Prolog

397 16 10
                                    

Błękit i ognista czerwień to barwy wojenne, które pokryły sparzone białym słońcem niebo. Ziemia piła krew wojowników, nie gardziła jej smakiem, pragnęła więcej i zdawała się nie mieć dość. Drzewa, uschnięte z braku wody, ratowały się tym życiodajnym płynem, pozwalając by ich liście przyjęły jego barwę. Symbol życia i śmierci. Substancja szlachetniejsza od eteru

- Sirlin! Arthar! - krzyczała Esilel, wypluwając piasek, który torował powietrze w jej płucach - gdzie jesteście?!

Jedynie echo jej odpowiedziało, jej własny głos, głucho odbijany od ostrych, rudych skał. Kobieta rozglądała się, rozpaczliwie szukając znaków życia, ale niestety, mgła skutecznie ograniczała widoczność. Nigdzie nie było ani śladu po jej towarzyszach, chyba, że w tych czerwonych liściach marnych drzew Otchłani. Czy to ich krew, czy krew wrogów zdobiła je swoim kolorem?

Do uszu Esilel dotarł nagle jakiś odgłos. Trwał ułamek sekundy, ale w tym momencie znaczył dla niej wszystko. Ktoś jeszcze ocalał po bitwie.

- Jest tu ktoś? - krzyknęła resztą sił i znowu nabrała powietrza, a jej oddech zdawał się być głośniejszy niż wrzask - czy ktoś mnie słyszy?

Cisza. Jej ciałem wstrząsnął szloch rozpaczy i strachu. A więc jednak jest sama. Podniosła się z pozycji leżącej na klęczki. Ledwo.

Spojrzała na swoje obolałe ciało. Jakimś cudem uniknęła złamań, prawdopodobnie dzięki temu, że znajdowała się daleko od źródła eksplozji, ale i tak mocno ją poturbowało. Miała obite płuca, rozcięte czoło i podbite oko, poza tym z wielkiej rany na udzie wydobywała się przerażająco niebezpieczna ilość krwi. Westchnęła. Musiałaby natychmiast znaleźć się w szpitalu, albo przynajmniej teleportować się do obelisku. Niestety, utrata energii potrzebnej do użycia odpowiedniego zaklęcia natychmiast by ją zabiła. Druga opcja była równie mało kusząca, bo oznaczała powolne wykrwawianie się. Esilel odwróciła głowę za ramię i spojrzała ze łzami w oczach na swoje niegdyś piękne, białe i jedwabne, a teraz do połowy łyse i brudne skrzydła, które zamiast nieść ją w niebiosa, dyndały żałośnie ku ziemi.

- Uziemiony ptaszek, co? - usłyszała nagle słaby i zdyszany męski głos gdzieś po swojej prawej stronie, ale dobre kilka metrów dalej.

- Sirlin?- spytała z narastającą w głosie nadzieją, mimo, iż głos wydawał się nieco głębszy i z ostrzejszym przegłosem na spółgłoski.

W odpowiedzi usłyszała tylko kilka kaszlnięć i ciężki, naprawdę ciężki oddech. Jej towarzysz musiał być w jeszcze gorszym stanie niż ona.

- Gdzie jesteś? - spytała, zaczynając czołgać się w stronę dochodzących odgłosów, bo tylko na tyle była w stanie wykorzystać swoje mięśnie.

Nie widziała go, ponieważ dzieliła ich gęsta mgła, ale nie była pewna tego, czy on aby na pewno też jej nie widzi. Zaciskała palce na piasku, próbując przemieścić się jak najskuteczniej. Czuła piekący ból w lewym udzie z każdym centymetrem o jaki się przesuwała. Jednocześnie zauważyła jak sina była jej noga w tym miejscu. Mgła powoli zaczynała się przerzedzać, a oparty o skałę, półleżący mężczyzna nabierał coraz to wyraźniejszego kształtu.

To nie był Sirlin. Zamiast tego, Esilel rozpoznała w nim dowódcę oddziału z którym chwilę temu zmierzył się jej własny. Asmodianin leżał, opierając się się o duży, rudy kamień, na którym, za jego plecami rozchodziła się duża, ciemna plama. Ostry koniec głazu wbił mu się w plecy. Elyoska zamarła.

Mężczyzna przeanalizował jej reakcję i uśmiechnął się słabo pod nosem.

- Nie bój się mnie - powiedział w przerwie między kaszlnięciami - nie ma sensu dalej walczyć.

Aion: LuhutidiumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz