Wahania

37 4 1
                                    

Mark jest aniołem. Ileż razy w ciągu tego jednego popołudnia mógł zrezygnować z pomocy mi, a jednak chęć do niej wyraźnie go nie opuszczała. Tak naprawdę współczułam mu. Jego uroda działała na mnie rozpraszająco. Tyle trudu wkładał w wytłumaczenie mi prostych zagadnień, a mimo to wiele razy prosiłam o powtórzenie jakichś rzeczy. Ciekawe czy zdawał sobie sprawę z własnego uroku. Zapewne zauważył, co robię na jego zajęciach, albo raczej, że nie robię nic potwierdzającego moje zajęcie tematem... No trudno. Wszelkie moje postanowienia czy próby zwykle kończyły się fiaskiem. Dlatego pomyślałam raz, że nic nie będę robić w związku z tym. Na dłuższą metę wydawało się to jednak męczące. W końcu zamierzyłam zaniechać jakiegokolwiek kontaktu moich źrenic z drogą prowadzącą nigdzie indziej, jak do obiektu mych westchnień.

Zrobiliśmy sobie przerwę w nauce.
-Nie podejrzewałem, że wykazujesz taki opór materiału. -droczył się ze mną uśmiechnięty od ucha do ucha, popijając sok.
-Ha, ha, ha -skwitowałam sarkastycznie, mrużąc oczy. Również sięgnęłam po napój.
Rozsiedliśmy się wygodniej na kanapie, utrzymując dystans na długość niecałego metra, zwróceni ku sobie.
Chwilę milczeliśmy, patrząc w różne strony, aż w pewnej chwili Mark się odezwał:
-O czym myślisz? -uśmiechnął się. Popatrzyłam na niego i zastanowiłam się przez chwilę, patrząc z zaciekawieniem w jego wspaniałe, głębokie oczy.
-Sama nie wiem... -uśmiechnęłam się. -Mieszkasz sam? -zmieniłam temat.
-Chwilowo tak -uśmiechnął się łobuzersko.
Zastanawiałam się, co to może znaczyć.
-Kogoś masz na oku? -być może to pytanie nie zabrzmiało zbyt fortunnie.
-Oczywiście -uśmiechnął się jak przed chwilą- od dawna -przyjrzał mi się, by zobaczyć, jak zareaguję.
Spuściłam wzrok na dłonie, trzymające szklankę soku pomarańczowego. Było go już niewiele. Dopiłam więc do końca, odstawiłam puste naczynie na stolik i już miałam zapytać czy wrócimy do lekcji, jednak zawibrował mi telefon.
Mark obruszył się niespokojnie.
-Tak? -odebrałam. Po drugiej stronie było słychać jedynie przerwane połączenie.
-Coś nie tak? -domyślił się Mark.
Spojrzałam na duży zegar, wiszący po prawej stronie od moich oczu, skierowanych wcześniej w stronę kuchni. Dochodziła 20. Zapomniałam, że umówiłam się jeszcze z Alice.
-Przepraszam, muszę już iść. -zaczęłam nerwowo wkładać swoje rzeczy do torby- To przyjaciółka, ale telefon mógł się jej rozładować. -wpychałam na siłę swój podłużny, cienki piórnik. W końcu się poddałam i popatrzyłam błagalnie na Marka. Zauważyłam, że przyglądał mi się, jakby coś w mojej wypowiedzi mu się nie zgadzało. Wziął w zamyśleniu ode mnie torbę, żeby mi pomóc. Kiedy oddał, popatrzył w przestrzeń za mną niewidzącym wzrokiem.
-Coś się stało? -odwróciłam się w ślad za jego oczami.
-Czy nie sądzisz -zaczął. Nie przekierowywał głowy na mnie - że przed imprezą raczej nie zapomniałaby naładować komórki? -wbiłam w niego wzrok. Bałam się domyślać do czego zmierza.
-To znaczy...
-Ona -przerwał mi i zrobił pauzę- nie. -skończył dobitnie i dopiero spojrzał na mnie. Zobaczył pewnie moją przerażoną minę i się lekko wzdrygnął. Wiedziałam o co mu chodzi. To wszystko nie pasowało do jej zachowania, do jej charakteru.
Po chwili ruszyłam biegiem do drzwi.
-Coś jej się stało! -krzyczałam rozhisteryzowana- Coś musiało jej się stać! -powtórzyłam. Gdy dobiegłam do drzwi, okazało się, że były one zamknięte. Przekręcałam blokadę, jednak mimo wszystko drzwi ani drgnęły, kiedy pociągałam za klamkę. Odwróciłam się w stronę Marka, który spokojnie szedł do mnie z zatroskaną miną, trzymając ręce w kieszeniach.
-Coś ty zrobił z tymi drzwiami?! -szarpałam klamką -No otwórz je! -byłam cała rozedrgana, poczułam, że ścieka mi łza po lewym policzku.
-Marika -powiedział głośno, jednak opanowany- zostaw je. Twojej przyjaciółce nic się nie stanie. -zbliżył się do mnie, kładąc mi rękę na ramieniu.
-Zostaw mnie -warknęłam.
-Grozi ci niebezpieczeństwo. -wycedził.
Co?!
-Jeżeli wyjdziesz na dwór, -widać było, że waży każde słowo- zginiesz. -to słowo wypowiedział półszeptem.
Musiałam to przetrawić w ciszy.
-Coś cię pogięło?! -ryknęłam w końcu- Jak śmiesz takie bzdury wygadywać?!
-Dziś jest pełnia. -ręką, której nie schował na powrót do kieszeni pogładził mnie delikatnie po twarzy. Poczułam, że serce zaczyna mi mocniej bić. Jednak nie dlatego, że zupełnie nie rozumiałam sensu wysłuchanej przed chwilą wypowiedzi. Jego dotyk sprawił, że chciałam się poddać pożądaniu...
-Mariko, zabraniam ci wychodzić. -jego oczy stały się jakby ciemniejsze.
-Aha, czyli zamierzasz mnie tu trzymać przez całą noc? -zgięłam ręce na piersiach. Pokręcił głową.
-Do niedzieli.
Wybałuszyłam oczy. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Jednak zaraz moje myśli podążyły do tego, jak mógłby wyglądać taki weekend. W końcu był piątek. Może nic by się nie stało, gdybym nie wróciła do domu po spotkaniu z... Kogo ja oszukiwałam?
To wysoce niestosowne. Już wyobraziłam sobie temat plotek w akademickim korytarzu.
-A ty?... -przerwałam mimowolnie swe zamyślenia.
-Co?... -spojrzał na mnie z czułością, przybliżył się.
-Sama będę w tym zamczysku? -roześmiał się.
-Nie przesadzaj -jego uśmiech o mało nie powalił mnie na kolana- najwyżej pałacyku. -przewrócił oczami, pokazując w pełnym uśmiechu swoje białe zęby. Dałam mu lekkiego kuksańca w brzuch.
-A to za co? -uśmiechnięty pochylił się nade mną. Jego ręka opierała się o drzwi nad moją głową, która zwykle sięgała mu do nosa. Teraz zniżył się do mojego poziomu i skupił, patrząc mi prosto w oczy. Przełknęłam ślinę. Powoli zaczął obejmować mnie drugą ręką w talii, wtem zadzwonił dzwonek do drzwi. Wzdrygnęłam się, w tym samym czasie Mark przewrócił oczami. Wyswobodziłam się z objęcia, by umożliwić otwarcie przezeń drzwi. Mark wpatrywał się we mnie pytającym wzrokiem.
-Nie otwierasz? -szepnęłam w odpowiedzi.
-A ty mogłaś je otworzyć? -roześmiał się.
-No...nie. -zdziwiło mnie to pytanie.
-Dlaczego więc mnie miałoby się to udać? -uśmiechnął się łobuzersko. Nagle chwycił mnie w biodrach, podniósł i pobiegł ze mną na rękach do salonu. Ostrożnie puścił na sofę i kiedy znajdował się koło mnie, przysunął się bardzo blisko. Z pewnością nie było to już odzwierciedlenie sceny sprzed kilku minut.
-Co zamierzasz? -popatrzyłam nań, cicho dysząc.
-Pracować nad silną wolą. -odparł poważnie.
-Ach, tak? -zdziwiłam się.
-Jesteś taka pociągająca... -przybliżył się jeszcze bardziej- Mając cię u siebie przez dwa dni, nauczę się więcej niż ty w czasie całego roku u mnie na lekcjach. -roześmiał się.
-Przestań... -uśmiechnęłam się zarumieniona.
-Jakbyś tylko siebie widziała...
-Jest aż tak źle? -jęknęłam.
-Nie aż tak. -puścił mi perskie oko. Nie wiedziałam do końca, co może mieć na myśli.
-To nie moja wina, po prostu...
-No już, spokojnie... -przyłożył mi palec do ust. Zbliżył swoją twarz do mojej, odjął palec, wargą dotknął mojej, aż w końcu wbił się w moje usta. Fala pożądania przepłynęła po moim ciele. Ten delikatny pocałunek był niewiarygodny w swojej zmysłowości.
Popatrzył na mnie i powiedział załamującym się głosem:
-Właśnie dlatego ten czas będzie dla mnie niesamowitą męczarnią.
Patrzyłam na niego spod rzęs.
-Nigdzie nie wyjdziesz?
-Ani razu. -zapewnił.
Westchnęłam.
-Co?... -przechylił twarz i dłonią wyznaczył linię od moich uszu po kąciki ust. Przeszły mnie ciarki.
-Dlaczego to robisz?-patrzyłam na swoje ręce.
-Nie rozumiem. -odsunął się lekko, zmieszany.
-To ja nic nie rozumiem. Opowiesz mi co się dzieje?
Spuścił głowę. Przez chwilę, wydającą się trwać w nieskończoność, milczał. W końcu ze smutkiem popatrzył mi w oczy:
-Jeszcze nie teraz.

W imię kłamstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz