Rozdział 2

15 6 0
                                    

         Świat Za Murem tonął w mroku. Bez ciepłego światła świec nic nie widziałam. Oparłam się o chłodne cegły z trudem próbując dostrzec cokolwiek w panujących ciemnościach. Gdy czekałam, aż moje oczy przyzwyczają się do nocy, przypomniałam sobie starą legendę, równie nieprawdopodobną jak wszystkie opowieści o Nomadzie, których nasłuchałam się w dzieciństwie.

Burza nadeszła w nocy, ale plemię nie było na nią przygotowane- wieczorne niebo nie ostrzegło ich jak zwykle. Obudziło ich dopiero rżenie koni. Zwierzęta szalały z przerażenia, przywiązane na noc do palm. Minęło kilka cennych minut nim usłyszeli zwiastujący śmierć szmer. W obozie zawrzało, koczownicy potykając się w ciemnościach zbierali bukłaki z wodą, napełniali te, w których było miejsce. Wszyscy byli świadomi straszliwej prawdy - piach zasypie oazę. Kto mógł, dosiadał swego konia i nie zważając na towarzyszy galopował przed siebie, byle dalej od szumiącej zagłady. Klacz Sahra Odamiego, o maści jak piaski w najsilniejszym słońcu, nie dała się uspokoić na tyle, by mógł bezpiecznie na nią wsiąść. Mimo to, założyciel naszego miasta odwiązał rzemień, którym ją spętał i uchylając się przed kopytami, którymi wierzgała bez przerwy, wskoczył na jej grzbiet.

Ciągnąca w jego stronę ściana piachu była już na tyle blisko, że oświetlały ją ogniska stanowisk wartowników. Nomada nie musiał popędzać konia, który popędził galopem przed siebie. Mimo, że byli szybsi niż strzała, pierwsze ziarenka piasku dosięgnęły Sahra Odamy. Smagały konia po bokach, zostawiając zaczerwienione ślady. Dzielne zwierzę biegło ostatkiem sił, gnane przez instynkt przetrwania. Coraz częściej myliło krok, zaczęło zwalniać, w końcu padło wyczerpane. Mężczyzna z trudem wyczołgał się spod klaczy nim pochłonęła go burza. Wiatr szarpał jego płaszczem nieprzerwanie starając się dostać pod chroniący ciało materiał.

Otoczony piaskiem, Nomada nie wiedział czy już nastał świt, czy księżyc dopiero wznosi się na niebie. Okrył się szczelnie płaszczem, a jego wierzchowiec wyświadczył mu ostatnią przysługę, chroniąc choć z jednej strony przed piachem i wiatrem. Odcięty od świata, oślepiony przez piasek Sahra Odame przeżył swoje Ciemne Dni.

Ale moje Ciemne Dni jeszcze nie nadeszły. Wiatr rozpędził chmury, odsłaniając mrowie gwiazd na niebie. Wkrótce wzeszedł Księżyc i było na tyle jasno, że widziałam pustynię przed sobą. Jak okiem sięgnąć nic tylko piasek i porozrzucane tu i tam kamienie - czyli dokładnie tak jak mówili, a jednak coś w tym było... Ogrom przestrzeni wokół mnie zapierał dech w piersiach, serce zaczynało szybciej bić w radosnym rytmie. Mogłam iść gdzie chciałam. Wzdłuż poszarpanych granic Da'el, przed siebie, na wydmę i zsunąć się po piasku w dół. Wędrować bez celu nie napotykając żadnej ściany, blokady, Muru!

Byłam w połowie kolejnej, większej od poprzednich, skarpy, gdy opadły ze mnie emocje. Nagle poczułam zmęczenie. Moje mięśnie, nieprzyzwyczajone do długotrwałych wędrówek zesztywniały, gdy tylko na chwilę się zatrzymałam. Niezdolna do dalszej wędrówki, usiadłam na chłodnym piasku i popatrzyłam w rozgwieżdżone niebo. Srebrna tarcza była już wysoko na niebie, nieubłaganie wskazując upływające godziny. Dotarło do mnie, jak bardzo oddaliłam się od domu. Tak długo szłam upojona wolnością, że teraz miasto było już tylko drobnym, nie większym niż moja dłoń punktem na horyzoncie. Mimo że jeszcze pół nocy dzieliło mnie od skwaru, który przyniesie ze sobą poranek, na moim czole perliły się kropelki potu. Starając się uspokoić szybko bijące serce oparłam głowę o kolana i z wytęsknieniem czekałam na orzeźwiający podmuch wiatru. Jednak czekanie nic nie dało. Na zboczu byłam całkowicie osłonięta przed wiatrem, którego jedyną oznaką były drobinki piasku przesypujące się przez grzbiet wydmy.

Księżyc powoli płynął po niebie, a ja, rozgrzana po wielogodzinnym marszu szybko traciłam ciepło. Jeśli posiedzę tu jeszcze chwile, mogę nie wstać. Musiałam rozruszać zesztywniałe mięśnie. Najpierw wyprostowałam plecy i kark, potem poruszyłam rękoma. Gdy miałam już pewność, że w razie upadku bezpiecznie podeprę się na dłoniach, powoli wstałam. Kilka razy ugięłam kolana i już miałam schodzić, gdy na szczycie skarpy coś się poruszyło. Zamarłam, przyglądając się uważnie otoczeniu, ale widziałam tylko piasek i gwiazdy ponad nim. Mimo to, wspięłam się tych kilka metrów i rozejrzałam za tajemniczym źródłem ruchu. Spod moich nóg uciekło malutkie zwierzątko. Wyglądało trochę jak mysz, ale miało wyjątkowo rozwinięte tylne łapki, na których skakało i długi, zakończony drobną kitką ogonek. Mysz? Przecież po wybuchu nic nie przeżyło...

Wiodąc wzrokiem w ślad za skoczkiem w końcu spojrzałam na rozpoczynające się za wydmą wypłaszczenie terenu. Zaskoczona, rozchyliłam usta. Na czarnym, przetykanym białymi błyskami tle nieba odcinał się bury kształt. Smukły pień wzbijał się ponad ziemię rozrastając w pokaźnych rozmiarów koronę. Między gałęziami rozwijały się drobne listki, a u podstawy drzewa rosła wiotka trawa. Dalej były kolejne, mniejsze rośliny i drzewa.
Pustynia tętniła życiem...

Czwarta ścianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz