4. ❝Jesteśmy pieprzoną brygadą Scooby'ego Doo, skarbie❞

91 11 14
                                    

 Gdyby Viserys miał powiedzieć o osobach, które były dla niego najbardziej charakterystyczne, to zapewne wymieniłby ze trzy, cztery nazwiska, a Edgar Greyjoy były jednym z nich. Bo, co trzeba było przyznać, mało kto był tak charakterystyczny jak Edgar Greyjoy. Ed, który ze swoimi ciemnymi włosami i przerażająco niebieskimi oczami wyglądał, jak skrzyżowanie szaleńca z modelem. Ed z jego przystojną twarzą, niesamowicie chudym ciałem i wzrostem, którym ustępował tylko kilku osobom w szkole. Ed, który aktualnie stał z tym swoim dziwnym, zawadiackim uśmiechem tuż przed Viserysem i sprawiał wrażenie nieskończenie zadowolonego z rozwoju sytuacji. A ponieważ sytuacja miała związek z zamordowaniem jakiegoś człowieka... cóż, Viserys chyba miał prawo się nieco obawiać. Jednocześnie wiedział, że jeśli Edgar miał coś komuś kiedykolwiek zrobić, to na pewno nie młodemu smokowi. Znaczy, Viserys wiedział, że Edgar prędzej, czy później kogoś zamorduje. Po prostu raczej nie zanosiło się na to, by stał się jego pierwszą ofiarą.

Ale na wszelki wypadek to on prowadził.

— No więc tak... — zaczął niepewnie Edgar, nagle tracąc całą swoją zawadiackość. Gdyby Viserys nie znał Greyjoya z niemalże każdej lekcji, to byłby pomyślał, że Edgar się peszy. Bo tak to zdecydowanie wyglądało: brunet nie potrafił skupić wzroku na twarzy Viserysa, a latał oczyma po całym pomieszczeniu i na dodatek przeskakiwał z nogi na nogę. O rumieńcu na policzkach nie wspominając. — Um, prowadź do samochodu? Dobra, jestem człowiekiem bezpośrednim i po prostu panikuję. Em... jakbym milczał w aucie to przez nieśmiałość... albo sen. Zasypiam w samochodach. Chyba muszę się już zamknąć.

Ta jazda samochodem była zdecydowanie najbardziej niezręczną jazdą czymkolwiek, jaką kiedykolwiek przeżył Viserys. Jego auto było nowoczesne, nowiutkie i czyste jak cholera, bo ojciec zawsze wbijał mu do głowy, że o własne auto trzeba dbać, a jeśli jeździ się samochodem któregoś z członków obrzydliwie bogatej rodziny, to trzeba o niego dbać bardziej, niż o siebie. Dlatego młody smok poczuł automatyczny niepokój, kiedy Edgar usadowił się na siedzeniu pasażera i zapatrzył w okno swoimi nienaturalnie szeroko otwartymi oczami. Zabawne — pomyślał Viserys. — Zachowuje się zupełnie inaczej, niż w szkole, autobusach, czy gdy wydzwania przez telefon. Jakby przerażało go to, że jesteśmy tylko my dwaj.

— Mogę włączyć radio? — zapytał nagle Edgar i jego głos był taki chrapliwy, jakby nie mówił od tygodnia... a nie pięciu minut. I to było dosyć niepokojące, zwłaszcza, gdy Viserys miał przed oczami tego Edgara ze szkoły. Bo Ed, z którym blondyn siedział w ławce na prawie wszystkich lekcjach zawsze wyrywał się do odpowiedzi, często odpowiadał źle i to wywoływało śmiech u wszystkich. Chociaż... nie sam fakt, że Edgar się mylił, bo to byłby humor na poziomie gimnazjalisty. Edgar zwyczajnie zawsze wypowiadał się tak komicznym, rozemocjonowanym tonem, że aż ciężko było wytrzymać. Dlatego ludzie go lubili. Dlatego i... no, sporo się do tego przyczynił fakt, że Edgar śpiewał lepiej, niż Domeric Bolton. A kiedy ci dwaj wzięli jeszcze do ekipy Mimir, to tworzyła się kapela doskonała. Dlatego często zdarzało się tak, że ta dziwna trójka, wraz z Arysą z gitarą w dłoni siedziała na progu szkoły grając jakieś przyjemne dla ucha melodie.

Więc, cóż się dziwić, zobaczenie Edgara Greyjoya tak nienaturalnie cichego było dziwne.

Cisza zanikła, gdy Edgar włączył radio, a dokładniej jeden z utworów Fall Out Boy "The Last Of The Real Ones", dlatego Viserys stwierdził, że przynajmniej gust ma dobry.

— Pożyczysz mi na moment telefon? Chcę ogarnąć, czy są jeszcze u Boltonów — powiedział po chwili Ed, już pewniejszym głosem, ale wciąż pozbawionym tej dzikiej iskry.

— Nie masz swojego?

— No... tak się składa, że nie. — Viserys spojrzał na niego, a Edgar wzruszył ramionami. — Mam dużą rodzinę. I patrz na drogę!

obłąkani ekscentrycy ✧ gra o tronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz