bloody WarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz