Rozdział 2.

316 20 1
                                    

Wędrowała teraz po korytarzach Hogwartu. Niechętnie udała się na kolację, nie była głodna. Ale jednak ruszyła wraz z innymi uczniami do Wielkiej Sali i usiadła razem z Puchonami. Grzebała w talerzu na którym leżały dwie kiełbaski, wpatrując się w swojego brata, który podobnie jak ona należał do Huffelpuffu.

- Widzę, że ci nie smakuje. - Głos Jimina wytrącił ją z zamyślenia.

- Co... ach... tak. Niezbyt lubię mięso - wyjąkała.

Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że ów chłopak, który raczył wyrwać ją z jej własnego świata, to jej najbliższy i jedyny przyjaciel.

- Wydajesz się nieobecna Soneo, czy wszystko w porządku? - zapytał z zatroskaną miną.

- Eee.. tak - odpowiedziała niepewnie.

- Czy to znowu coś związanego z Markiem? - Znowu ktoś o nim wspomina. Jak ona ma o nim zapomnieć, skoro wiecznie jej o nim przypominają?!

- Jim, mówiłam już... wszystko w porządku - wycedziła przez zaciśnięte ze złości i żalu zęby.

- Przepraszam, ale musiałem się upewnić czy... no wiesz...

- Wiem - rzuciła i podniosła się szybko.

Ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Jimin ją dogonił dopiero gdy znalazła się na schodach, którymi kierowała się do dormitorium Huffelpuffu.

- Co się stało? - zapytał wyraźnie zmartwiony.

- Nic! - wykrzyknęła

- Przecież widzę. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? To jakaś tajemnica? - Właśnie dotarli do piramidy z beczek, a Sonea wystukała w dwie dolne beczki ich kod.

Przejście się otworzyło, a ona wraz z Jiminem w milczeniu weszła do przytulnego żółto-czarnego pokoiku.

- Powiedz wreszcie, jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz? - Te słowa zmusiły ją do mówienia. Nie chciała go stracić, on jedyny z nią został kiedy rozstała się z Markiem.

- Jutro jest pełnia - rzuciła, starając się ukryć jak wiele emocji kryło się za tymi słowami.

- Nie bardzo rozumiem... - powiedział powoli Jimin kręcąc głową.

- Mam już 13 lat, to ostateczny czas. A jutro jest pełnia - wyjaśniła.

- Ale.. ja nadal nie rozumiem. - Jimin nie przestawał kręcić głową.

- Jutro mogę się przemienić!

- Przemienić? W co? - Czy on na prawdę był taki tępy czy tylko udawał?

- W wilkołaka, kretynie! Nie pamiętasz kim był mój ojciec?! - wykrzyknęła zirytowana niewiedzą przyjaciela.

Twarz Jimina nagle się rozjaśniła. No wreszcie, zrozumiał. To, co ją jutro czekało, nie pozwoliło jej zasnąć tej nocy.

***

Dzień na pozór wydawał się spokojny, jednak Sonea nie przestała myśleć o tym, co mogło nastąpić. Na lekcjach zdenerwowana udawała, że słucha profesorów. Przed ostatnią lekcją, którą była transmutacja, zaczepił ją Tedy.

- Dobrze się czujesz? - zapytał zmartwiony, ale w jego głosie Sonea wyczuła nutkę rozbawienia.

- Nagle się o mnie martwisz, tak? - Odepchnęła się z gracją od ściany, o którą właśnie była oparta.

- Jesteś moją siostrą, to leży w zakresie moich obowiązków - powiedział, uśmiechając się lekko.

- Jestem za tym, żebyś zrezygnował z tego „obowiązku". A teraz, odczep się. - Spojrzała na niego oczami pełnymi złości.

Ruszyła do sali transmutacji, żeby zająć miejsce.
Profesor McGonagall wywołała Soneę do odpowiedzi, z czego dziewczynka nie do końca była zadowolona. Mimo iż odpowiedziała poprawnie, wracając na swoje miejsce potknęła się o własne buty i niemal przewróciła, gdyby nie ławka o którą się podparła. Oczywiście nie obyło się bez śmiechów, ale pani McGonagall szybko uciszyła klasę.

***

Obudziła się w środku nocy zlana zimnym potem. Piszczało jej w uszach i oprócz bicia własnego serca nie docierały do niej żadne inne dźwięki. Podniosła się i usiadła na brzegu łóżka, zatapiając twarz w drżących dłoniach.

- Co się ze mną dzieje? - wyszeptała.

Ruszyła w stronę okna, przez które wbijały się blade promienie księżyca, oświetlając pustą przestrzeń przed oknem. Nagle jakaś niewidzialna siła rzuciła Soneę na ziemię. Czuła, że białe światło wypala jej skórę. W jej ciele znajdował się jakiś potwór, który za wszelką cenę chciał wydostać się na zewnątrz. Nie mogę na to pozwolić, pomyślała, sycząc z bólu, nie teraz, nie tutaj. Za dużo świadków. Właśnie.. świadkowie. Sonea musiała jak najszybciej wydostać się z dormitorium, w ogóle z zamku. Stanowiła zagrożenie dla uczniów. Nie, dyrektor mi pomoże, podpowiadał jej jakiś piskliwy głosik w jej głowie. Mimo woli ryknęła z narastającego bólu, tym samym budząc wszystkie dziewczyny, które zerwały się z łóżek i skierowały w stronę skulonej pod oknem Sonei. Mówiły coś do niej, wzywały pomocy, ale ona ich nie słyszała. Zebrała wszystkie siły i się podniosła. Spojrzała na swoje ręce, które już nie przypominały ludzkich dłoni. Raczej psie łapy... nie, to nie były psie łapy. To były wilcze włochate łapska. Wybiegła przez drzwi, które otworzył jakiś nauczyciel. Nawet nie miała czasu, żeby spojrzeć kto to. Pędziła przed siebie po schodach potrącając obudzonych hałasami młodych czarodziejów. Wybiegła na błonia, prosto do Zakazanego Lasu. Nie mogła zwolnić, ta bestia jej na to nie pozwalała. Ona sama tego nie chciała, musiała znaleźć się jak najdalej od cywilizacji. Rozproszyło ją wycie z oddali, na które miała zamiar odpowiedzieć, ale wtedy znikąd pojawiło się ogromne drzewo, o które uderzyła łbem z potężnym hukiem. Skuliła się jak mała włochata kulka.

- Co ja teraz zrobię? - mówiła sama do siebie, jej głos nie był taki jak wcześniej, wydawał się o wiele potężniejszy.

Nie mogła tam wrócić. Ale... jej brat... Jimin... i babcia. Miała ich zostawić?

KsiężycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz