3. Kurtyna w górę

416 66 56
                                    


Ubrana w zdecydowanie zbyt krótką jak na tę porę roku sukienkę pocierałam dłonie, starając się choć odrobinę je rozgrzać. Mróz nie odpuszczał nawet w dzień, co było dość niespotykane w tych stronach. Prawdziwa zima, ubrana w biały kożuch ze śniegu i naszyjnik z sopli, zdarzała się raz na kilkanaście lat. Ostatni raz pamiętam ją kiedy razem z Hope sięgałyśmy czołami zaledwie do parapetu i narzekałyśmy na to, że nie możemy spędzić całego dnia z nosami przyklejonymi do szyby, bo tacie zbyt szybko drętwiały ramiona.

- Ładnie wyglądasz, Angel. - Niski głos wyrwał mnie z otępienia, a mimowolny uśmiech wstąpił na moje usta. Nie byłam przyzwyczajona do komplementów, a tym bardziej tych skierowanych do mnie, dlatego też automatyczne podziękowanie, które wyrwało się z moich zmarzniętych ust, było całkowicie poza moją kontrolą.
- Ty też nie najgorzej, tym bardziej bez tego dziewiczego zarostu - zażartowałam, dłubiąc czubkiem buta w grudce śniegu jak zawstydzony przedszkolak. - Wszystko gotowe?
- Tak myślę - odpowiedział z nieskrywanym rozbawieniem. Gdzieś w głębi swojej ciemnej, zakurzonej duszy byłam mu wdzięczna, że nie obrażał się o każdą uszczypliwość, jaką kierowałam w jego stronę. Tym bardziej, że większość z nich była po prostu nieudolnymi próbami skomunikowania się ze światem zewnętrznym tak, jak to podobno robią ludzie w moim wieku. - Mam coś dla ciebie. - Uśmiechnął się po chwili, kiedy już unosiłam stopę gotowa do dalszej drogi. Zdziwienie i zwykła ludzka ciekawość sprawiły, że zawisła w powietrzu, a ja podświadomie wstrzymałam oddech. Z kieszeni obszernej kurtki wyciągnął małą, kolorową kulkę, która przywoływała na myśl szkolne wycieczki i kilometrowe kolejki na stacjach benzynowych ciągnące się do automatów z tymi bibelotami. Magazynowałam te wspomnienia w swojej głowie, bo z późniejszych lat nie miałam czego wspominać. Byłam zbyt słaba, żeby czasami nawet iść zwyczajnie do szkoły w dniu ważnego testu z historii czy algebry. Wycieczki były totalną abstrakcją, odległym i nieosiągalnym marzeniem, które sama od siebie odpychałam wraz z widelcem przy każdym posiłku.
- Zabawka z automatu? - Uniosłam brwi w zdziwieniu, jednak w moich przygaszonych oczach czaiła się ciekawość, co wymyślił młody pan psycholog. Wręczył mi ją, obserwując reakcję z niecierpliwością widoczną w drgających kącikach wąskich warg. Objęłam kościstymi palcami plastikowe jajko i otworzyłam je bez chwili zawahania. W środku znalazłam mały, plastikowy pierścionek z błyszczącym dżetem zamiast prawdziwego diamentu na środku obrączki, pomalowanej srebrną farbą. Rozmiar był dziecięcy i pewnie jeszcze niedawno by mnie zabolało, że na moje dorosłe palce również pasuje, ale nie tym razem. Nie chciałam tego okazać, ale gdzieś w środku czułam, że to jeden z najlepszych prezentów, jaki kiedykolwiek dostałam mimo, że jego wartość nie przekraczała dolara.
- Jest sztuczny jak nasz związek, ale pasuje idealnie. W końcu co to za zaręczyny bez pierścionka? - Steve wzruszył ramionami z uśmiechem, a ja zaczynałam być pełna podziwu dla jego inwencji. Naprawdę się angażował w nasze poczynania, a z początku myślałam, że będzie jedynie pionkiem w grze, którą zaplanowałam dla mojej rodziny. Mimo pierwotnej niechęci ten człowiek pokazywał mi, że zaskakiwać innych można nie tylko w negatywny sposób.


******


Drżącym palcem nacisnęłam dzwonek do drzwi. Nie wiem czy drgał z zimna czy ze stresu, który przed kilkoma sekundami ogarnął całe moje ciało. Nagle to wszystko wydało mi się bezcelowe i zwyczajnie głupie.
Co ja sobie myślałam?
Że ta szopka coś zmieni? Że są naprawdę tak zamroczeni moim nieustającym problemem, że nie zauważą podstępu? Że Hope ucieszy się z mojej próby ratowania jej szczęścia i niezależności?
Błąd.
Kurtyna idzie w górę, a przedstawienie czas zacząć.
Ogromny błąd, którego nie da się już cofnąć.

Casting na superbohateraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz