Rozdział 3

11 4 0
                                    

         Droga do miasta zlała się w moich myślach w jedną, niewyraźną całość. Dopiero pod Murem oprzytomniałam. Strach przed złapaniem wywiał z głowy niepotrzebne myśli. Byłam wyłącznie tu i teraz, skupiona na szorstkim kamieniu pod dłońmi i miarowych krokach strażników. Raz, dwa, trzy. Ich cienie sunęły po, oświetlonym chwiejnym płomieniem pochodni, piasku. Cztery, pięć, sześć. Szli we dwóch, ale w przeciwieństwie do tych z poprzedniej warty zachowywali milczenie. Jak mnie złapią, to po mnie. Starając się zachować miarowy oddech czekałam na odpowiedni moment. Osiem, dziewięć, dziesięć i... Teraz! Gdy tylko strażnicy mnie minęli, wdrapałam się po ścianie. Przemknęłam przez jasno oświetlony Mur i już miałam zsunąć się po ścianie w dół, gdy jeden ze strażników krzyknął.

- Hej! Ty tam!

Cholera! Nie było już czasu na kontrolowane, bezpieczne zsunięcie się na ulice miasta. Pobiegłam przed siebie, byle dalej od strażników. W panice rozglądałam się po znajdującej się poniżej mnie drodze. Szukałam sterty śmieci lub skrzynek, czegokolwiek, co złagodziłoby upadek z tej wysokości. Tam! Niedaleko, zaledwie kilka metrów przede mną, stał wyładowany szmatami wóz. Strażnik był zaraz za mną, wyciągał przed siebie rękę i złapał mnie za nadgarstek, ale byłam dla niego zbyt zwinna. Nim na dobre zacisnął dłoń obróciłam się, wyszarpując rękę i wskoczyłam na zabezpieczającą przed upadkiem barierkę. Rozpędzona nie utrzymałam na niej równowagi i runęłam pomiędzy podarte, śmierdzące stęchlizną ubrania. Wyplątałam się z nich i zeskoczywszy z wozu wbiegłam pomiędzy budynki.

Kluczyłam ciasnymi, ciemnymi uliczkami Da'el, i mimo że echo kroków strażników ucichło już jakiś czas temu, zatrzymałam się dopiero, gdy przez zadyszkę nie mogłam dłużej biec. Usiadłam pod ścianą najbliższego domu i po raz kolejny tej nocy spojrzałam w górę. W przeciwieństwie do szerokich, głównych ulic, boczne przejścia były na tyle wąskie, że pomiędzy płaskimi dachami domów rozwieszano płachty, które dawały zbawczy cień w skwarne dni. Przez szpary pomiędzy nimi prześwitywała srebrna łuna Księżyca, prawie schowana za najbliższym budynkiem. Zostały mi dwie, może trzy godziny do świtu. Westchnęłam ciężko i wstałam opierając się o chłodną ścianę. Sądząc po unoszącym się w powietrzu zapachu pieczonego chleba, musiałam być na podwórzu jakiejś piekarni. To dobrze, jestem blisko jakiejś większej ulicy. Dość szybko, ale nie biegnąc wyszłam na otwartą przestrzeń, jak się okazało, wschodniej alei - głównej drogi do ogromnego, zawsze zielonego, sektora rolniczego. Może i nie byłam dokładnie pod domem, ale podczas ucieczki instynkt mnie nie zawiódł i byłam już na tyle blisko, że bez problemu dotarłam na należące do rodziny tereny. Odsunęłam powiewającą na wietrze kotarę, która zasłaniała moje okno i cicho weszłam do swojego pokoju. Rzuciłam w kąt zapiaszczone ubrania i szybko wślizgnęłam się pod kołdrę.

-Miriam! Wstawaj! Wstawaj! - schowałam głowę pod poduszką, żeby odciąć się od irytujących krzyków, jednak nie dane mi było spać w spokoju. Drobne dłonie chwyciły za moje ramię w bezskutecznej próbie wyciągnięcia mnie siłą z łóżka.

-No wstań...! Mi, obudź się! - wysoki głos nie dawał łatwo za wygraną. Ktoś wydarł poduszkę z moich rąk i gwałtownym ruchem odsłonił okno. Światło poraziło minie mimo zaciśniętych mocno powiek. Wspomnienia wspaniałego snu były co raz bardziej niewyraźne, a złote promienie słońca rozwiały wszelkie nadzieje na to, że uda mi się jeszcze zasnąć. Oprzytomniałam na tyle, by zrozumieć kto budzi mnie w tak brutalny sposób. Rażące światło przysłoniła sylwetka mojej młodszej siostry. Stała nade mną z groźną miną i całą swoją postawą dawała znać, że nie zostawi mnie, dopóki nie wstanę. Przez chwilę w pokoju panowała niczym nie zmącona cisza. Patrzyłyśmy sobie w oczy z uporem, obie zdecydowane postawić na swoim. Dziewczyna komicznie wykrzywiła twarz i zaczęła tupać nogą. Zrezygnowana, wiedząc, że i tak nie wygram tej milczącej bitwy, z westchnieniem odrzuciłam kołdrę na bok i usiadłam.

- Powiedz mamie, że już idę. - ziewnęłam krótko. - Tylko coś na siebie zarzucę.

Noemi wcale mnie nie słuchała. Gdy tylko upewniła się, że nie mam zamiaru wracać do krainy snów, dopadła do mojej szafy. Otworzyła drzwi, odsunęła wszystkie szuflady i przeglądając znajdujące się w nich ciuchy powiedziała:

- O nie, nie, nie. Nie założysz - prychnęła zniesmaczona - czegoś. Znając ciebie wzięłabyś te stare, wymięte spodnie, a ja na to nie-po-zwo-lę.- z każdą sylabą wyrzucała na moje łóżko kolorowe szmatki. Większość z nich dostałam w prezencie od krewnych. Wszystkie kończyły tak samo- wrzucałam je na dno szafy i nigdy ich nie zakładałam.

- Czemu..? Są wygodne i praktyczne. A to - wzięłam do ręki zwiewną bluzeczkę z zielonego, półprzeźroczystego materiału- nie.

- Musisz się jakoś prezentować przed nim. - na jej twarzy pojawił się rozmarzony uśmiech.- Nie możesz zmarnować takiej okazji tylko dlatego, że nie chciało ci się ładnie ubrać. Załóż to.

Rezygnując z dalszej dyskusji ubrałam się w podane mi przez siostrę ubrania. Mimo mojej niechęci do wszelkiego strojenia się, musiałam przyznać, że w zwiewnych, ściąganych ozdobnymi tasiemkami przy kostkach spodniach i obcisłej bluzce wyglądałam dużo lepiej niż zwykle. Noemi kończyła upinać mi włosy, gdy zza okna usłyszałyśmy krzyk:

- Miriam! Już jadą!

Czwarta ścianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz