Jestem trupem.

415 27 3
                                    

Chłód jego dłoni paraliżował mnie doszczętnie, kiedy zetknął się ze skórą brzucha. Całe racjonalne myślenie uleciało z mojej głowy, niczym powietrze z balonika. Każda mądrość i wskazówka od ojca, jak się bronić, odeszła w zapomnienie wraz z tą jedną konkretną chwilą, w której potrzebuję ratunku. Usilnie staram się nie wypuścić łez, ale na próżno. Pojedyncze kropelki spływają po bladych ze strachu policzkach, pokazując jak słaba w tym momencie jestem. Czy to możliwe? Zabije mnie? 

- Puść mnie, proszę. - Wyszeptałam, próbując odepchnąć napastnika. 

Wydawało mi się, jakby tego wcale nie odczuł. Stoi twardo w jednym punkcie, jeżdżąc nosem po mojej szyi. Nogi trzęsą mi się, jakby były z galarety, dłonie drżą, a łzy coraz bardziej napierają na zaciśnięte mocno powieki, próbując się wydostać na zewnątrz. 

- Pachniesz smakowicie. - Wymruczał gardłowo.

Ton jego głosu wydawał się taki zwierzęcy, dziki, bezwzględny... Nie ucieknę. Postanowiłam, że nie będę się już hamować, ponieważ każdy opór jaki stawiam, jest bezcelowy. Szarpanie, odpychanie, wyrywanie się. Rick bez problemu gasi moje ruchy, jakby nie sprawiało mu to kłopotu. Załkałam cicho, wciąż błagając, by mnie puścił. Sprawiało mu radość to, że stałam się bezbronną owieczką dla wygłodniałego kojota. 

- Ostatnie życzenie? - Warknął wygłodniałym tonem, na co zatrzęsłam się jak osika.

- Puść mnie, do cholery! 

Zebrałam w sobie resztkę sił, które miałam w sobie, żeby wykrzyczeć to w twarz temu zwyrodnialcowi. Nie zrobiło to na nim jakiegokolwiek wrażenia. Miał z tego ubaw. Roześmiał się głośno i odsuwając mnie lekko od ściany, znów uderzył w nią moim ciałem. Ból jaki odczułam w głowie przyćmił mi na chwilę rozum. Nie wiedziałam, gdzie jestem i co się dzieje. Poczułam na szyi pieczenie, a po chwili ból jakich mało. Krzyknęłam głośno. Nie wiem, o co tu chodzi! Zaczęłam się szarpać, by uciec, ale to tylko wzmogło agresywność mojego napastnika i chwyt w jakim mnie trzymał. 

- Pomocy! - Nie wiem czy krzyknęłam czy był to już tylko szept.

Robi mi się coraz słabiej, a ogarniająca nas ciemność jest coraz mroczniejsza i czarniejsza. Nawet nie wiem, czy księżyc jest jeszcze na niebie, ale wnioskując po nasuwającej się na oczy czerni, chyba zniknął. Uchodzi ze mnie życie i ja to czuję. Czy to naprawdę koniec? 


***


- Niepotrzebnie ją ratowałeś! Ściągnąłeś nam na głowę problem, przynosząc ją tutaj! Czy ty masz w ogóle mózg? Narażasz nas wszystkich!!! - Nie rozpoznaję tego głosu, ale mogę stwierdzić, że ta kobieta jest naprawdę wściekła jak osa.

- To nasze zadanie! - Głośny warkot opuścił usta mężczyzny.

Co się tak właściwie stało? Nie mogę sobie nic przypomnieć. Głowa boli mnie niemiłosiernie, a szyja piecze w jednym miejscu, jakby ktoś przyłożył mi tam rozgrzany do czerwoności metal.

- Musimy coś z tym robić, więc przestańcie się żreć! - Wydarł się inny męski głos, a po chwili dało się usłyszeć kroki.

- Harry ma rację. - Kolejny męski, ale tym razem znajomy głos, wypowiedział swoje słowa spokojnie. 

Chcę w końcu otworzyć oczy, ale nie mogę. Nie wiem, co dzieje się dookoła. Nie wiem, gdzie się znajduję aktualnie, ale mogę się założyć i dać sobie uciąć rękę, że Victor postawił już wszystkie patrole na nogi, byleby mnie tylko znaleźć. Czyżbym została porwana z jednych rąk w inne? Kolejne zdania są coraz to bardziej niewyraźne i cichsze. Po chwili nie słyszę już nic i zostaję całkowicie sama w ciemności, która nie chce wypuścić mnie ze swoich objęć. Tracę świadomość, nie mogę na niczym skupić myśli... Umarłam?

RAVENWOODOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz