Panna Rita siedziała przy stoliku, w ogródku piwnym, przy restauracji „Pod Złotym Kłosem” i delektowała się ciepłą szarlotką. Zapach cynamonu, jabłek i kruchego ciasta mieszał się z wonią różnobarwnych hiacyntów posadzonych w dużych misach wyznaczających teren ogródka. Kobieta, co jakiś czas spoglądała na wycieczkowiczów, którzy przychodzili zwiedzać zabytkowy kościół garnizonowy świętej Elżbiety. Jak co roku między kwietniem a wrześniem wrocławski rynek był oblegany przez turystów, bo przecież gdzie można zobaczyć jeden z najpiękniejszych ratuszy w Polsce, krasnoludki czy hrabiego Fredro? Tylko w piastowskim mieście Wrocław.
Panna Stanek cicho wzdychała na widok obcokrajowców a szczególnie, gdy przechodziła wycieczka z Hiszpanii. Wtedy odruchowo poprawiała, i tak zawsze szykownie ułożone, włosy. Starała się także zwrócić na siebie uwagę, poprzez nieostrożne ustawienie filiżanki czy upadek widelczyka albo kasłanie. Kiedy turyści znikali za rogiem, wracała do czytania gazety.
- Dzień dobry, kochana.
- Dzień dobry. – uśmiechnęła się panna Rita do trzydziestoparoletniej brunetki. – Siadaj.
- Z miłą chęcią. – musnęła Stanek w policzek. – Przepraszam za spóźnienie, ale na Hallera był jakiś wpadek.
- Tam zawsze są wypadki.
- Tak, tak. – uśmiechnęła się brunetka. – Długo czekasz? – spojrzała na zegarek.
- Może z piętnaście minut. Będziesz coś piła, jadła?
- Wiesz… - zastanowiła się. – Gorącej czekolady bym się napiła. A ty moja droga, co tam takiego jesz?
- A to szarlotka szefa kuchni. Powiem ci, bardzo dobra.
- Acha. No nie wiem. Ostatnio jadłam szarlotkę i miałam niestrawności.
- Tu podają bardzo pyszną bezę z brzoskwiniami i bitą śmietaną. Zosieńko, rewelacja. Palce lizać.
- Tak? No to się skuszę. Kelner! – zawołała. Z lokalu wyszła kelnerka, studentka. – Wołałam kelnera. – fuknęła klientka.
- Dzień dobry. – przywitała się kelnerka. – Jeśli pani sobie życzy, o zawołam kolegę. – zaczerwieniła się dziewczyna a złość w niej się wzbierała, co słychać było w jej tonie głosu.
- Nie trzeba. – odpowiedziała Zofia. – Skoro pani tu już jest to poproszę gorącą czekoladę i bezę.
- Czekolada ma być biała czy klasyczna?
- Klasyczna.
- Słodzona, półsłodka czy gorzka?
- A beza jest bardzo słodka?
- To zależy z czym będzie podana. Jeżeli pani sobie zażyczy z gruszką lub morelami w galarecie to może być słodkie. Jeżeli będzie to beza z brzoskwinią lub nektarynką w bitej śmietanie to pasuje do słodkiej i półsłodkiej czekolady. – uśmiechnęła się.
- Ooo, widzę, że jest pani bardzo kompetentna. W przeciwieństwie do pani koleżanek.
- Dziękuję bardzo. Restauracja to moje hobby.
- W takim razie, co by pani wybrała do bezy z brzoskwiniami, słodką czy półsłodką czekoladę?
- Z tego, co widzę, to pani dba o własną sylwetkę. Na pani miejscu wybrałabym półsłodką. Jeżeli nie będzie pani smakować to zawsze może sobie pani dosłodzić. W zestawie przyniosę cukier i słodzik.
- To poproszę półsłodką i bezę. – odpowiedziała z zadowoleniem.
- Czy jeszcze w czymś mogę pomóc?
- Nie. Ja już dziękuję. – uśmiechnęła się.
- Za chwileczkę przyniosę. – i odwróciła się w stronę wejścia.
- Chwileczkę. – zatrzymała kelnerkę panna Rita.
- Tak? Słucham panią.
- Ja jeszcze bym prosiła o kawałeczek tej szarlotki szefa. Jest wyśmienita. Nie wiem jak to robicie, ale będę prosiła o przepis.
- Jeżeli szef kuchni się zgodzi to przyniosę pani ten przepis. Czy jeszcze w czymś mogę służyć?
- Nie. To już wszystko. – kelnerka zniknęła w lokalu. – Zosieńko, coś tak zaatakowała tą dziewczynę?
- Wyobraź sobie moja droga, że w tamtym tygodniu, byłam w restauracji na Jana Pawła, i tak mnie tam potraktowano niemiło, że już tam nigdy nie pójdę. Wyobraź sobie, że taka siksa jak ta podeszła do mnie kazała mi wyprowadzić moją Punie. Tyle raz tam byłam z moją sunią i nikt mnie nie wyprosił a taka wieśniaka kazała mi się wynosić.
- Kochana, ta dziewczyna pewnie miała rację, bo do restauracji ze zwierzętami się nie przychodzi.
- Riciu, moja droga, tyle razy tam przychodziłam z moim skarbem i nigdy, podkreślam, nigdy nikt mnie wyprosił.
- Dzban do póty wodę nosi, do póki mu się ucho nie urwie.
- Ach, ty tam wiesz najlepiej. – oburzyła się. – Siedzisz w tym ratuszu i nadskakujesz tym szowinistom.
- Zosieńko, znowu zaczynasz?
- No co? Przecież mówię prawdę. Te szowinistyczne świnie wykorzystują cię, moja droga. A ty na to pozwalasz. Gdybym mogła to wszystkich tych, tych, tych zboczeńców bym wykastrowała.
- Boże! Co w ciebie wstąpiło?
- Nie czytałaś Gazety Wrocławskiej?
- Właśnie przeglądałam.
- A czytałaś ten artykuł o tej recepcjonistce z „Piasta”?
- Nie.
- No to sobie przeczytaj. – naburmuszyła się. – Ty wiesz, co jej zrobił jeden zboczeniec?
- Co takiego?
- No pobił ją i chciał zgwałcić.
- W recepcji?
- No a gdzie?
- To nie krzyczała?
- Jak miała krzyczeć skoro jej włożył do ust… no wiesz i jak miała krzyczeć!
- Już nie denerwuj się.
- Jak mam się nie denerwować?! To każdą z nas może spotkać.
- I co z tą kobietą?
- Uszła z życiem. Ale tylko, dlatego że miała pod rękami nożyce biurowe, takie ze stali jak ty masz do cięcia tektury.
- Rozumiem.
- Wyobraź sobie, wykastrowała totalnie dziada.
- No, co ty mówisz!?
- Tak. Podobno mu obcięła przy samej skórze i wrzuciła do niszczarki.
- Rany boskie! – Stanek zrobiła najpierw duże oczy a potem zaczęła się śmiać.
- Nic w tym śmiesznego.
- No wiesz, jak sobie wyobraziłam to wszystko i efekt końcowy to…
- Przepraszam, że przeszkodzę, ale przyniosłam dla pań zamówione desery i napoje. – przeszkodziła w fascynującej dyskusji kelnerka.
- Dziękujemy. – uśmiechnęła się panna Rita.
- Smacznego życzę. Rachunek przyniosę za chwilkę. – dygnęła i odeszła.
- Jeszcze raz dziękujemy. A ile ten napastnik miał lat?
- Jakieś dwadzieścia osiem. Ochrona go złapała po krótkim pościgu.
- To jeszcze uciekał?
- No pewnie. Pogotowie przyjechało i zabrało go do kliniki. Podobno pilnuje go policja. Krwawił jak zarżnięty wieprz.
- Oj, nie przy jedzeniu. – fuknęła Stanek.
- Dobrze, dobrze. Jak ci idzie kokieteria rzecznika?
- Całkiem, całkiem. – uśmiechnęła się tajemniczo.
- Uuu?! To gratuluję.
- Nie ma czego. Trudny orzeszek do zgryzienia.
- Ja ciebie jednak nie rozumiem. Po co ci facet jest potrzebny? Tyle lat byłaś sama i dobrze ci było. – powiedziała z przekąsem.
- Jakby mi było dobrze to bym nie szukała.
- Uważaj moja droga, to są gwałciciele i tyrani!
- Zosieńko, to że ciebie skrzywdził mąż, to nie znaczy że wszyscy są tacy sami.
- A właśnie, że są! – zdenerwowała się. – Żebyś nie żałowała! Ja cię ostrzegam.
- Dobrze. Skończmy ten temat.
- Jasne! Jasne! – irytowała się.
- Słyszałaś o śmierci tego posła Szypułko z Pokoju i Solidarności?
- Nie.
- Podobno jakieś zwierze go obgryzło.
- No co ty? – zapytała z przerażeniem.
- Podejrzewano, że jakieś dzikie zwierze uciekło z ZOO, ale nic z tego.
- Może jakiś nowobogacki sobie przywiózł kotka z Afryki a kiedy kotek zamienił się w bestię to go wypuścił i teraz zwierze atakuje.
- Jak na razie nikt nic nie wie, co to było. Ale podobno stan denata był przerażający, jak po spotkaniu z rekinem.
- O tfu! – splunęła. – To musiał być horror. A ja na niego głosowałam.
- Na tego, co zjadł posła czy na posła?
- No na posła, moja droga. – gorączkowała się.
- A rozumiem. Wiesz w dwa tygodnie w dziwnych okolicznościach zginęło trzydzieści osób.
- Mój Boże. To wszystko przez ten alkohol i narkotyki.
- Jaki alkohol, jakie narkotyki… Kochana, tu giną ludzie od ukąszenia węża.
- Doprawdy? Brrr. – otrząsnęła się.
- Tak. Najlepsze jest w tym, że giną same pedały i lesby.
- I chwała Bogu. Ci degeneraci powinni wyginąć. Szkoda, że nie ma Hitlera. Wyzamiatałby to wszystko i zrobił porządek.
- Matko Boska! Co ty kobieto gadasz!? – oburzyła się panna Rita. – Sama nie jestem za tymi oszołomami, ale, po co tu Hitler. Kastrować wystarczy.
- Dokładnie. Ale wiesz jak mnie te pedały irytują. U mnie w bloku mieszka dwóch takich. A tfu! – denerwowała się aż się zapowietrzyła. – Oni jak mąż z żoną! Wyobraź sobie, no! Szczyt wszystkiego. Owszem, kulturalni i tak dalej. Przynajmniej kobieta czuje się bezpieczniej, ale na miłość boską, jak oni się ubierają!
- Stać ich, to się ubierają. A że wyglądają jak klaun, to inna bajka. Te cioty to jeszcze nic, ale lesby to dopiero. One to się wcale nie kryją. Wyobraź sobie, że stoję na przejściu dla pieszych, a obok mnie dwie siksy całują się i to tak obleśnie, że aż mi się kolacja wróciła do gardła.
- To faktycznie. – podsumowała z przekąsem.
- Co to się teraz porobiło. Wszędzie tylko te pedały.
- Kochana, tak to już jest. Wojewoda chce dla tych degeneratów powołać Departament do Związków Jednopłciowych.
- Matko nazarejska! Przecież nie ma konstytucyjnej zgody!
- Ale jest prawo testu. Wrocław został mianowany miastem do przeprowadzenia dziesięcioletnich badań dotyczących projektu o legalizacji związków partnerskich jednopłciowych.
- No i do czego to doszło!? Kara boska musi być! Teraz to będą tu zjeżdżać degeneraci z całej Polski.
- No nie wiem. Z tego, co udało mi się podpatrzeć, to świadectwo legalnego związku partnerskiego mogą otrzymać osoby zameldowane, na terenie województwa dolnośląskiego, nie krócej niż jeden rok.
- Aha.
- W końcu to prawnicy są odpowiedzialni za ten projekt.
- Tak, ale i tak nie mam do tego przekonania. Ci degeneraci będą tutaj zjeżdżać z całej Polski. Z miłą chęcią bym ich wysłała w kosmos.
- Oj, już przestań. Mam tego dość.
- Powiem ci, że ja też.
CZYTASZ
Krew na marginesie
FantasyHistoria chłopaka, który przyjechał do rodzinnego miasta swojej matki. Doświadczony okrutnie przez los, szuka swego szczęścia i miejsca na ziemi. Nie ma pojęcia o wielu sprawach, które dotyczą jego przeszłości i przyszłości. Opowiadania są pisane z...