Do Świąt Bożego Narodzenia został tydzień.
Siedem zbyt krótkich dni, żeby zdążyć ze wszystkim, co zaplanowałam na te magiczne 48 godzin.
Siedem zbyt długich nocy blokujących możliwość pracy nad doskonałą aktorską kreacją w wykonaniu zwykłego chłopaka, ze zbyt dużymi okularami i dziewczyny ze zbyt chudymi ramionami.
Siedem z pozoru genialnych pomysłów jak rozegrać akcję ratunkową dla Hope.- Znowu się spóźniłeś - westchnęłam, wstając z nieco spróchniałej ławki przy wejściu do parku na Longside Avenue. Zaczęłam iść powoli przed siebie, nie czekając na chłopaka i jego niezgrabne słowa wyjaśnienia, które zapewne zaraz będzie próbował z siebie wykrzesać. Wcisnęłam dłonie głęboko do kieszeni, próbując uchronić je przed zimnem, które wdzierało się bezlitośnie pod poły mojego karmazynowego płaszcza. Kiedy kupowałam go wspólnie z Hope wydawał się być dobrym pomysłem. Miał dodać mi nieco charakteru, koloru i psychologicznie podchodząc do sprawy, również odrobinę pewności siebie. Skończyło się jedynie na kawałku materiału bez wyrazu, zawieszonym na równie drętwej co przedtem osobie i wyglądającym na niej zwyczajnie śmiesznie. ''To nie jest kolor dla szarych myszek'', właśnie taką mądrością uraczyła nas wtedy ekspedientka, zdecydowanie zbyt poważnie traktująca swoją pracę. Ale to Hope zmierzyła ją wtedy złowrogim spojrzeniem, nie ja. To Hope, nie ja, wyciągnęła kartę kredytową naszej matki i zapłaciła nią za płaszcz z najszerszym uśmiechem na jaki tylko potrafiła się zdobyć. To Hope powinna go nosić, nie ja.
Nie byłam nią.
Byłam Angel.
Tylko Angel. Pogubioną, zestresowaną i niepewną własnej wartości młódką, którą jest w stanie przestraszyć byle jaka baba z centymetrem na szyi.- Przepraszam, miałem pacjenta. Pan Everet znowu nie mógł sobie poradzić - Ciemnowłosy bez trudu mnie dogonił, bo z długością jego nóg nie stanowiło to dla niego żadnego problemu. Ja natomiast musiałam pilnować się, żeby dotrzymać mu równego kroku bez dostania zadyszki.
- To ten od żwirku dla kota? - Zapytałam bez większego namysłu, obserwując gołębie na trawniku, które leniwie dziobały zmarzniętą ziemię w poszukiwaniu okruszków z jedzenia.
- Angel, umawialiśmy się - jęknął ze zrezygnowaniem, ale w jego głosie nie było krzty złości. - Miałaś nie czytać mi przez ramię moich prywatnych notatek. Są poufne, a to znaczy, że nikt oprócz mnie i pacjenta nie ma do nich wglądu.
- Wiem co to znaczy ''poufne'' - odpowiedziałam, wyciągając dłoń z kieszeni tylko po to, żeby wziąć ostatnie słowo w teatralny cudzysłów. - Dlatego nikomu o tym nie powiem.
- Wydajesz się być taka niepozorna, cicha, a za chwilę pokazujesz prawdziwy temperament, nieokiełznaną duszę, która doprowadza do tego, że wątpię w swoją intuicję psychologa. Jak to z tobą jest, hę? - Steve zatrzymał się na moment, wbijając we mnie zaciekawiony wzrok, ale nie zaszczyciłam go spojrzeniem dłuższym niż kilka sekund. Byliśmy tu żeby ustalić plan dalszego działania, a nie zgłębiać tajniki mojej podświadomości. Wbrew pozorom nie potrzebowałam go jako psychologa, a jako mężczyzny. Rekwizytu z wszelkimi atrybutami potrzebnymi do sprawienia, że moja rodzina pierwszy raz od wieków zaniemówi.
- Nie jestem aniołem wbrew temu, co może sugerować moje imię - obdarowałam go delikatnym uśmiechem, co pozwoliło nam kontynuować powolny spacer żwirowymi alejkami. - Moja rodzina jest bardzo wierząca, co już pewnie rozszyfrowałeś, patrząc chociażby na nasze imiona. Może na tym właśnie polega cały problem, że zabierają się do tego wszystkiego ze złej strony. Myślą, że wiedzą co robić, mówić i myśleć, a nie wiedzą nic i szkodzą ludziom, takim jak Hope, którzy wciąż szukają - Lekko zgorzkniały ton nie dawał się ukryć nawet w plątaninie drzew, która nas otaczała. Echo zdwoiło tylko efekt sarkazmu i sceptycyzmu, który zawsze wkradał się między litery, kiedy mówiłam o przekonaniach, które wodziły moją rodziną za nos. Miłości i zrozumieniu, które interpretowali wybitnie źle.
- Może jednak coś w sobie z niego masz, skoro tak gorliwie pragniesz pomóc siostrze - odpowiedział przekornie, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mimo braku ukochanego pióra między smukłymi palcami, on i tak w jakiś niewyobrażalny sposób notuje każde moje słowo w myślach tylko po to, żeby później je dokładnie przeanalizować.
- To się nazywa poczucie winy - odparłam, zaciskając odruchowo kościste pięści i zahaczając o luźne nitki wewnątrz kieszeni. - Zrobiłam dużo złych rzeczy, Steve. Prawie umarłam i zabiłabym tym również Hope. Nigdy nie uda mi się wyrównać rachunku, ale przynajmniej spróbuję go trochę spłacić, o ile to w ogóle możliwe.
- Możesz mi nie wierzyć, ale rozumiem co masz na myśli - pokiwał głową w zamyśleniu, obserwując mnie uważnie. Zacięcie na mojej twarzy musiało być widoczne gołym okiem, ale jego to w żaden sposób nie odrzucało. Widziałam w jego oczach nutkę podziwu dla determinacji z jaką upierałam się przy swojej teorii odkupienia własnych win, ale co najważniejsze widziałam również iskierkę niecierpliwości. Mrowienia w końcach palców w oczekiwaniu na to, co nadejdzie za moment. Właśnie dlatego go wybrałam i wiedziałam, że tym razem nie pomyliłam się ani o milimetr.
- Wierzę i dlatego czas przedstawić ci moją wersję scenariusza na nadchodzące święta.
CZYTASZ
Casting na superbohatera
PovídkyCo zrobić, kiedy wszyscy spisali cię na straty? Jak nieużyteczne, zwęglone resztki pod kominkiem. Co zrobić, kiedy życie już dawno wymknęło się spod upragnionej kontroli? I nikt nie widzi szans, żeby ją kiedykolwiek odzyskać. Angel nigdy nie sądziła...