Kochaj

4.4K 147 23
                                    




- Luke wiesz, że im bardziej się nakręcasz tym gorzej dla ciebie. - jęknęła poirytowana.

Już drugą godzinę słuchała jak Luke użalał się nad sobą i nakręcał się na najgorsze. W pewnym sensie było to dla niej śmieszne, że wcześniej pewny siebie facet, a teraz oferma. Tak, mogła go nazwać ofermą, choć nią nie był, to tak się zachowywał. Dziwiło ją to, nigdy nie widziała chłopaka w takim stanie, poza jego atakami paniki.

- Wiem Eve, ale co jeśli... - Eve nie dała dokończyć zdania blondynowi. Wzięła głęboki oddech i szturchnęła jego ramię.

- Nie ma żadnego ale Luke. Skończyło się, nie możesz wiecznie się nakręcać bo w taki sposób nic się nie uda. Jak jesteś tak pesymistycznie nastawiony to wróć do Australii i czekaj na cud. - mówiąc to założyła ręce na klatce piersiowej i czekała na reakcję chłopaka. Luke trochę się zmieszał, zmarszczył swoje czoło i wpatrywał się w jeden punkt na sali. Intensywnie nad czymś myślał, aż w końcu spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się.

- Kocha mnie. - powiedział bez wahania.

- Wiem Luke. - poklepała go po ramieniu i zawołała kelnerkę. - Rachunek poprosimy.

- Kartą czy gotówką? - drobna dziewczyna w rudych włosach podeszła do pary trzymając notatnik w ręce. Była niższa nawet od Eve, wyglądała jakby była niepełnoletnia.

- Gotówką. - odparł Luke i wyjął portfel.

Gdy tylko kelnerka odeszła od ich stolika Eve znów się odezwała.

- Co zamierzasz? - spytała mrugając w stronę chłopaka.

- Tak jak mówiliśmy, pojedziesz do niej, a ja do Was dojadę.

- Tylko  nie wiem jak ona zareaguje. - mówiąc to ujrzała w oczach Lucasa lekkie obawy, bał się. Ba! Miał czego.

Byli pewni, że plan jest perfekcyjny. Przecież ona go kochała, on kochał ją. Nie było opcji żeby plan nie wypalił.

Tak przynajmniej myśleli. Tina nie była niczego świadoma, martwiła się tym co tak naprawdę robiła tutaj jej przyjaciółka. Ciężko było jej uwierzyć, że przyjechała tu specjalnie do niej. Nie po tym co zobaczyła wcześniej i co od niej usłyszała.

,,Nie byłeś moją pierwszą miłością, ale byłeś tą, przy której wszystkie inne miłości stały się nieistotne" Napisała i zamknęła zeszyt. Siedziała tak już dłuższą chwilę wpatrując się w swój notatnik, tęskniła - lecz nie wiedziała do końca za czym, lub za kim. W pewnym sensie, może i wiedziała? Bała się tylko przyznać przed samą sobą, wiedziała, że gdy przyzna się do tego będzie to dla niej ciężki okres. Wolała ten stan, w którym miała sporo pracy i nie myślała za wiele o życiu w Australii.

Tak było łatwiej.

Wstała z kanapy i poszła do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę i usiadła na blacie kuchennym. Wzięła do ręki telefon i wykręciła numer do swojej przyjaciółki. Dała jej adres, ale mimo tego dalej jej nie było. Robiło się coraz ciemniej i zaczynała się powoli martwić.

- Halo? - usłyszała znajomy głos w słuchawce.

- Eve? Eve! Kiedy będziesz? Zaczynam się martwić, czemu w ogóle poszłaś z parku? O co chodzi? Gdzie jesteś, zaraz po Ciebie będę! - potok słów wyleciał z jej ust. Naprawdę się martwiła. Jednak zamiast konkretnej odpowiedzi usłyszała jej charakterystyczny śmiech. - Czemu się śmiejesz? – zapytała lekko podirytowana. Ona się naprawdę martwiła i nie było jej tak do śmiechu.

- Nie musisz się o mnie martwić. Niedługo u Ciebie będę. - po tych słowach usłyszała trzy sygnały, które oznaczały zakończenie połączenia. Zdezorientowana i jeszcze bardziej poirytowana westchnęła ciężko i zeszła z blatu. Było to lekkim przegięciem, ale skoro powiedziała, że będzie to będzie.

Wróciła na kanapę i rozsiadła się wygodnie.

Nie było sensu myśleć „co by było gdyby" bo zanim zdążyła cokolwiek zrobić usłyszała dzwonek do drzwi.

Wstała i podeszła do wielkich białych drzwi i głęboko westchnęła. Pewnym ruchem pociągnęła za klamkę i otworzyła je. Po chwili jednak bardzo tego żałowała, bo wszystkiego lub każdego mogła się spodziewać, ale nie tej osoby.

- Co ty tu robisz? - ledwo wydusiła z siebie.

- Tęskniłaś piękna?

Wysoki brunet o niebieskich oczach. Każda kobieta mogłaby spokojnie powiedzieć, że był pewnego rodzaju ideałem. Typowy ,,zły chłopak", kobiety podobno takie lubią, ale również lubią romantyków. On był kimś pomiędzy, czyli był bardziej pożądany niż wszyscy inni.  Miał charakterystyczny styl, gadkę, włosy, nawet biel jego zębów była charakterystyczna. W każdym calu był idealny, oczywiście tylko wizualnie bo nic dobrego o jego wnętrzu Tina nie mogła powiedzieć. Wewnątrz był chamem, burakiem i prostakiem. Zwykłym podrywaczem i łamaczem kobiecych serc. Może i jej serca nie złamał, ale bardzo się na nim zawiodła. Nie sądziła, że kiedykolwiek go jeszcze spotka, chociaż... przecież mieszkają w jednym mieście dosyć dużym, ale jednak. Jej nadzieja na to, że nigdy nie spotka tego człowieka zmalała do zera w chwili, w której stanął w jej drzwiach.

- Niezbyt. – westchnęła opierając się o futrynę drzwi.

- Wpuścisz mnie? – zapytał choć i tak znał odpowiedź.

- Na głowę upadłeś.

- Nie. – odpowiedział posyłając jej uśmiech.

- Nie pytałam czy upadłeś na głowę, stwierdziłam to. Może gdybyś był bystrzejszy to byś to dostrzegł. – chcąc zamknąć mu drzwi przed nosem, brunet zablokował je swoją nogą.

- Nie skończyłem z tobą rozmawiać.

- Ale o czym mamy rozmawiać? – zapytała.

- Może o tym, że nie wiem jak masz naprawdę na imię? Może o tym, że nie wiem kim tak naprawdę jesteś ,,Ross". – jego niby imię wzięła w cudzysłów palcami i przewróciła teatralnie oczami. – Jesteś żałosny. Naprawdę myślałeś, że się nie dowiem, że bajerujesz wszystkie laski w redakcji? Żeby tylko w naszej! – zaśmiała się. – Chodzisz od redakcji do redakcji i za każdym razem przedstawiasz się jako inna osoba.

- Może mam w tym jakiś konkretny cel?

- No Oscara za to nie dostaniesz. – skwitowała i trzasnęła drzwiami. Od razu zamknęła drzwi na dwa spusty i wróciła do salony.

Wspomniany wcześniej ,,Ross" to chłopak, który skradł serce niejednej dziewczynie. Od dwóch lat próbuje swoich sił w modelingu i kiedy przyjechał do Nowego Jorku poczuł, że tym razem może mu się udać. Niestety szaleństwo i bogactwo Nowego Jorku trochę go przerosło i tak oto stawał się każdego dnia kimś innym. Nie koniecznie pracując nad swoim wizerunkiem.

Tina była poirytowana do tego stopnia, że już nawet nie chciała widzieć tutaj swojej przyjaciółki. Chciała zaszyć się w sypialni pod kołdrą i po prostu pójść spać, ale wiedziała, że nie zrobi jej tego. Choć cała ta sytuacja z jej przylotem tutaj wydawała się dziwna to cieszyła się, mimo wszystko. Czuła, że dziś coś się wydarzy, czuła taką nutę niepokoju gdzieś głęboko koło serca. Martwiła się, ale nie tym czy Eve trafi do jej mieszkania. Martwiła się z kim mogłaby tu trafić.


Szli oboje ulicami Nowego Jorku. Trochę się bał, nie chciał iść do niej sam. Wolał stanąć w drzwiach wraz z Eve, czuł się jak ostatnia sierota.

Nie mógł stanąć twarzą w twarz z miłością swojego życia bo się bał. Trochę to śmieszne i żałosne jednocześnie,  ale taka była prawda. Nie wiedział czemu tak się dzieje, stres sięgnął zenitu i zwyczajnie nie mógł zdobyć się na odwagę. Stanął na światłach i spojrzał na brunetkę.

- Boję się. – powiedział po czym bardzo tego pożałował.

- Hemmings załamujesz mnie. – jęknęła. – Co się z tobą dzieje?

- Nie wiem Eve, po prostu... co jeśli powie nie?

- Boże ile ty masz lat? Nie jesteś już dzieckiem, przestań się mazać. – klepnęła go w ramię i przeszła przez ulicę. – To ten apartamentowiec. Rusz dupę, musisz ją odzyskać.

Nie, kiedy Cię nie maOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz