W kaplicy panował spokojny półmrok. Na ołtarzu paliły się świece a w powietrzu unosił się zapach kadzidła. Korony na skroniach Trójcy pobłyskiwały a postać Boga Ojca zdawała się lekko poruszać. Złote tabernakulum w kształcie Arki Przymierza było otwarte, ukazując kryształowy kielich ozdobiony złoceniami, wypełniony do połowy hostiami.
U stóp ołtarza, na wyszywanej poduszce klęczała zakapturzona postać. W wielkim skupieniu i rozmodleniu lekko kołysząc się lewitowała co jakiś czas nad poduszką i opadała jak kukiełka na sznurkach. Cichy i jednostajny oddech świadczył iż postać była w letargu.
Drzwi kaplicy otwarły się. W progu stał stary, siwobrody kapucyn. Delikatnie zamknął za sobą drzwi i bezszelestnie ruszył wzdłuż prawej ściany w kierunku ołtarza. Spojrzał badawczo na zakapturzoną postać, przyklęknął przed majestatem Boga i zniknął za ołtarzem. Po kilku minutach mrok zniknął, przepędzony blaskiem kinkietów i żyrandola. Dźwięk sygnatury na wieżyczce wyrwał zakapturzoną postać z letargu.
Z za ołtarza wyszedł odziany w średniowieczne szaty liturgiczne kapucyn, podpierając się pastorałem z kunsztownie wykonaną głowicą w kształcie Oka Opatrzności wpisanego w trójkąt, podtrzymywanego przez dwie dłonie. Soczewka oka była wykonana z opalizującego kamienia bądź innego materiału, całość wyrzeźbiono z jednej bryły srebra. Starzec podszedł do ołtarza i pstryknięcie palców zapalił resztę świec na ołtarzu.
- Co to za sztuczki!? – odezwała się postać w kapturze.
- Jestem tak jak ty, Ar-Elu, wybrańcem. Jestem Mojżesz Wernyhora, o którym mówią podania.
- Ojcze Jordanie, co też ojciec opowiada. – obruszył się Arek, zdejmując kaptur.
- Tak, Wieczysty, to prawda. Jestem jednym z najstarszych ludzi na ziemi.
- O jessa! Ale jak to być może? Przecież ktoś się zorientował chyba kiedyś…?
- Widzisz, synu anioła, nikt do tej pory się nie zorientował. Prosta sprawa. Przez sto lat jestem w uśpieniu a przez dwadzieścia funkcjonuję i działam wśród ludzi. Nie rzucam się w oczy a moje proroctwa są zwykle przechowywane w tajemnicy. Upodobałem sobie zakony, bo w nich można się ukryć i żyć z dala od wścibskiego oka.
- Hm, to bardzo ciekawe.
- Co cię tu sprowadza w środku tygodnia?
- Mam cztery dni wolnego i chciałem trochę odpocząć i zrozumieć wizje których doznałem przy rozkładzie Wyroczni Ellom.
- To bardzo stare karty. Wyrocznia Alfy i Omegi powstała jako antidotum na Tarota. Skonstruowali ją we wczesnym średniowieczu, w podziemiach Świątyni Salomona kapłani wielkich religii: hinduizmu, judaizmu, chrześcijaństwa, islamu, teizmu, buddyzmu, oraz religii starożytnego Egiptu i Grecji. Nie w kartach jest moc, tylko w przekazie, dlatego wybrani mogą te karty odczytać właściwie. Każda z kart, zawiera jedno z siedemset siedemdziesięciu siedmiu imion Boga, w których kryje się moc jakiej nikt nigdy nie wskrzesił. Kryje się w nich mądrość jaką posiadł Salomon. Dlatego tą talią mogą się posługiwać ludzie o duszy anioła i czystych intencjach. Talia w rękach nieczystych staje się nieczytelna, a moc z odczytanego imienia Boga przynosi szaleństwo i wszelakie choroby na czytającego. Papież Jan Drugi chciał tej tali użyć do podporządkowania sobie całego świata. Sprowadził na siebie i swój dwór szaleństwo i śmierć.
- Ojcze Jordanie, to co tam wyprawiają w Watykanie, to to jest dopiero Sodoma i Gomora.
- Masz rację. Opasłe pasibrzuchy i mafia, gangsterzy i prostytucja. Jan Paweł Drugi od kiedy objął Stolicę Piotrową, kazał wszcząć śledztwo członkom z Opus Dei. Bardzo wielu kościelnych dygnitarzy w tym czasie zostało zdegradowanych i osadzonych w klasztorach pod kluczem. Przecież to ci dygnitarze wespół z KGB i Czwartym Departamentem PRL zlecili zabicie papieża. Po tym wypadku papież był trochę zdystansowany i śledztwo na kilka lat zawieszono. Jednak, kiedy jedna z zakonnic udaremniła kolejną próbę zabicia Ojca Świętego, poprzez otrucie, szef Opus Dei wszczął na własną rękę śledztwo. W drugi zamach był wmieszany patriarcha Moskwy i Wszechrusi…
- Matko święta‼ - przerwał Arek.
- Z braku wystarczających dowodów nie można było aresztować patriarchy a papież surowo zakazał tego robić, gdy mu ostatecznie przedstawiono wyniki śledztwa.
- Jan Paweł bał się wojny religijnej i nie chciał pogłębiać rozłamu. – skomentował.
- To prawda, ale śledztwo było prowadzone dalej. Wielu członków Opus Dei straciło życie lecz nikt nie daje za wygraną. Nadal trwają prace nad szajką wewnątrz Kościoła.
- Kościół to najstarsza instytucja religijno-polityczna najbardziej skorumpowana i niebezpieczna. Kościół Rzymski próbuje się za wszelką cenę oczyścić z błędów i grzechów, i dobrze ale niech nie popełnia kolejnych, jeszcze gorszych zbrodni.
- Nie mi to oceniać. Bóg wydaje wyroki.
- Święta racja.
- Nie nasz problem Arku. Jest coś bardziej niebezpiecznego. – kapłan ukląkł na poduszce obok Wiesławskiego.
- Wiem. – westchnął – Czuję to bardzo wyraźnie ale jeszcze nie umiem tego namierzyć.
- Powiedz mi, co pokazały ci karty.
- Wyjąłem pięć kart i ułożyłem je w układzie krzyżowym. Po odkryciu ukazały mi się: Córka Bestii, Archanioł Michał, Anioł Wojny, Jan Ewangelista i Maryja. Jak zamknąłem oczy by ujrzeć proroctwo to otrzymałem straszny obraz: Oto bardzo stara i brzydka kobieta wyrywała żywcem serca z piersi mężczyzn i kobiet, a potem je zjadała. Wszędzie było mnóstwo krwi i rozkładających się ciał. Na końcu ta stara stała się młodą wyniosłą damą ze złotym diademem. Otoczona była potworami szczerzącymi kły.
- Legendy z kurhanu Wandy mówiły prawdę. Brunhilda żyje. – mnich utkwił oczy w figurze Metatrona który tworzył świtę Boga w ołtarzu.
- Kim jest ta Brunhilda? – chłopak wytrzeszczył oczy.
- Pamiętasz legendę o Popielu?
- Pamiętam.
- Więc wiesz że miał żonę nie Polkę. Brunhilda była Dunką, córką duńskiego władyka i norweskiej kapłanki Lokiego. Jak dobrze wiesz, to pod namową Brunhildy, Popiel zabił prawie cały ród Myszków. Ani zły kniaź ani podstępna Dunka, nie wiedzieli o tym że Myszkowie są chronieni potężnym zaklęciem, rzuconym przez kapłankę Roda. Z ciał pomordowanych zrodziły się potwory: strzygi i wąpirze czyli wampiry. Rozerwały Popiela na strzępy a jego syna Jarema, zabił jad wampira. Brunhilda widząc to wpadła w szał i rzuciła się na potwory, które kończyły niszczyć dwór złego władcy. Przeciwko niej wyszedł najstarszy z rodu Myszków, Sławoj Stary. Dunka wiedziała że nie wygra w starciu z wampirem. Rozerwała swoje szaty i paznokciem rozcięła swoją pierś. Widok i zapach krwi działa na wampiry jak magnes. W mgnieniu oka Sławoj przyssał się do latawicy. Brunhilda z całą mocą wbiła w głowę wampira srebrną szpilę a toporem rozpruła pierś jeszcze żywej bestii. Wyrwała wampirowi serce i połknęła nim pozostałe potwory ją dopadły…
- Co jej to dało? – przerwał zniesmaczony Ar-El.
- Przekazy ze świątyni Welesa, mówiły o tym, że kto by zjadł serce wampira otrzyma potężną moc. Będzie mógł ożywiać umarłych i żyć wiecznie. Ceną jednak za taki stan rzeczy jest powolne starzenie się i bycie wampirem.
- Rozumiem. Co się stało z resztą Myszków?
- Część wyginęła a reszta uciekła i trwa do dziś.
- Aaaaa. – chłopak postukał się w czoło – Teraz już wiem. – przypomniał sobie opowieść Sławka o wilkołakach, swoim rodowodzie i wampirach z Karpat.
- To teraz już wiesz wszystko.
- Nie do końca. – spojrzał badawczo na zakonnika.
- No tak. Brunhilda przywróciła życie synowi i uszła do jaskini na wybrzeżu. Dziś już tej jaskini nie ma, ponieważ Bałtyk ją zniszczył w trzynastym wieku. Wampiry mają to do siebie że zapadają w długoletni
letarg i potrafią w ten sposób zachować młody wygląd. Podobnie jak my kapłani czy wieszcze, budzą się tylko na kilka lat i wtedy ludzkie życia są zagrożone.
- No dobrze ojcze ale co ma z tym wspólnego moja wizja.
- Widzisz synu, nim w Polsce nastało chrześcijaństwo a świat okrył się krzyżami, wytropiono Brunhildę i pochwycono ją. W świątyni Świętowita na Wzgórzu Lecha zebrali się kapłani i kapłanki ze wszystkich chramów Lechii. Wampirzycę należało przebić osikowym kołkiem, odciąć głowę a serce spalić w ogniu. Jednak moc jaką posiadła ta diablica przez lata była silniejsza od połączonych mocy arcykapłanów i arcykapłanek. Zdołano jedynie spętać wampirzycę i uśpić. Zamknięto Brunhildę w osikowej skrzyni i nałożono srebrne pieczęcie. Łączna suma pieczęci wynosiła siedemnaście, tyle ile było arcykapłanów i arcykapłanek. Skrzynię wrzucono do Gopła. Jednak czas i ludzka ciekawość zniszczyły czar chroniący ludzi przed krwawą Dunką. Teraz matka wąpirzy podjęła zemstę.
- No dobra, ale czemu wieszcze nie pomagali w ujęciu i unicestwieniu tej poczwary?
- Ród wieszczy nigdy nie mieszał się w poczynania rodów kapłańskich. Często nie zgadzano się i podważano autorytet wieszczy. Czcigodni Wiedzący postanowili się nie wtrącać w poczynania kapłanów. Zresztą w tym samym czasie umierał twój praprzodek i wybierano nowego Godnego, czyli ojca wieszczy. Jednak wbrew tradycji na czele Społu Wiedzących stanęła młoda wieszczka Mira. To wywołało lekkie nieporozumienia w zakonie. Dopiero kiedy duch zmarłego przeora na oczach wszystkich wieszczy nałożył na głowę matki Miry mitrę wtedy uznano wybór za święty i oddano Mirze prawo do tytułu Godnej.
- Bardzo dużo wiecie ojcze o wieszczach i czasach dawnych.
- Żyję tak długo że takie rzeczy mimochodem zdobywam. Byłem namaszczony na wieszcza przez matkę Mirę lecz przez fakt iż nie jestem Słowianinem czystej krwi nie wszedłem w ścisły skład Społu. Jednak jako uczeń i zausznik czyli kronikarz, miałem prawo przebywać wśród wieszczy i nabierać mądrości, oraz mocy.
- To już rozumiem.
- Potomkowie Strażników Alatyru, - tak nazwała się potem siedemnastka arcykapłanów i arcykapłanek –żyją do dziś. Sam jestem potomkiem arcykapłanki Żywie.
- Boże! To jest jak bajka. – zdumiał się Arek – Uff, to się w głowie nie mieści. Teraz już widzę jaśniej przekaz kart. To wy potomkowie Strażników jesteście w największym niebezpieczeństwie. Jeśli ta cała Brunhilda zmartwychwstała to teraz szuka zemsty. A skoro ona żyje to żyje też Jarema i także jest wampirem…
- Nie, nie jest wampirem. – przerwał ojciec Jordan.
- Jak to?
- Widzisz, Brunhilda przywróciła życie synowi, lecz cena jaką płaci ten jej synek jest straszna. Nie jest wampirem ale czymś gorszym. Jest strzygoniem. Żywi się tym co pozostawiają po sobie wampiry.
- Ohydne‼! - skrzywił się.
- Być może. Przynajmniej jest posprzątane i mniej roboty dla żywych. – próbował żartować zakonnik.
- Co też ojciec nie wymyśli. – oburzył się Ar-El.
- Czy ty wiesz że strzygonie potrafią przybierać różne stadia rozwoju człowieka?
- Co to znaczy?
- Jeśli chcą to mogą być niemowlętami, dziećmi i dorosłymi ludźmi. Strzygonia trudniej wytropić. Metodę kamuflażu opanowały do perfekcji. Są odporne na wszystkie rodzaje broni. Nie mają światłowstrętu i potrafią żyć bez ludzkiego mięsa przez kilka lat. Braki uzupełniają pożerając trupy na cmentarzach. Swoje geny przekazują poprzez stosunek seksualny z człowiekiem. Mogą tego dokonywać tylko męskie osobniki. W nasieniu strzygonia zawarty jest jad. Człowiek zakażony trucizną, w ciągu trzech dób staje się strzygoniem.
- To straszne jest. W takim wypadku, jak można zabić potwora?
- Najlepszą bronią na te mutanty są kły wilkołaka, ogień albo uderzenie zielem dziewanny lub moc wieszcza.
- Czyli czcigodny Jordanie też możesz zabijać strzygonie.
- Mogę, jako jeden z nielicznych swą mocą zgładzić te istoty, jednak twoja moc może zdjąć przekleństwo z tych którzy są zainfekowani jadem strzygi. Ja tego nie potrafię zrobić. – kapłan zmarszczył brwi.
- A sproszkowana dziewanna też ma taką moc?
- Ziele dziewanny pod każdą postacią jest zabójcze dla strzygonia.
- Acha. Jakby co to u mnie w ogródku rośnie.
- A ja mam u siebie w pustelni całe stosy. Śpię na materacu z płatków i liści dziewanny.
- Czyli strzygi ojca nie zaskoczą.
- Raczej… - zakonnik nastawił uszu – Znaleźli mnie. – wstał i podszedł do ołtarza.
- Kto? – zapytał zmieszany Arek.
- Ci, o których przed chwilą mówiliśmy. – spojrzał badawczo na okna, drzwi i Ar-Ela. – Zostań tu i nie waż się wychylać z kaplicy. – rzekł ostro i poszedł za ołtarz, lecz po kilku minutach pojawił się z powrotem. – One polują na mnie. – podszedł do kadzielnicy i z woreczka który miał przy pasie wsypał trzy garście do naczynia, z którego natychmiast wydobyła się chmura dymu wypełniając kaplicę drażniącą dla nozdrzy wonią. – To dziewanna. Będzie cię chronić. Dla strzyg nie ma żadnej świętości. Nie ruszaj się mi stąd. – pogroził złowieszczo i wyszedł przed kaplicę. Nastała cisza. Arek zaniepokoił się. Wewnątrz głowy usłyszał głos swego ojca: „Ar-Elu, jesteś wieszczem. Masz potężną moc. Możesz być kim chcesz i czym chcesz. Nikt nie musi cię widzieć. Wystarczy że tego szczerze zapragniesz. Uważaj synu.”
- Chcę być ptakiem. – wyszeptał i zamkną oczy a kiedy je otworzył unosił się tuż pod sklepieniem. W srebrnej patenie zobaczył swoje odbicie. Był jaskółką. – Świetnie! – powiedział do siebie z zadowoleniem i wyleciał na zewnątrz kaplicy przez dymnik . Na placu przed świątynią trwały mordercze zmagania zakonnika z człekokształtnymi dziwadłami. Szponiaste dłonie, podwójny rząd ostrych jak u piranii zębów, wyczyszczone, bezbarwne oczy i zawrotna prędkość przemieszczania się taki obraz strzygonia zakodował się w pamięci młodego wieszcza. Jako jaskółka nie przydam się na nic ale jako niedźwiedź będę bardziej użyteczny – pomyślał Arek i zanurkował w najbliższe zarośla.
Powietrze falowało od energii jaką emitowały znaki rysowane w powietrzu przez ojca Jordana. Strzygonie pojawiały się z nikąd. Na miejscu jednego zabitego pojawiało kilka kolejnych. Zakonnik nie mógł pozwolić na to by być raniony przez strzygonia. Walkę na moment zatrzymał ryk rozwścieczonego niedźwiedzia polarnego. Zwierze stanęło na tylnych kończynach i ruszyło na strzygonie bądź też na mnicha. Potwory pod siłą uderzenia łapy niedźwiedzia rozpadały się w proch. Widok ten wywołał panikę wśród strzyg a w sercu zakonnika zakołatała nowa siła. Z jeszcze większą zaciętością walczył ze strzygoniami. Kiedy na placu pozostał jeden ranny ale wciąż śmiertelnie niebezpieczny dziwoląg, niedźwiedź zniknął w zaroślach. Kapłan zebrał wszystkie siły i skierował swój pastorał w kierunku strzygonia. Moc jaka wypłynęła poprzez laskę zmiotła poczwarę i powaliła najbliżej rosnącą sosnę. Zmęczony mnich wrócił do kaplicy. Bezszelestnie przeszedł wzdłuż ściany, zatrzymał się przy ołtarzu i spojrzał na Arka. Młody wieszcz był w tej samej pozycji co kilkadziesiąt minut wcześniej. Ojciec Jordan zmarszczył czoło i był nieco zmieszany. Coś tam pomamrotał pod nosem, przyklęknął, spojrzał z niedowierzaniem kolejny raz na Ar-Ela i poszedł za ołtarz.
CZYTASZ
Krew na marginesie
FantasyHistoria chłopaka, który przyjechał do rodzinnego miasta swojej matki. Doświadczony okrutnie przez los, szuka swego szczęścia i miejsca na ziemi. Nie ma pojęcia o wielu sprawach, które dotyczą jego przeszłości i przyszłości. Opowiadania są pisane z...