Prolog.

54 14 21
                                    

Zimne powietrze przeciął jej chichot. Było ciemno, zimno, jednak jej to nie przeszkadzało. Zaczynała boleć ją głowa, na co też miała wylane. Wszystko wokół wirowało, a samochody z dołu wydawały się być tak blisko.. Wzięła spluwę i po raz kolejny wystrzeliła przed siebie. Jej długie, kręcone włosy zwisały sobie wzdłuż budynku. Ludzie na dole byli przerażeni. Policjanci zaniepokojeni, starali się trzymać zimną krew. Nikt tam do niej nie szedł, ponieważ miała broń. I w każdej chwili mogła zrobić coś głupiego.

Ale przecież już robiła.

Krew zaczynała dopływać do mózgu dziewczyny. Chichotała z samej siebie. Chciała to zakończyć. Po co miała żyć, skoro była sama jak palec? Zero przyjaciół, zero rodziny, zero ciepła i miłości. Nie było jej wcale zimno, w czym brała udział wielka adrenalina. Gdyby puściła się glanami ostatniego szczebelka barierki, byłoby po wszystkim. Z dołu dochodziły krzyki rodzin, a także funkcjonariuszy, którzy na marne próbowali ją przekonać, by zlazła z tego głupiego dachu. Pochyliła głowę do tyłu, przez co widziała to całe zamieszanie. Wycelowała bronią w szybę auta, a sekundę po wystrzeleniu rozległy się piski i krzyki. Czuła się jak ptak.

Dosłownie.

Zwisała od pasa w górę z najwyższego budynku w Nowym Jorku. Tylko te pieprzone buty dzieliły ją od upadku. Od wolności, której tak rozpaczliwie łaknęła. Z westchnięciem puściła ramiona luźno, wciąż trzymając w dłoni czarną, połyskującą broń. Była zmęczona, smutna i rozczarowana tym światem.

Wszystko było do dupy!

-Daj mi jakiś, kurwa znak!- wydarła się -Cokolwiek, co miałoby mnie tu zatrzymać!

Nic. Zero.

Nic prócz zbiorowiska ludzi na dole. Pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Nie bała się. Nie czuła skrętu w żołądku. Nie drżała. Jakby wcale nie zwisała z najwyższego budynku, tylko smacznie spała w łóżku. Zamknęła oczy, biorąc głęboki wdech.

Naprawdę nic? - zakpiła w myślach. Czyli mam polecieć, tak?

Uśmiechnęła się szeroko i po raz kolejny tej nocy spojrzała w dół. Ludzie, wyglądający jak mrówki. Zaśmiała się z nich głośno i wystrzeliła kolejny pocisk. Osoby na dole trzęsły się ze stachu. Nie rozumiała, dlaczego wciąż tam stoją, jeżeli się boją?
Jebani idioci jeszcze dostaną za nic. Po co iść bezpiecznie do domu, skoro można oglądać samobójstwo chorej psychicznie nastolatki?
Właśnie dlatego nic jej tu nie trzymało. Ludzie byli największymi potworami. Ranili siebie co dwa kroki.

Pierdolone sukinsyny. - splunęła w ich stronę.

Wycelowała w siebie broń, aczkolwiek chybiła. Fuknęła pod nosem. Była świruską.
Zaczęła chichotać. Chichot ten przerodził się w śmiech, a na sam koniec w przerażające wycie. Miała coś z głową, wszyscy to wiedzieli.

Ale nikt nie przyszedł jej pomóc.

Uśmiechnęła się lekko. Jedna, jedyna łza spłynęła po jej czole, ponieważ tak działały prawa grawitacji. Zaczęła się szarpać z tym nieznośnym butem, chcąc mieć to za sobą.

-Poczekaj!- usłyszała głośny, męski krzyk. Zmarszczyła brwi, a jej serce zabiło szybciej.

To jest ten znak? - pomyślała.

Usłyszała dudniące kroki. Zbliżały się. Nastolatka jak pierdolnięta zaczęła chichotać, sprawiając że mężczyzna się zatrzymał.

-Poczekaj.- poprosił spokojnym, ostrożnym głosem.

Miał ładny ten głos. Taki kojący.

-Czego ode mnie chcesz?- zaśmiała się -Nie można sobie umrzeć w jakże piękną, sobotnią noc?- zaklaskała w dłonie i wystrzeliła kolejny pocisk.

Mężczyzna spiął się. Powoli zaczął do niej podchodzić. Nie wierzył, że to robi.

Ale skoro nie on, to niby kto? Babcia ze sklepu?

-Nie wiem, co się stało. Albo.. Co ci jest.- wziął wdech -Ale to raczej nie jest warte śmierci.

Zamarła, tak samo jak jej serce, które po chwili zaczęło bić szaleńczo szybko. Jego rytm dudnił jej w uszach. Krew płynęła coraz szybciej. Goręcej.

-Raczej?- wyszeptała. Była zszokowana jego słowami.

Mężczyzna podniósł brwi. Spodziewał się wszystkiego. Płaczu, krzyków, śmierci. Ale nie tak banalnego pytania.

-Raczej.- wzruszył ramionami -Ten świat jest do kitu.

Jest do kitu.

-Jest okropny!

Jest okropny.

-Powinniśmy wszyscy zginąć w piekle.

Powinniśmy. Oj, powinniśmy.

-Ale to nie powód, by kończyć nasze istnienie.- podszedł bliżej -Jeżeli mamy skończyć w pierdolonej celi w zaświatach, powinniśmy narozrabiać tak w życiu, by ociekała z nas duma.

Z jej rąk wypadła broń. Policjanci od razu ją  skonwiskowali. Jasnooka wydawała się spokojniejsza. Wisiała leniwie, myśląc nad słowami potencjalnego wybawcy.

-Jestem świrnięta.- oznajmiła po chwili ciszy. Nieznajomy od razu się przybliżył -Jestem popierdolona.

Ale każdy jest.

-Dlatego mam do ciebie pytanie.- wydusiła w końcu.

-Śmiało, nie krępuj się.- podszedł jeszcze bliżej. Wystarczyła odrobina, by mógł złapać jej buta. Odrobina!

-Czy ty też jesteś chory?

Zatkało go. Był chory? Nie.

Ależ oczywiście, że tak.

-Jak każdy, mała.- zaśmiał się pod nosem.

Wciągnęła nosem powietrze. Zimne, drażniące. W jej głowie panowała druga wojna światowa. Jak zawsze zresztą. Była chora. Popierdolona.

-Więc pomóż mi stąd wyjść.- wyszeptała, zamykając oczy, z których popłynęły łzy.

Mężczyzna bez chwili zawahania objął jej kostki. Szedł bliżej barierki, aż w końcu stał nad nią. Przeszedł na drugą stronę i wyciągnął jedną dłoń.

-Podaj mi rękę!- krzyknął, trzymając nerwy na wodzy. Dziewczyna wyciągnęła bladą, porcelanową dłoń, którą mocno złapał.

Jednym ruchem pociągnął ją do siebie. Usiadła. Zakręciło jej się w głowie. Miała mroczki przed oczami. Nieznajomy pomógł jej butom wygramolić się spod barierki i bezpiecznie czuwał, aż znajdzie się na dachu. Opadła na pośladki, szybko mrugając. Mężczyzna znalazł się obok niej i dopiero wtedy dał emocjom wyjść. Ręce mu drżały.

Uratował świruskę.

-Hej, nie płacz.- poprosił cicho i złapał jej twarz w swoje duże dłonie. Ich wzrok się spotkał.

Byli cudowni.

Zaniemówił. Tak po prostu. Nie dane było mu widzieć dziewczyny tak pięknej, o barwie włosów mleczno-ognistych. Ruda zamknęła swe śliczne oczy, a następnie bez słowa się w niego wtuliła. Brunet wziął ją na ręce, łapiąc na plecach i pod kolanami.

-Jesteś moim bohaterem?- zachichotała cicho, jednak nie psychopatycznie. Mężczyzna ruszył w stronę wyjścia z tego pieprzonego dachu.

-Jestem świrusem. Tak samo, jak ty.

Million Pieces Of My Life Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz