Rozdział 1 Działalność

34.2K 1.4K 91
                                    

◊ ROSE ◊



– Do końca zostało wam pół roku – oznajmił profesor i posłał nam szczery uśmiech. – Dlatego od teraz wykłady będą powtórzeniowe. Możecie na nie przychodzić według własnego uznania lub uczyć się gdzie indziej!

Na jego słowa rozległy się oklaski i okrzyki zachwytu. Ja tylko się uśmiechnęłam i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Szybko zarzuciłam na siebie kurtkę, wychodząc z sali.

Autobus na szczęście się nie spóźnił i już po chwili jechałam nim w stronę domu ulicami San Jose. Nigdy nie przepadałam za wielkim ruchem panującym w tym mieście, ale było i tak zdecydowanie lepsze i mniej zaludnione od Nowego Jorku, gdzie moi rodzice chcieli początkowo przenieść główną siedzibę firmy – rodzinnego biznesu założonego przez mojego dziadka.

Moja matka była prawnikiem, tak jak jej rodzice. Początkowo działalność oferowała tylko usługi adwokackie, ale kiedy mój ojciec, lekarz, ożenił się z mamą, zdecydowali się połączyć swoje profesje i w tym samym budynku otworzyć dodatkowo prywatną klinikę. Budynek nosił nazwę Chandler's Clinic & Law Company, choć ja wolałam na niego mówić „Imperium". Wszystko dlatego, że w tym jednym budynku ze szkła i kamienia mieścił się praktycznie cały świat moich rodziców, czyli praca.

Od czasów dzieciństwa przyzwyczaiłam się już do tego, że muszę być niezależna i nie powinnam za bardzo liczyć na ich obecność w naszym domu. Nie było mi oczywiście łatwo, kiedy rodzice każdą wolną chwilę poświęcali pracy, a mnie traktowali jak powietrze. Mieli jednak swoją hierarchię rzeczy, którymi się zajmowali: najpierw była praca, potem pieniądze, następnie dom i dopiero potem ja.

Jakoś udawało mi się znosić samotność, ale trzy lata temu... Kiedy to się stało, zrozumiałam, jak bardzo ich potrzebuję. Niestety status firmy okazał się dla nich ważniejszy od sprawiedliwości za to, co mi się przydarzyło. Od tamtej pory – mimo bólu – traktowałam ich tak samo, jak oni mnie: jak powietrze. Jedyne, co nas łączyło, to więzy krwi i wspólny dom. Rozmawialiśmy wyłącznie przy obiedzie i tylko na temat mojej nauki lub ich pracy.

Autobus zatrzymał się niedaleko kawiarni, którą omijałam szerokim łukiem. Przyspieszyłam kroku, aby znaleźć się jak najdalej od zaułka znajdującego się obok niej.

Po chwili dotarłam do naszej willi parkowej. Kiedy znalazłam się w środku, odetchnęłam głęboko, opanowując oddech.

Uspokój się, pomyślałam.

– Rose, to ty?

Znieruchomiałam, słysząc głos matki. Zastałam ich wraz z ojcem siedzących w salonie. Nie ukrywałam zdziwienia, które wykwitło na mojej twarzy; rzadko kiedy rodzice wracali do domu tak wcześnie. Z reguły kończyli pracę wieczorami.

– Dlaczego nie jesteście w pracy? – spytałam, lekko marszcząc brwi.

– Usiądź – polecił ojciec i dłonią, na której nadgarstku błyszczał drogi zegarek, wskazał mi fotel na przeciwko. Niepewnie zrobiłam to, co mi kazał. Zmierzyłam ich wzrokiem; oboje byli jak zwykle ubrani w swoje unformy, ale ich twarze były poważniejsze niż normalnie.

– Coś się stało? – spytałam.

Matka westchnęła głęboko i przygładziła idealnie upięte włosy. Miały odcień ciemnozłocistego blondu, tak jak moje, z tą różnicą, że zaczynała się już powoli przesiewać przez nie siwizna. Mimo to, jak na swój wiek, była bardzo atrakcyjną kobietą.

– Te bankowe szczury podniosły nam ratę – zaczął ojciec, wpatrując się w swoje splecione dłonie. – Uznali, że skoro tak dobrze nam się wiedzie, jesteśmy w stanie spłacać kredyt w o wiele większych sumach.

– Dzisiaj się o tym dowiedzieliście? – spytałam.

– Nie, kilka miesięcy temu – odpowiedziała matka, siedząc prosto. Tak jak zawsze głos miała spokojny, ale stanowczy. – Myśleliśmy z ojcem, że damy radę i po prostu podniesiemy nieco ceny naszych usług. Niestety... efekt okazał się odwrotny. Straciliśmy wielu klientów.

– Jesteśmy w złej sytuacji – dodał jeszcze ojciec, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przełknęłam ślinę, nerwowo analizując wszystko w głowie.

– Jesteśmy... to znaczy wy jesteście... bankrutami? – spytałam ostrożnie. Na moje słowa ojciec zacisnął dłonie w pięści, a matka przymknęła na chwilę oczy. Oboje jednak pokiwali po chwili głowami.

Wypuściłam powietrze z ust. Nie wiedziałam nawet, że je wstrzymuję. Potarłam dłonią twarz.

– Co teraz? – Popatrzyłam na nich ze współczuciem. Wyglądali na wykończonych i naprawdę wściekłych. Nie dziwiłam im się jednak. Nie mogłam. Bankructwo to dla nich to samo, co zabranie uzależnionej osobie jej narkotyku.  Nie czułam żadnej satysfakcji z ich porażki. Żadnej. Może nie mieliśmy zbyt dobrych rodzinnych relacji, ale mimo to byłam ich córką. Znałam ich i wiedziałam, jakie to dla nich trudne... nawet jeśli oni nie wiedzieli, jak trudno było mi.

– Bank wystawił już budynek na sprzedaż – wyjaśnił ojciec i spojrzał na mnie po raz pierwszy, odkąd weszłam. Poprawił marynarkę i odchrząknął. – Znalazł się już kupiec.

– Macie zamiar tak po prostu oddać firmę? – spytałam zszokowana. – Przecież to całe wasze życie, rodzinny interes.

– Nie jesteśmy już w stanie utrzymać firmy sami – wyjaśniła matka i wyraźnie wymusiła lekki uśmiech. – Jest jednak szansa, aby ją uratować.

Znieruchomiałam, czekając na dalsze wyjaśnienia.

– Chętnym do kupna budynku okazał się znany biznesmen, a mianowicie Matthew Wagner. – Ojciec spojrzał na mnie wyczekująco, ale ja tylko zamrugałam kilka razy. Znałam to nazwisko. Znał je każdy, kto był choć odrobinę związany ze światem biznesu lub nim zainteresowany.

Gazety non-stop pisały o International Wagner Bank Group, czyli światowej sieci banków, którą obecnie zarządzał Matthew Wagner i która słynęła nie tylko ze swoich licznych ofert, ale i z możliwości negocjowania warunków każdej z usług. U Wagnerów zapożyczali się nie tylko zwykli ludzie, ale też liczne przedsiębiorstwa. Oprócz sieci banków Matthew utrzymywał się także z wykupywania wielu prywatnych firm, które ulepszał i otwierał ponownie, ale już pod swoim nazwiskiem. Najwyraźniej to samo chciał zrobić z Imperium moich rodziców.

– Nadal nie rozumiem – powiedziałam po dłuższej chwili. – Wagner chce wykupić waszą firmę, ale nie będziecie w niej już wtedy pracować.

Wąskie wargi ojca rozszerzyły się w takim samym lekkim uśmiechu jak u matki – ale bardziej złośliwym.

– Miałem z nim dzisiaj spotkanie – oznajmił, nie przestając się uśmiechać. – Wytłumaczyłem mu, że ludzie korzystali z naszych usług, bo byli z nas zadowoleni. Jeżeli nas wyrzuci, to możliwe, że straci wtedy wielu naszych stałych klientów. Bez znaczenia jak dobrymi i wykształconymi ludźmi nas zastąpi. Zaproponowałem mu, aby po wykupieniu naszej firmy pozwolił jej zachować nazwę, a nam dalej pracować za tę samą stawkę.

– Okazuje się, że Wagner ma bzika na punkcie lojalności swoich pracowników – dodała matka i zaśmiała się lodowato. – Bardzo uważnie ich dobiera, a już szczególnie tych, którzy będą zajmowali tak wysokie stanowiska w jego przedsiębiorczym świecie.

– Musieliśmy go jakoś do siebie przekonać, opowiedzieć o sobie i całej naszej karierze – kontynuował ojciec. – Kiedy wspomnieliśmy o tym, że mamy córkę, myśleliśmy, że to dla niego nieistotne, ale jednak...

Oboje wymienili znaczące spojrzenia, które doskonale znałam; chłodne i pełne pychy, takie same, kiedy udawało im się dobić targu.

Przeszedł mnie dreszcz.

– O co chodzi? – spytałam niemal szeptem, obejmując się ramionami. Oboje przenieśli na mnie swój wzrok.

– Zawiązaliśmy z nim umowę – powiedział ojciec. – Matthew przystanie na nasze warunki, a nawet uczyni nas wspólnikami. My będziemy zarządzać firmą tak, jak dotychczas. On tylko przejmie budżet.

– I to wszystko w zamian za co? – spytałam ostrożnie.

– W zamian za oddanie twojej ręki jego synowi.

Pobladłam. Miałam wrażenie, że całe powietrze gdzieś wyparowało.

It's Only Business (WYDANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz