Synek mamusi

3K 63 12
                                    

Nigdy nie uważałam, że jestem idealna i nigdy nie uważałam, że ktokolwiek jest. Od zawsze starałam się być sobą i choć często przepłacałam za to brakiem znajomych i częstymi kąśliwymi tekstami w moim kierunku to musiałam postawić na swoim, inaczej źle bym się z tym czuła. Nie mogę inaczej... nie potrafię i nie chcę.


Dużo się jednak zmieniło odkąd jestem z Hemmingsem. Naprawdę dużo... jeszcze w Australii miałam tą przyjemność poznać jego rodziców i muszę przyznać, że to ciężki orzech do zgryzienia. Szczególnie jego matka... ona to jakaś nawiedzona jest. Serio. Odkąd tu przyleciał to za każdym razem jak z nią rozmawiał to miałam wrażenie, że jakby ma mi za złe, że nie ma go tam na miejscu. Dziwne. Przecież się o to nie prosiłam, co więcej nawet o tym nie wiedziałam!

Jego matka... Liz Hemmings. Jest naprawdę elegancką kobietą, twardo stąpającą po ziemi nauczycielką. Kompletnie nie potrafię się z nią dogadać... z kolei z jego ojcem jest trochę inaczej. Andrew Hemmings... biedny ciągle pod pantoflem tej kobiety. I jak tu zyć?

Nie poznałam tylko jego braci, mam nadzieję, że są bardziej normalni niż jego rodzice. Inaczej musiałabym udać się do jakiego terapeuty.

Ale tak na poważnie ja nie wiem jak się zachowywać kiedy jest jego matka. Ja od zawsze byłam osobą o dosyć mocno kontrastowych poglądach i zawsze miałam swoje zdanie. Niestety, przy tej kobiecie nie można mieć swojego zdania. Może inaczej... można mieć swoje zdanie, ale ona i tak go nie zaakceptuje bo "wie lepiej". Niestety trzeba się z tym pogodzić... przecież jestem z nim a nie z jego matką. Prawda? 

- Dzień dobry! - powiedziałam z wymuszonym entuzjazmem. Tak po prostu trzeba... w jej towarzystwie. Najlepiej być wiecznie podekscytowanym i wdzięcznym za wszystko. Tak dla bezpieczeństwa i spokoju ducha. 

- Hejka, hejka. - Liz wstała z kanapy i przytuliła mnie na przywitanie, to samo zrobił jego ojciec. - Wybaczcie, że nie było mnie tak długo. Przygotowałam Wam pościel w pokoju gościnnym. - odparłam i usiadłam na fotelu niedaleko "Loczka". 

- Dziękujemy. Co tam słychać? Jak praca? Odnajdujecie się? Też musiałaś tutaj przylecieć... Luke nie mógł żyć w Australii bez Ciebie. A wiecie jakie są drogie bilety lotnicze? Masakra. - no i właśnie to jest mama mojego ukochanego. Żyła jak sto pięćdziesiąt. Ja go nie zmuszałam do tego żeby tu przylatywał. 

- Wszystko dobrze mamo. Praca jest, to najważniejsze. Życie tutaj jest troszeczkę inne niż w Australii. 

- No tam teraz mamy lato... - jęknęła naciągając rękawy swetra na dłonie. Naprawdę ja nie rozumiem co jej wiecznie przeszkadza. - Przywieźliśmy Wam kilka upominków. - Och czy to australijskie skarpety? Czy bokserki? 

- Mamo wiesz, że nie musiałaś. 

- Oj przecież tak nie wypada bez prezentu. - jak to nie wypada? To znaczy, że co? Że my to zachowujemy się niegrzecznie nie mając dla nich zupełnie nic? 

- Dziękujemy naprawdę. - wymusiłam uśmiech i wzięłam torbę od Luka mamy. Och i jakie było moje zaskoczenie, że nie były to skarpetki czy majtki. Ani piżama! Ani setna podrabiana torebka! Tylko najzwyklejsza w świecie świeczka! Kocham zapachowe świece... chyba Luke musiał jej kiedyś wspomnieć, że nie interesuję mnie jej tandetne prezenty. 

Nie to żebym była jakaś wybredna czy coś.. to nie tak. Ja po prostu czuję się na maksa nie zręcznie kiedy dostaję prezenty. Co innego gdybym dostała od "Loczka", a co innego jak dostaję od jego rodziców. Zawsze mam wrażenie, że później jest wypominane lub sugerowane cokolwiek związanego z tym upominkiem. Może przesadzam, może mi się wydaje, ale tak już po prostu jest. Są to ludzie fajni, naprawdę cieszę się, że Luke ma taki dobry kontakt z rodzicami. Serio! Ale bywa tak, że najzwyczajniej w świecie są irytujący. Chociaż to mało powiedziane, ale jak już wspomniałam... jestem z nim a nie z jego rodzicami. 


Wieczór minął o dziwo przyjemnie. Zjedliśmy kolację i usiedliśmy przed telewizorem. Nawet nie chciało nam się wychodzić na miasto, ale wiem że jutrzejszy dzień będzie długi. Bardzo długi, bo chcą zwiedzić co nieco. Aż żałuję, że nie muszę iść jutro do pracy. HeHe. 

Po północy grzecznie się pożegnałam i udałam się do sypialni. Spokój, cisza i nie muszę dziękować i wiecznie się uśmiechać. Od tego bycia za wszystko wdzięczną rozbolała mnie głowa. Położyłam się do łóżka i nawet nie wiem kiedy usnęłam. Długo jednak to nie potrwało ponieważ obudził mnie Luke dobierający się do dolnej części mojej piżamy. Otworzyłam oczy i z niesmakiem spojrzałam na niego. 

- Co ty robisz? - zapytałam zaspana. Odpowiedzi nie uzyskałam. Jednym sprawnym ruchem odwrócił mnie na brzuch i zdjął spodnie. Jęknęłam lekko niezadowolona, ale po chwili jednak zmieniłam zdanie. Złapał mnie mocno za kucyka aż odchyliłam głowę i wszedł we mnie z całej siły. Jęknęłam z rozkoszy i wygięłam się w łuk. Luke nie przestawał, cicho sapał wciąż przyśpieszając ruchy. Moje jęki zaczynały być coraz głośniejsze dlatego puścił moje włosy i dłonią zakrył moje usta. Jeju, jakie to było przyjemne! 

Uwielbiam taki seks z nim. Uwielbiam kiedy jest taki stanowczy i napalony. Cóż... jeszcze kiedyś nie pomyślałabym, że ten blondas z kiepskiej kapeli będzie miłością mojego życia. A zaczęło się od szybkich numerków w windzie. 

- Jezu Tina. - mruknął po czym wykonał dwa mocne ruchy i opadł na moje plecy. - Kocham Cię. -szepnął mi do ucha i wyszedł ze mnie. Tak... to był dobry seks. 

Nie, kiedy Cię nie maOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz