II

1.4K 132 38
                                    

>pisanie dalej fanfika z 2015 roku, bo znalazło się go w szufladzie
>kawałki z 2015 nadal są lepsze niż to co umiesz napisać w 2018 :/

*

Śnieg topniał. Taurys siedział na parapecie i wpatrywał się w rosnące kałuże. Od tamtej nocnej śnieżycy minęło dokładnie piętnaście oddartych ze ściany dni i był to chyba ostatni atak zimy, która teraz, pokonana, ustępowała z placu boju. Spod warstwy białego puchu odsłaniał się ogród po ciężkich przejściach, o który chyba od dawna nikt nie dbał, pełen wczesnowiosennego bałaganu i pokryty warstwą przegniłych liści oraz mokrego błota. Z jednej na drugą stronę kamiennego, walącego się muru przebiegały przemoczone wiewiórki.

Litwa wahał się przez moment i nagle pchnął okienną ramę, wpuszczając do wnętrza podmuch wilgotnego, ale zupełnie ciepłego powietrza. Zdziwił się, jak śmiesznie łatwo było nim oddychać. Miał ochotę złożyć głowę na zakurzonym parapecie, obok paprotki, i pozwolić temu wiatrowi targać swoje włosy, aż wiosenna senność otoczy go i uzdrowi.

*

Przysypiał w otwartym na przestrzał oknie i myślał, że powinien może coś zrobić. Obudzić Polskę. Umyć go w końcu albo zmusić do jedzenia. Albo inaczej: zacząć krzyczeć. Wołać o pomoc kogoś, kto wiedział, jak sobie radzić w takich sytuacjach.

Wstał i zakręciło mu się w głowie. Przełknął ślinę i otworzył usta, ale kiedy spróbował coś powiedzieć, nie wydobył się z nich najcichszy nawet dźwięk. Nic, pomimo usilnych prób. Zdjęła go panika. Stracił głos.

Dopiero pod wieczór udało mu się rozgrzać gardło na tyle, żeby wyrzęzić kilka pozbawionych sensu słów i pozostało mu się tylko zastanawiać, czy było to skutkiem przewiania gardła, czy może jego ciało powoli zapominało, jak się mówi.

*

Nauczył się już na pamięć każdego kąta tak dokładnie, że widział go wyraźnie nawet po zamknięciu oczu. Ogrzewali ceglanym kominkiem tylko ten jeden pokój — stolik, krzesło i fotel, dwa opróżnione z zawartości regały, kanapę, na którą nie chciał patrzyć, i okno, w które patrzył bardzo chętnie. Była też lampa naftowa, ale bez nafty, i wojskowa skrzynia z resztką zapasów, z których zresztą Taurys uszczknął bardzo niewiele. Były jakieś kartki wdeptane w deski podłogi tak dawno, że stały się z nimi niemal jednością, było jakieś wiadro i narzędzia rolnicze na drzwiach, których przeznaczenie Litwin mógł był kiedyś znać. Paprotka. Belki sufitu. Tynk odpadający ze ścian. Wirujące w powietrzu drobiny kurzu. Dzień i noc.

Tej nocy Feliks znów krzyczał.

Tym razem Taurys zniósł to lepiej. Można się było przyzwyczaić.

*

Był jeszcze taki moment, cicha, leniwa, poranna chwila. Jego wzrok przykuł wtedy ruch głowy Polski, ruch zbyt zdecydowany, wymagający zbyt wiele energii, by mógł być przypadkowym. Feliks stoczył głowę z poduszki, marszcząc czoło, zwiesił ją niemal poza krawędź swojego posłania. To nie mogła być wygodna pozycja. Taurys pomógł mu wrócić do poprzedniej — samymi końcami palców — ale po chwili chory zrobił dokładnie to samo.

To było jak zabawa z małym dzieckiem albo ze zwierzęciem, ale w duszy Litwy na moment zakiełkowała nadzieja. Akcja-reakcja. Feliks był przytomny. Może dało się z nim porozumieć.

— Feliks? — zapytał szeptem. To była jego pierwsza próba nawiązania kontaktu.

Oczywiście, jak mógł być tak naiwny, nie uzyskał na nią odpowiedzi. Czekał jednakże długo i dopiero po chwili odczytał, w czym rzecz. Na poduszce spoczywała jasna plama padającego z okna świtu. Światło raziło go w oczy.

Taurysowi było wstyd, że robił sobie nadzieję, więc szybko o tym zapomniał.

*

Nie wiedział sam, ile dni minęło, zanim się na to zdecydował, ale na pewno o wiele za dużo. W pewnym momencie, pod wpływem pojedynczej myśli, Litwa zaczął mówić. Mówił od rzeczy, po polsku, po litewsku, nawet po rosyjsku, kiedy coś akurat przyszło mu do głowy. Mówił o tym, co za oknem, i o tym, co we wnętrzu własnej głowy. Głośno, tak, żeby Feliks mógł go słyszeć, chociaż nie kierował słów bezpośrednio do niego. Kiedy skończyły mu się tematy, odświeżył swój repertuar wierszy. Kiedy ochrypł, zaczął szeptać.

A Polska go słuchał. I więcej: wodził za nim oczami, co wcześniej wydawało się pozostawać poza sferą marzeń. Litwa czuł się, jakby własnym głosem wyprowadzał go z transu. Jakby przemawiał do niego głosem rzeczywistości, która — być może — przebijała się gdzieś pod jego zewnętrzną, chorą skorupę.

Była to oczywiście tylko ułuda, ale pewien postęp został poczyniony. Nie, nie w Feliksie, który nadal wyglądał i zachowywał się jak trup. W Taurysie.

*

Co było nie tak z Feliksem? Gdyby zapytać Litwę — wszystko. Przede wszystkim to, że powinien być martwy, a żył. Ale czy można to jeszcze było nazwać życiem? Wykazywał tyle samodzielności i samoświadomości co lalka, poza tym, że czasami rzucał się we śnie i wtedy wstępowały w niego jakby podwójne siły. Nadnaturalne wręcz siły, bo przecież nie miał ich skąd brać, skoro nie jadł i nie wstawał z kanapy. Wiecznie wyglądał jakby spał, nawet kiedy miał otwarte oczy, ale Taurys wiedział, że to nie sen. Że to coś znacznie gorszego.

Kilka razy miał wrażenie, jakby udało mu się dojrzeć to, co kryje się w środku, pod tą spokojną zasłoną — i przechodziły go wtedy na plecach dreszcze.

Czasami miał koszmary, w których blade dłonie Polski unosiły się i zaciskały na jego szyi, podczas gdy oczy patrzyły wciąż z tym samym, pustym, szklanym wyrazem.

*

Co było nie tak z Taurysem?

Spał i wstawał o nieregularnych porach, bo musiał się dostosować do momentów aktywności Polski.

Jadał niewiele. Nie miał ochoty.

Czasami miewał dreszcze, których nie sposób było powstrzymać. Obejmował się wówczas ramionami, siadał na podłodze i próbował uspokoić swoje ciało, które trzęsło się całe, począwszy od najmniejszych mięśni.

Ale przecież to Polska był chory. Taurys był opiekunem. Nie miał prawa czuć się źle, dopóki nie wypełnił swojego obowiązku.

Drżenie mięśni uspokajało się nareszcie, a on długo leżał na ziemi, wyczerpany, chłodząc twarz o szorstkie deski podłogi.

*

Nie dam rady, nie dam rady, niech to się skończy. Nie dam rady.

Ta myśl powracała do niego nieustannie, wieczorami, w nocy i rano. Nie mogę. Chcę się stąd wydostać.

Mógł się wydostać. Drzwi nie były zamknięte. Zaledwie dziesięć minut drogi stąd znajdowała się wieś. Wiedział o tym. Zaledwie o godzinę piechotą — miasteczko.

A może już nie, może już ich nie ma, nachodziła go czasem wątpliwość. Może tu jest już tylko ten jeden dom i my w środku. Ostatni żywi na tym pustkowiu.

Może tam na zewnątrz wojna zabrała już wszystko, co znali.

Nie wychodził na drogę, żeby sprawdzić te przypuszczenia. Gdyby spuścił z oczu Feliksa choćby na chwilę, mogłoby się stać coś bardzo, bardzo złego.

Nigdy więcej nie musisz się bać [LietPol]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz