Are we the hunters? Or are we the prey?

483 28 10
                                    


Maszerowali przez las już od kilku minut, odkąd wysiedli z łódki. Nieśli generator energii jądrowej, idąc najszybciej jak się da. Wieść o wojnie przyprawiła ich o dreszcze. Oboje byli cholernie zaniepokojeni. Nie udało im się połączyć z ich obozem. Przerażenie i adrenalina motywowały ich do szybszych ruchów.

Bez słowa doszli do Jeepa. Urządzenie ostrożnie wsadzili do bagażnika i weszli do środka pojazdu. Było w nim duszno- pozostawili go na odkrytym teranie, przez co nagrzał się on od promieni słonecznych. Duchota idealnie odwzorowywała unoszącą się w górze atmosferę. Wciąż była napięta, a Clarke zaczęło skręcać w brzuchu. Bellamy wsiadł za kierownicę i odpalił samochód. Ruszyli.

- Bellamy... A co jeśli-

- Nie masz się o co martwić. Madi nic się nie stało. To wyjątkowo dzielna dziewczynka – przerwał jej.

- Ale... To nadal dziecko! – popatrzyła się z przerażeniem w jego stronę.

- Clarke, uwierz. Poradzi sobie, w końcu miała Ciebie za auorytet – mężczyzna również skierował swój wzrok na nią i chwycił ją za dłoń, którą ta kruczowo trzymała się swojego kolana.

Blondynka westchnęła ciężko i odwzajemniła uśmiech bruneta. Jego stanowcze słowa minimalnie ją uspokoiły. Jednak dalej jej serce biło z zawrotnym tempem.

- Zaparkuj z drugiej stony – powiedziała Clarke, widząc zbliżający się obóz.

Stanęli pojazdem kilkaset metrów od Gonafaya Camp. Nie wiedzieli na co mają się przygotować. Z pozoru wszytko sprawiało wrażenie ładu i porządku. Nie słyszeli żadnych krzyków, ani strzałów. Nie widzieli również unoszącej się w górze, gęstej chmury dymu. Widok ten uspokoił trochę ich obawy. Z bronią w ręku, zostawiając generator w bagażniku, zaczęli kierować się w stronę ogrodzenia.

- Clarke, Bellamy, tutaj! – usłyszeli damski głos dobiegający z ich prawej strony. To była Harper.

***

Wszyscy znajdował się w namiocie Octavii. Był on najlepiej wyposażony i posiadał również piwnicę. Właśnie dzięki temu ludzie mogli się w nim pomieścić. Namiot ten był najszybciej przekształcany w malutki domek. Posiadał już stabilne ściany, a kran podłączony był pod bieżącą wodę. Był on największym i najbezpieczniejszym schronieniem.

Idąc za Harper przez pomieszczenie, byli w stanie rozpoznać znajome twarze. I strach wypisany na nich. Znajdowali się tu w większości cywile i dzieci. Większość wojowników zapewne walczyła.

Blondynka wprowadziła ich do malutkiego pomieszczenia oddzielonego grubą płachtą. W środku stał ogromny stół z terenem który udało im się poznać do tej pory. Nad nim stała Octavia, Kane, Roan i Murphy.

- Octavia! – wyrwał się brunet.

- Bellamy! – podbiegła do niego i uścisnęła go. Mężczyzna westchnął z wdzięczności.

Clarke z przerażeniem rozglądała się po pomieszczeniu, nie mogąc odnaleźć wzrokiem Madi.

- A gdzie... Gdzie Madi? – powiedziała łamiącym się głosem, a jej twarz zrobiła się blada.

- I reszta? – dodał Bellamy, zaniepokojony, również rozglądając się po wnętrzu namiotu.

Harper podeszła do blondynki i chwyciła ją uspokajająco za ramię.

- Nie martw się. Jest razem z Abby. Pomaga opatrywać rannych – zwróciła swoją głowę do bruneta – A pozostali walczą, albo pomagają w konstruowaniu broni.

Shooting stars [PL]Where stories live. Discover now