1. Casting

731 82 36
                                    


Angel.
To symboliczne imię było tak bardzo dalekie od prawdy o charakterze dziewczyny, która je nosiła, że przywodziło na myśl raczej jeden z największych paradoksów tego świata. Nudna, niska, dwudziestotrzylatka o równie nudnym, mysim kolorze włosów. Tak opisałabym się zapewne, gdyby mnie ktoś o to poprosił. Dodałabym tylko jeden, bardzo istotny w tym przypadku, przymiotnik.
Gruba.
Sęk w tym, że wcale taka nie byłam. Na potwierdzenie tej wątpliwej dla mnie tezy miałam miliony badań, pomiarów, zdjęć i cholernie wielkie lustro w pokoju, jednak nie dawałam niczym się przekonać.
Chorowałam, chociaż przez większość swojego życia wmawiałam sobie, że jest inaczej. Uśmiechałam się jak zawsze eksponując swoją coraz bardziej zapadniętą twarz, machałam codziennie dłonią na powitanie, czując jak trzaskają mi kości i udawałam.
Udawałam przed sobą i wszystkimi, że wszystkie zmiany są jedynie wynikiem morderczych treningów i stresu przed nadchodzącymi zawodami.
Udawałam tak długo, aż wszystko się skończyło. Nie było już uśmiechu, nie było wolnej woli, nie było treningów gimnastycznych i zaufania. Nie było nic prócz białych ścian przez najdłuższe dwa lata mojego życia.
Zamiast kupować suknię na bal maturalny, zdejmowali ze mnie miarę, sprawdzając czy cokolwiek przytyłam. Zamiast uczyć się do końcowych egzaminów, uczyłam się na nowo drogi widelca z talerza do moich ust. Koszmar trwał i trwał, a najgorsze było uczucie, że nigdy się nie skończy.
Uczucie, które było prawdą powtarzaną tak często, że wryło się w pamięć zaraz po moim imieniu i nazwisku. Nazywam się Angel Kettler i jestem anorektyczką.


******


Grzejnik w rogu pomieszczenia przyjemnie ogrzewał moje zdrętwiałe od mrozu stopy, jednak ciepło, które ogarniało powoli moje ciało sprawiało, że dryfowałam myślami aż do innego kontynentu. Myślałam o Hope - mojej bliźniaczce, która pół roku temu wyjechała na stypendium naukowe do Europy wbrew wszelkim protestom ze strony naszej rodziny. Od tej pory była kimś w rodzaju czarnej owcy, która postanowiła opuścić swoją biedną, schorowaną siostrę i gonić za własnymi marzeniami. Zawsze kiedy o tym myślałam, ironiczne prychnięcie wymykało się z moich ust, ponieważ byłam ostatnią osobą, która zatrzymywałaby Hope przy swoim boku. I tak przez własną głupotę zmarnowałam jej zdecydowanie zbyt dużą część życia, dlatego teraz jedyne czego potrzebowałam to właśnie jej szczęścia, kiedy nie widziałam już szansy na swoje.
- Jak się dziś czujesz, Angel? - Głęboki, niepewny swoich możliwości głos, ściągnął mnie z powrotem do rzeczywistości. Do ciasnego, pomalowanego tanią farbą gabinetu przy rogu 35-tej ulicy. Popatrzyłam na młodego mężczyznę, którego zwieszona nad notatkami głowa z niemal czarnymi włosami pozwalała mi podziwiać wyniki jego porannego zmagania z grzebieniem. Uśmiechnęłam się pod nosem, obserwując go uważniej niż zwykle. Przychodziłam tu od kilku miesięcy, ale robiłam to bez krzty przekonania, że w czymkolwiek mi to pomoże. Robiłam to tylko dlatego, że przed wyjazdem obiecałam Hope, że wezmę się w garść i udowodnię jej, że nie jest mi tu do niczego potrzebna. Święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami, tak jak przyjazd mojej siostry, która zapewne będzie chciała poznać szczegóły mojego planu ''naprawy''.
- W porządku - odpowiedziałam, co sprawiło, że Steven Morisson uniósł gwałtownie głowę, przekrzywiając przy tym grube oprawki swoich okularów. Nie miał dużego stażu jako psycholog, głównie z racji wieku, ale to czyniło go idealnym do stwarzania pozorów, jakich potrzebowałam. Nie był natrętny, przemądrzały, bał się przekroczyć pewnych granic, co dawało mi swobodę milczenia, która była dla mnie więcej niż wygodna.

Przez wszystkie nasze spotkania nigdy nie usłyszał ode mnie tych dwóch magicznych słów. Nigdy nie było w porządku, zawsze istniało to natrętne ''coś'', które nie pozwalało spokojnie spać, rozmawiać i oddychać, ale Steve nigdy nie naciskał. Czekał cierpliwie jak wyrafinowany drapieżnik, który delektuje się samym czasem polowania.
- Nie żebym się nie cieszył, ale coś się zmieniło? - Zdjął swoje śmiesznie duże okulary i wbił we mnie spojrzenie ciemnych oczu. Wyglądał jakby żałował właśnie zadanego pytania, ale obydwoje wiedzieliśmy, że było strzałem w dziesiątkę. Pomimo młodego wieku był dobry w tym, co robił, a ja byłam świetnym obserwatorem, co często dawało mi przewagę nad innymi, zanim zdążyli się w ogóle odezwać.
- Powiedzmy, że znalazłam chwilowy cel w życiu. Pamiętasz moją siostrę? - Tym razem odwzajemniłam spojrzenie, opierając się wygodniej o oparcie fotela. Może to fakt, że wreszcie potrafiłam czymś zająć myśli, a może przyjemne uczucie, że wreszcie rozmowa nie miała dotyczyć mojej osoby sprawiło, że nabrałam pewności siebie jakiej młody pan Morisson jeszcze u mnie nie uświadczył.
- Hope, mam rację? - Zapytał, kartkując swoje notatki do jednej z pierwszych naszych sesji, gdzie chcąc nie chcąc musiałam z nim rozmawiać. Strategicznie odwracając od siebie uwagę, odbiłam do tematu mojej siostry bliźniaczki, dla której okazałam się być prawdziwym przekleństwem odkąd skończyłyśmy trzynaście lat. Wtedy zaczęłam chorować i choć początkowe stadium anoreksji wydawało się niewinne i nieszkodliwe bardziej niż nastoletnie porady w kolorowych szmatławcach, Hope czuła, że zakończenie tej historii nie będzie miało nic wspólnego z niewinnością.
- Dokładnie. Moją ukochaną, idealną Hope - uśmiechnęłam się do niego, jednak przerażenie, które odmalowało się na jego pociągłej twarzy uświadomiło mi, że musiałam w tym momencie wyglądać jak obłąkana. Odchrząknęłam więc, pozbywając się resztek niezdrowego rozbawienia z kącików ust i kontynuowałam swoją przemowę. - Byłam pod wrażeniem jak szybko potrafisz skrobać po kartkach tym swoim piórem i ich nie podziurawić, ale do rzeczy. Jedno pociąga za sobą drugie, a więc to, że w swoich tajnych notatkach masz zapisane wszystko, co dotyczy mnie, ale również mojej siostry - zaczęłam dyplomatycznym tonem, widząc jak Steve nieco się zarumienił, co dumnie próbował ukryć podpierając dłonią policzek. Splotłam swoje kościste palce na kolanie, nie spuszczając wzroku z młodego mężczyzny. Nadal nie uważałam się za osobę w pełni zadowalających rozmiarów, ale zdjęcia sprzed pobytu w ośrodku napawały mnie obrzydzeniem. Kości, które nie dały się schować pod żadnym ubraniem, rzadkie włosy i zero chęci do życia. Nieważne jak bardzo nie lubiłam własnego ciała, obiecałam sobie, że już nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu.
- Do czego zmierzasz? Mamy się tu zajmować twoim problemem, Angel. Nie jesteśmy tu dla twojej siostry - odparł, dźgając czystą kartkę stalówką pióra i robiąc na niej atramentowe kleksy.
- I tu się mylisz - nachyliłam się nad biurkiem, stosując strategię perswazji, o której czytałam ostatnio w Internecie. - Porozmawiajmy teraz jak Angel i Steve, a nie jak pacjent i terapeuta. Obydwoje dobrze wiemy, że sposób w jaki próbujesz mnie naprawić, bo zostawiam u ciebie całkiem niezłą sumkę co miesiąc, zwyczajnie nie działa. Co więcej tobie wcale ta robota nie sprawia przyjemności, tak jak zapewne oczekiwałeś kończąc swoje studia. Marnujesz się tu, dusisz w tej klitce, całymi dniami słuchasz desperatów i brakuje ci zawodowych wyzwań, jakie pozwoliłyby ci się rozwijać - odparłam tonem eksperta. Wyraz twarzy mężczyzny był jeszcze ciekawszy niż się spodziewałam zanim powiedziałam pierwsze słowo z tej litanii. Nie potrzebowałam doktoratu z psychologii, całe życie obserwowałam innych, podczas gdy moja siostra wolała z nimi rozmawiać. Zawsze uważałam, że słowa zagłuszają jedynie prawdziwe intencje, a cisza może być większym sprzymierzeńcem niż mogłoby się z pozoru wydawać. Ludzie boją się ciszy, bo wtedy spadają maski, ale dla mnie to czas triumfu.
- Nie przypominam sobie, żebym prosił cię o to, żebyśmy zamienili się na chwilę rolami - dezorientacja w głosie i smukła dłoń drapiąca się po nieokiełznanych włosach była nawet urocza, co wywołało na moich ustach pierwszy, szczery uśmiech, którym zaszczyciłam pana psychologa.
- Przejęłam inicjatywę, bo wiało nudą - zażartowałam nieśmiało, jednak po jego oczach widziałam, że oprócz szoku dostrzegam tam również coś podobnego do dumy i ekscytacji wywołanej tym, że w końcu się otworzyłam. Poza tym nie trzeba było być Einsteinem, żeby wiedzieć, że trafiłam w czuły punkt, czyli dokładnie tam, gdzie celowałam. Postanowiłam wykorzystać chwilę zawieszenia i mówić dalej zanim zacznie zadawać mnóstwo niewygodnych pytań, które zapewne kolekcjonował skrupulatnie na długiej liście przez ostatnie tygodnie. - Hope może i wygląda jak ja, nie licząc kobiecej figury, której ja już się raczej przez własną głupotę nigdy nie dorobię, ale poza tym różnimy się prawie we wszystkim. Wiem, że ona nigdy mi tego nie powie, ale przez swoją samolubną nieostrożność, zniszczyłam nie tylko swoje życie, ale ona oberwała rykoszetem. Wszyscy spisali mnie na straty, przekreślili grubą, czerwoną kreską i chyba gdzieś w środku się z tym pogodziłam, ale nie chcę takiego samego losu dla Hope - wyznałam, kiwając powoli głową. Steve wpatrywał się we mnie z nieskrywanym zainteresowaniem i wiedziałam już, że nie tylko jako psycholog, ale i zwyczajny, szary człowiek.
- Dlaczego uważasz, że przez ciebie twoja siostra cierpi? - Wywróciłam mimowolnie oczami, słysząc w jego głosie tą zawodową manierę, której chyba nie potrafił się wyzbyć nawet przy zakupach w Wallmarcie.
- Przez moją chorobę nigdy nie miała wystarczająco uwagi i miłości ze strony rodziny, bo to ja zawsze byłam w centrum. Niekoniecznie sobie tego życzyłam, ale czego innego mogłam się spodziewać po takich przebojach, jakie zafundowałam im wszystkim? Hope zawsze była inteligentna, a dowodem na to były chociażby wyniki końcowych egzaminów, do których ja nawet nie miałam okazji podejść w terminie. Rodzina przelewała na nią zdwojone ambicje, których nie pokładali już we mnie, ale jednocześnie oczekiwali, że jako moja siostra bliźniaczka nie opuści mnie nawet na krok. Byłam jej kulą u nogi, paradoksalnie cięższą każdego dnia. Dostała stypendium w Europie, na które za plecami rodziców pomogłam jej aplikować i kupić bilety, zanim jeszcze wyrazili na nie zgodę. Nie było łatwo, kłócili się tygodniami, ale ostatecznie mój głos zdecydował o tym, że Hope zaczyna nowe życie z dala od siostry anorektyczki i apodyktycznych rodziców. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby została i zmarnowała swój intelekt, tylko ze względu na mnie - stwierdziłam i upiłam łyk wody ze szklanki, która zazwyczaj służyła do whisky. Zaciekawienie w oczach Stevena rosło i nie byłam pewna czy ze względu na słowa zawarte w tej historii, czy moją nagłą chęcią do rozmowy, ale nie przestawałam wiedząc, że teraz prawie na pewno połknie haczyk. Przez ostatni tydzień szukałam kogoś, kto pomógłby mi wprowadzić plan w życie, ale nikt się nie nadawał. Faceci w parku, kawiarni i okolicach szpitala byli aż zanadto podejrzani nawet jak dla mnie. Steve wydawał się pasować idealnie do tego, co planowałam na święta.
- Ale teraz twoja siostra wyjechała i wszystko jest w porządku? - Zapytał, jednak powątpiewanie w głosie sprawiło, że sam nie wierzył w twierdzącą odpowiedź. Uśmiechnęłam się smutno, przepychając szklankę z jednej ręki do drugiej.
- Pojawił się facet. Poznała go w trakcie stypendium, jest obcokrajowcem i równie tęgim umysłem co ona, ale rodzice dostali szału, kiedy się dowiedzieli. Oni chyba naprawdę wierzyli, że Hope skończy studia i tu wróci, żeby nakładać mięso do burgerów otyłym Amerykanom - usłyszałam rozbawione parsknięcie, które natychmiast zostało zamaskowane wymownym kaszlnięciem. - Sęk w tym, że się tak nie stanie. Hope nie wróci i nie chcę, żeby wracała. Tam realizuje marzenia i robi to za nas obie, tak jak za nas obie umierała ze strachu, podczas gdy ja robiłam sobie przez tyle lat krzywdę. Należy jej się to i nie pozwolę, żeby ktoś, a tym bardziej nasza rodzina stanęła jej na drodze.
- Co masz na myśli? - Mężczyzna zmarszczył brwi, wpatrując się we mnie badawczo. Zapanowała chwila ciszy, podczas której jedynym odgłosem było unoszenie się naszych piersi w zwykłym oddechu.
- Mam dla ciebie propozycję, Steve. Eksperyment psychologiczny, w którym liczę, że mi pomożesz -wydusiłam wreszcie z siebie, przygryzając nerwowo dolną wargę w oczekiwaniu na jego reakcję. Wiedziałam, że jeśli rozegrałam to dobrze, powinien się zgodzić. Nie zwykłam prosić obcych ludzi o pomoc, zawsze dawałam sobie świetnie radę sama, ale teraz gra toczyła się o najwyższą stawkę. Chodziło o szczęście Hope i tylko to teraz się liczyło.

Wpatrywał się we mnie tak długo, że zaczęłam czuć się nieswojo. Jak zazwyczaj pragnęłam w duchu, żeby się przymknął, tak teraz chciałam, żeby powiedział cokolwiek. Coś głupiego, absurdalnego, żeby wyrecytował przepis na gofry, dosłownie cokolwiek.
- Nadal nie rozumiem jaka miałaby być w tym wszystkim moja rola? - Odpowiedział ostrożnie, splatając dłonie na biurku przed sobą i obracając okulary kciukami. Wydawało mi się, że dostrzegłam błysk w jego ciemnych oczach co było zdecydowanie dobrym znakiem. Potrzebował wyzwań, ciągnęło go do tego, a tu nie miał żadnej możliwości na przygodę. To było jak narkotyk, a ja właśnie planowałam stać się jego najlepiej zaopatrzonym dilerem.
- Tak się składa, że miesiąc temu Hope zaręczyła się ze swoim norweskim przystojniakiem i od tej pory oficjalnie powstał w rodzinie wojenny front, ona jest czarną owcą, a Maxim wrogiem numer jeden. Jestem prawie pewna, że reagują tak tylko dlatego, że to Hope, a nie ja. Czysta hipokryzja, którą zamierzam im wytknąć, kiedy tu przyjedzie. Nie mogę zmarnować tej szansy, bo ostatnie trzydzieści dni spędziłam na przekonywaniu jej, żeby jednak przyjechała. Od chrzanionych trzydziestu dni szukam superbohatera, który wyciągnie nas obydwie z tego bagna i ty wydajesz się być idealny do tej roli - odpowiedziałam wyczekująco, licząc gdzieś wewnątrz, że usłysz zgodę.
- Angel Kettler, jesteś bardziej skomplikowana niż założyłem na początku - Mężczyzna tym razem już nie hamował uśmiechu, który przerodził się w krótki śmiech na widok moich ściągniętych brwi.
- Może i jestem szalona, ale obiecuję, że pozwolę ci się tym zająć później, jeśli ty pomożesz mi teraz - odparłam stanowczo, wyciągając do niego otwartą dłoń na znak przypieczętowania niepisanej umowy.
- Powiedzmy, że się zgadzam, chociaż to jakiś obłęd - pokręcił głową i ścisnął delikatnie moją drobną dłoń, co wywołało szeroki uśmiech na mojej niezdrowo bladej twarzy. Sam nie wierzył chyba w to, co przed chwilą zrobił, ale byłam go w stanie zapewnić, że to absolutnie żaden pakt z diabłem.
- Znasz jakiś język obcy? - Przechyliłam głowę odrobinę na bok i przyjrzałam mu się, kiedy wstawał, żeby odłożyć moją teczkę do pancernej szafy. Miał prawie dwa metry wzrostu i budowę sportowca, który od jakiegoś czasu zapomniał o treningach. Był ode mnie tak różny, jak tylko się dało i to właśnie wróżyło naszemu eksperymentowi gwarantowany sukces.
- Na studiach uczyłem się niemieckiego, ale nie pamiętam kiedy ostatnio musiałem go używać - rzucił przez ramię po chwili zastanowienia, na co mój uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Idealnie.


Od autorki:
Data publikacji nie jest przypadkowa i mam nadzieję, że mimo pełnych stołów i jeszcze pełniejszych brzuchów, ktoś tu zajrzy w te Święta i przeżyje krótką, ale mam nadzieję, że ciekawą i pouczającą na swój sposób historię :)
Tymczasem uciekam do rodziny, a Wam życzę z całego serca zdrowych, wesołych Świąt Bożego Narodzenia <3

Casting na superbohateraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz