Śnieg sypiący na zewnątrz z gęstych chmur powoli pokrywał puszystą warstwą parapety, gzymsy i dachy budynków, a także wszelkie inne wystająca krawędzie, tworząc białe kontury na tle czarnego kamienia, z którego wzniesiona była górująca nad niedużym miastem warownia. Widziałem jak jego delikatne, jeszcze tak lekkie płatki, tańczą na wietrze, który porywał je i zanosił w stronę malującej się w oddali ciemnej plamy drzew, stanowiącej widoczny z okien gabinetu ułamek potężnej puszczy. Ta wydawała się jeszcze bardziej nieprzenikniona i tajemnicza teraz, gdy wszystkie inne drzewa stały nagie, pozbawione liści, zamiast tego zbierając na gałęziach śnieg i sople, zaś te będące jej częścią ciągle pozostawały pełne życia, zieleni. Sprawiały tym, że każdej zimy zastanawiałem się jak to możliwe, iż ten nieujarzmiony przez człowieka, ani żadną poprzedzającą go na tych terenach rasę, kawałek ziemi wymyka się doskonale znanym nawet dzieciom prawom natury. Falująca od wiatrów ściana drzew ani nie zmieniała swoich barw na jesień, ani nie pustoszała zimą. Wręcz przeciwnie, czasami gdy obserwowałem ją ze szczytu dachu najwyższej wieży, zdawało mi się, że w tym monochromatycznym oceanie roślinności dostrzegam kolorowe wysepki, jakby niektóre spośród koron były ozdobione nie tylko soczystymi liśćmi, ale również kwieciem, choć pora na nie już dawno minęła.
Wieczna zieloność była jedną z tajemnic Puszczy Valendor, która od lat potęgowała w mieszkańcach północnego lenna Venord przekonanie, iż ta musi być zaklęta, a może nawet przeklęta i należy unikać jej jak ognia. Wiedziałem, że ci mają rację, ziemię puszczy bez wątpienia były przesiąknięte magią, jednak w przeciwieństwie do nich nie uważałem by był to powód aby trzymać się od nich z daleka, wręcz przeciwnie, dla mnie była to zachęta. Coś co od lat przyciągało mnie do szumiącego gaju, kusząc by zanurzyć się w splątanych, dzikich ścieżkach, wijących się między prastarymi drzewami. Czasami nawet dawałem się skusić temu tajemniczemu zewowi, zapuszczając się dalej w głąb lasu niż ktokolwiek inny, chcąc poznać jego sekrety, jednak nawet mnie nigdy nie starczyło odwagi by postąpić krok zza tajemniczą granicę, jaką wyznaczały drzewa, których pnie z nieznanego powodu zamiast naturalnych odcieni brązów, przyjmowały kolory głębokich fioletów i granatów, pokryte czymś co przywodziło na myśl topione szkło. Jakby dawno temu ktoś starannie zalał ich korę, cienką, ale twardą i wytrzymałą warstwą tajemniczej, połyskującej substancji, która z czasem stwardniała, stając się zbroją, której nie mogły zarysować nawet najostrzejsze topory.
Tak zwani „nieszczęśnicy", którzy z jakiejś przyczyny zostawali w głębi lasu po zmroku, w pobliżu tej wyznaczonej przez strach przed nieznanym granicy, zwykli opowiadać, iż widzieli płynące między oszklonymi drzewami świetliste zjawy, których martwy blask tańczył na błyszczących powierzchniach. Powtarzano również historię o rozmaitych stworach, które miały czaić się w ciemnościach i czyhać na tych którzy po zmroku nie dostrzegli by różnicy w mijanych drzewach.
Mimo tych wszystkich historii i ogólnie panującego lęku przed tym co może skrywać się w puszczy, ludzie jednak wciąż nalegali na mojego ojca, by ten zezwolił na większą wycinkę, choć ta wcale nie była potrzebna. Westchnąłem pod nosem i wróciłem uwagą do listu, zaczynając odpisywać lordowi Haraldowi, iż biorąc pod uwagę wydolność naszych kopalni, oraz uzbierane przed zimą zapasy, nie ma powodu by zarządzić większy wyrąb drzew i w imieniu jarla, zgodnie z jego wolą, nie przyzwalam na niego. Poprzedziłem podpis tytułem głównego doradcy, który był ostatnimi czytelnymi słowami na kartce, gdyż jak zwykle swoje imię nakreśliłem tak szybko, a przez to niechlujnie, jakby parzyło mnie ono w rękę, sprawiając, że jedynie wielka litera „M" pozostawała wyraźna i czytelna, a wszystkie pozostałe za nią, stawały się bliżej nieokreślonymi falami i pętlami. Posypałem atrament drobnym piaskiem, jego nadmiar strzepując ostrożnie do słoiczka i zapieczętowałem list czerwonym woskiem, odbijając w nim symbol stojącego na tylnych nogach niedźwiedzia, odkładając pergamin na stos pozostałych.
CZYTASZ
Władca Kruków {Wilcze Kroniki}
FantasyKulił się pod drzewem, słysząc jak gałęzie drzew dookoła trzeszczały od wiatru. Zamieć z każdą chwilą stawała się silniejsza, a on tracił siły. Przyciskał dłonie do ciała, czując jak oblewa je gorąca krew, plamiąca skórę, ubrania i śnieg dookoła. Po...