Kap. Kap. Kap
Krew. Czerwona posoka spływała po jego dłoniach brudząc czarny strój i ziemię pod jego stopami. Brud wdzierał się w każdy zakamarek jego ciała. Ciemność całkowicie owładnęła jego rozdartą duszę.
Rozejrzał się wokół siebie. Wszędzie leżały stosy martwych postaci rzucone na siebie niczym szmaciane lalki. Rozczłonkowane ciała ciężko było rozpoznać. Ich pusty wzrok był utkwiony w jedynej żywej osobie znajdującej się na polu bitwy. Zimne skamieniałe twarze zamarły w niemym przerażeniu. Brud ziemi, krew oraz poczucie beznadziejności unosiły się w powietrzu. Kontrast czerwieni i jego bladych dłoni porażał. Tak właśnie człowiek zmienił się w potwora.
Chciał uciec z poczucia odrętwienia. Zaczął biec, a jego buty miarowo uderzały o szarą ziemię. Mijał rozkładające się ciała ludzi. Robaki powoli zaczynały pożywiać się na martwym mięsie. Uciekał od tego obrazu, ale im dalej się przemieszczał tym więcej znanych twarzy widział. Rude kosmyki Hux'a zostały pobrudzone jego własną krwią sączącą się z rozbitej głowy. Biegł dalej. Bezwładne ciało Luka'a zwisało z kolejnej kupy trupów. Zaraz obok niego leżał Han, bezceremonialnie przebity mieczem świetlnym. Nie zwalniał tempa, chciał uciec od tego tragicznego widoku. Gdzieś w oddali zobaczył ciała znanych mu z widzenia rebeliantów, byłego szturmowca i pilota. Ich kończyny odseparowane od reszty tułowia, rozrzucone zostały jak posiłek dla krążących wokół drapieżnych ptaków. Potknął się i potoczył obok największej sterty martwych. Na jej szczycie znajdowały się dwa kobiece ciała. Nieżywa Leia Organa trzymała swoimi kościstymi dłońmi maskę Kylo Rena. Tuliła ją do siebie w pośmiertnym uścisku niczym małe dziecko. Z jej oczu wypływały stróżki krwi gubiąc się gdzieś w dalszej drodze. Zawył. Nie chciał tego. Nie potrafił nad sobą zapanować. Zaraz obok ciała matki leżało drobne truchło brązowowłosej kobiety. W dłoni nadal dzielne dzierżyła miecz świetlny. Jej klatkę piersiową zdobiła wielka dziura, która zbezcześciła naturalne piękno dziewczyny. Upadł na kolana zaraz przy niej. Zawył jak ranne zwierze. Po jego policzkach toczyły się łzy. To on ich zabił. Wszystkich.
W tym tańcu śmierci zwyciężyła Ciemność.
Zerwał się cały mokry z łóżka. Rozejrzał po pomieszczeniu w sennym amoku. Nie mógł odnaleźć się w rzeczywistości. Czuł się jak przerażone zwierze zamknięte w klatce swojego własnego umysłu. Chciał uciekać, ale nie miał dokąd. Na swoich ramionach i plecach poczuł kojący dotyk. Niczym promienie słoneczne delikatnie muskał i ogrzewał jego skórę. Uspokajał go. Jego oddech zwolnił, a z czoła zniknęły kropelki potu. Rozluźnił mięśnie i odetchnął z ulgą. Ktoś zdjął z jego serca wielki duszący kamień jego grzechów. Obrócił się. Napotkał łagodne spojrzenie orzechowych oczu. Rey uniosła dłoń i z lubością pogładziła policzek, który zdobiła bladoróżowa blizna. Oddał się tej pieszczocie bez słowa. Muskała jego skórę z delikatnością oraz namaszczeniem, jakby celebracja tej czynności była najważniejsza w całej galaktyce. Widział ją przed sobą. Wiedział, że jest cała jego. Czuł jej oddanie, miłość i czułość. Pochylił się by złożyć na jej ustach słodki pocałunek.
Usłyszał jej krzyk.
Upadł w Ciemność. Znowu nad nim zawładnęła.
Obudził się. Sam w wielkim czarnym łożu. Tylko to mu zostało. Samotny los mordercy. Kata. Potwora. Rozdartego na Ciemną i Jasną stronę Mocy. Jego dusza pozostała w nieprzerwanym konflikcie zmuszając do ciągłego cierpienia. Nie mógł być żadną ze skrajnych wersji. Został czymś innym. Opuszczonym, nieszczęśliwym, umartwionym tworem, który nigdy nie zazna ukojenia. Aż do końca swoich dni.
A Ciemność Go nie zwyciężyła albowiem promień Jasności świecił nad jego duszą.
*
Ten krótki one shot dedykuję mojemu Mistrzowi. Niech Moc będzie z Tobą przez wieczność.
Vivenn
CZYTASZ
Taniec Śmierci (Kylo Ren/Reylo One Shot)
FanficKrótki one shot dotyczący Bena Solo/Kylo Rena. Co jest rzeczywistością a co snem? Kim on rzeczywiście jest? Jaka jest jego natura?