~4~

81 9 9
                                    

Oderwałem spojrzenie od powierzchni kawy w moim kubku i zaniepokojony spojrzałem na ojca, który trzymałe się za gardło, zaczynając alarmująco charczeć. Widziałem jak jego twarz zaczyna robić się sina, a on zsunął się z krzesła, trzymając za gardło.

- Ojcze! – przypadłem do niego, odsuwając go od stolika i krzeseł, zaczynając rozwiązywać rzemienie, spinające górną część jego koszuli, widząc jak ten się dusi. – Ojcze... zaraz ci pomogę... ja zaraz... coś wymyślę – zapewniłem, gorączkowo się rozglądając i wysilając umysł, starając się znaleźć w swojej wiedzy rozwiązanie. Poderwałem się z ziemi i przypadłem do mniejszego biurka, porywając z niego nóż do otwierania listów. Wróciłem do ojca, starając się go przytrzymać i zapanować nad własnymi dłońmi, które drżały z nerwów. – Muszę ci zrobić otwór w gardle, żebyś mógł oddychać. Zaraz będzie dobrze... - starałem się powstrzymać łzy, które cisnęły mi się do oczu, wiedząc że muszę nad sobą panować. Spieszyłem się jak mogłem, jednocześnie walcząc o to by nie popełnić żadnego błędu, przykładając ostrze do skóry mężczyzny. Widziałem, że jego twarz robi się coraz bardziej sina, a ciało przestaje się szamotać, próbując złapać oddech. – Nie... ojcze proszę... wytrzymaj jeszcze chwilę...  Walcz... - błagałem, pogłębiając nacięcie i starając się je rozchylić. – Proszę... - pochyliłem się, próbując wdmuchać powietrze do płuc mężczyzny i go ratować, jednak to nie pomagało.

Desperacko spróbowałem raz jeszcze, po czym zacząłem masować jego serce, choć głos w mojej głowie mówił, że już za późno. Jednak ja nie chciałem go słuchać, to nie mogło być prawdą. W końcu rozpacz stała się zbyt silna, a moje ręce zsunęły się z piersi mężczyzny, opadając na podłogę. Z mojego gardła wydobył się żałosny szloch, a łzy, spływające po policzkach skapywały na siną twarz jarla. Próbowałem wołać o pomoc, jednak słowa utykały gdzieś w moim gardle, z którego wydobywały się jedynie coraz bardziej zniekształcone odgłosy bólu i rozpaczy. Czułem, że powinienem coś zrobić, kogoś zawiadomić, a moje myśli od razu popłynęły w stronę Kerena. Jak ja miałem mu o tym powiedzieć?

Moje serce wypełnił jeszcze większy ból, gdy pomyślałem o nim i o tym jak ten się będzie czuł że nasz ojciec... jego tata... odszedł w czasie gdy ten pił z przyjaciółmi. To był pierwszy raz w moim życiu, gdy poczułem złość na niego, za to że nie było go tutaj z nami, tak jak chciałby tego ojciec.

Odruchowo złapałem w dłoń nóż do listów ubrudzony krwią, leżący obok na podłodze i spróbowałem się podnieść, jednak nie potrafiłem. Całe moje ciało stało się odrętwiałe i sztywne, opadając z powrotem na ziemie. Wzrok znowu skupił się na twarzy jarla, a ja czułem jak ten widok wypala się w moim umyśle. Na zwykle tak przyjaznym, sympatycznym obliczu, teraz zastygła panika, desperacja w walce o oddech, a oczy, które jeszcze kilka minut temu patrzyły na mnie z tak wielką miłością i ciepłem, stały się puste, zimne. Przecież jeszcze dzisiaj po południu mówiłem mu, że ma przed sobą wiele lat, że zdąży nauczyć Kerena wszystkiego co trzeba. Jakim cudem mogłem się aż tak pomylić? Jak mogło do tego dojść, że ten teraz leżał obok mnie, bez ducha, a jego ciało stawało się coraz zimniejsze, skoro przed chwilę otaczał mnie swoimi ciepłymi objęciami? Czułem, że nie mogę już znieść tego widoku, a jednocześnie nie byłem w stanie odwrócić wzroku. Miałem wrażenie, że ten posępny widok zaczyna wypierać z mojej głowy wszystkie te ciepłe, pełne szczęścia wspomnienia twarzy jarla, zmieniając je w bolesne i koszmarne. Jakby całe ich piękno miało zostać zastąpione makabrą pobladłej skóry, splamionej szkarłatną, zastygającą posoką, brudzącą zaciśnięte gardło mężczyzny, powoli wypływającej z rany, którą sam stworzyłem, próbując go ratować.

Nie wiedziałem nawet ile czasu minęło, wszystko wokół nagle przestało mieć znaczenie, do chwili gdy mój umysł przeszył głośny, metaliczny trzask. Spojrzałem w stronę drzwi, dopiero teraz zauważając stojących w niej pokojówkę, z której rąk właśnie wypadała srebrna taca z kolacją. Próbowałem wykrztusić z siebie jakieś słowo, prośbę o ratunek, jednak nie byłem w stanie, a im dłużej wpatrywaliśmy się w siebie z kobietą tym większy ogarniał mnie niepokój. Szczególnie gdy mój umysł zaczął dostrzegać jak jej oblicze się zmienia, wypełniając się przerażeniem i trwogą, gdy ta powoli cofała się na korytarz, rozchylając usta, z których po chwili wydobył się przeraźliwy krzyk. Wiedziałem, że ten dźwięk w jednej chwili ściągnie tutaj straże, a coś we mnie od razu dało mi znać, że to nie oznacza niczego dobrego, choć jeszcze nie rozumiałem dlaczego.

Władca Kruków {Wilcze Kroniki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz