IV

1.2K 123 34
                                    

Poprawiłam formatowanie we wszystkich rozdziałach ;) A, i bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, nic nie sprawia mi takiej radości

*

- Ja... wybaczcie - szepnął człowiek w drzwiach, postawny, wysoki mężczyzna, który jednak na widok Taurysa skulił lękliwie ramiona. - Ja nie na szkodę wam. Wybaczcie...

Taurys patrzył na niego zapuchniętymi jeszcze od płaczu oczami i nerwowo odgarniał z twarzy brudne, splątane włosy. Gdzieś pośrodku pleców czuł nieprzyjemne mrowienie. Milczał, nie wiedząc co powiedzieć, nie wiedząc, czy jego głos zdoła jeszcze unieść ciężar słów.

- Ze wsi idę - gość zdobył się mimo wszystko na odwagę. - Tam u nas wszyscy wiedzą, że mieszkacie tu panowie... tylko nikt o tym nie mówi, bo wiadomo... lepiej nie. Nikt nie mówi, naprawdę.

Litwa mimo woli zacisnął pięści.

- Możemy odejść - powiedział głucho. Zaraz potem uderzyła w niego rzeczywistość: oczywiście, że nie możemy odejść, na pewno nie z Feliksem w tym stanie, na pewno nie pieszo, na przedwiośniu, w nieznane.

- Tak, możemy odejść - powtórzył.

- Broń Boże! - mężczyzna na progu wydawał się ogromnie nieszczęśliwy, że go opacznie zrozumiano. - Mnie zupełnie nie o to! Ja, bo mnie ze wsi wysłali, cobym... cobym spytał, czy czegoś panom tutaj nie potrzeba. Nikt nie mówi, ale wiemy... i możemy pomóc, chociaż sami wiele nie mamy, przeklęta wojna...

Litwin przyglądał mu się przez chwilę pustym wzrokiem.

- Mój przyjaciel jest chory - powiedział w końcu. - Potrzebuje jedzenia, czegoś wzmacniającego.

Oczy wieśniaka zrobiły się okrągłe i pełne zaciekawienia.

- To on... tak? - spytał, próbując zajrzeć w mrok pokoju ponad ramieniem Taurysa. Litwin błyskawicznie przesunął się, żeby zasłonić mu widok. Bezradnie pokręcił głową.

- Gdzie jest teraz linia frontu?

- Poszła dalej - odparł człowiek krótko. - Panowie możecie zostać tak długo, jak chcecie. Ten dom niczyj... zamordowali.

Cofnął się z niezgrabnym ukłonem. Taurys, znów czując słabość, oparł się o framugę drzwi.

- Nie powtarzajcie o nas nikomu poza tą wsią - poprosił.

- Ależ! - oburzył się człowiek. - Nikt nie mówi. Tylko bardzo pana proszę... opiekować się nim, dobrze?

Litwa milczał. Dobrze.

*

Noce były zawsze czarne jak smoła, niezależnie od pogody ani fazy księżyca. Po zmroku Toris był praktycznie ślepy i zawsze wystraszony, choć przecież znał wnętrze tego pokoju na pamięć, tak że mógł po nim chodzić z zamkniętymi oczami. Ale nocami narzucał na siebie ciepłe koce i zwijał się w kłębek w swoim fotelu, twarz wciskając w oparcie pachnące starością i wilgocią. Dopiero całkowicie osłoniętemu od świata, ukrytemu od zbyt gęstej ciemności, udawało się zapaść w męczący, nie przynoszący ulgi ni wypoczynku sen.

Feliks budził go raz na trzy- albo cztery noce, chrapliwym krzykiem przechodzącym w słabe wycie zlęknionego albo zranionego stworzenia.

- Boże, jeżeli ja dla nich, nie! Zapali się, jeśli ona już nie ma... Pójdę! Nad nią ptaki... Boże... noster... - łkał...

...a w Litwie wszystko się skręcało ze strachu i obrzydzenia, z pragnienia, aby raz na zawsze uciszyć te krzyki, a jednocześnie aby wtopić się w ten fotel, znaleźć w nim ochronę, nigdy więcej nie ruszać się spod koców.

Tej nocy Litwa przemógł się po raz pierwszy.

Opiekuj się nim.

Szalał w nim gniew i strach i desperacja i nienawiść i zwierzęce przerażenie. Zrobi to teraz, w jednej chwili, szybko, jak dziecko, które przebiega ciemną uliczkę, aby prędzej być po drugiej stronie. Zdławi ten krzyk, zdławi strach i noc, i oby ogłuchł przy tym na zawsze.

Proszę.

Na pamięć ominął ławę. Dysząc ciężko, przypadł do Polski i chwycił go za ramiona. Czuł drgania jego mięśni, czuł, jak słabo się wije. Krzyk ustał, ustał też oddech, kiedy Feliks wstrzymał powietrze.

Taurys potrząsnął nim, tracąc nad sobą kontrolę.

- Milcz! Milcz, albo ja się zabiję, a wtedy zdechniesz tu tak, jak powinieneś był dawno zdechnąć!!!

W jego krzyk wlało się niespokojne, zachrypnięte pytanie:

- Toris?

I Taurys stracił nagle cały głos i całą myśl i krzyk i złość.

*

- Poznajesz mnie?

- Toris, gdzie ja jestem?

- W bezpiecznym miejscu.

- Kłamiesz.

- Nie kłamię. Jesteśmy tu tylko my dwaj. Jest noc.

- Wiem; widzę cię.

- Pamiętasz, co się stało?

- Jestem zmęczony.

- Nie! Nie zasypiaj, błagam. Nie możesz teraz zasnąć. Feliks, proszę!

- Przepraszam...

- Feliks, Feliks... Feliks. Feliks.

*

Feliks, Feliks...

Opiekuj się nim.

*

Kolejny przymrozek nadszedł nazajutrz, choć nie śnieżyło. Zwierzęta uciekły gdzieś przed chłodem, wiatr umilkł całkowicie. Martwy świat za zamkniętym oknem wydawał się Taurysowi makietą, obrazem, najzwyklejszym kłamstwem. Polska spał nieruchomo i cicho jak to on, a Litwa siedział przy stole i czuł narastające mdłości od patrzenia na ten sam obraz w nieskończoność. Ocknął się nieco, kiedy odezwało się ciche pukanie do drzwi. Na progu znalazł nieduży koszyk nakryty białą chustką. Prezent ze wsi dla Feliksa od tych, którzy mieli nadzieję, że uda się go wkrótce uratować.

- Feliks - odezwał się z rezygnacją. - Obudź się. Zjesz coś.

Potrząśnięciem za ramię udało mu się wyrwać przyjaciela z letargu, ale ani przytomności głosu, ani przytomności spojrzenia już tam nie było. Na nowo musiał go zmuszać do otwarcia ust, i uciskiem na gardle - do przełknięcia rosołu. Tę metodę wynalazł jakiś czas temu (kalendarz nie pomagał mu w określeniu tego w czasie) i okazała się ona jedyną skuteczną. Wszystko wskazywało na to, że ten nocny stan przytomności był jakimś niewytłumaczalnym cudem, i że w najbliższym czasie z pewnością nie wróci.

Około południa Taurys zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem sobie tego nie ubzdurał.

Wieczorem zwątpił całkowicie.

W nocy w całym pokoju panowała głucha, święta cisza.

Nigdy więcej nie musisz się bać [LietPol]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz