Prolog

73 6 1
                                    


Westwood Roseevelt Ave 9: 15 PM 2012

Trzech chłopców pałętało się po jednej z opuszczonych uliczek cichnącego powoli miasta. Nie mieli więcej niż czternaście lat. Ze zniecierpliwieniem przemierzali tę samą drogę po raz setny, krążąc po starych murkach i omijając ruchome cegły, chylące się do ziemi w dość skrajny sposób. W tę i z powrotem.

„Która godzina?" to pytanie padało za każdym razem, gdy chłopcy przemierzyli cały odcinek. Kierowane było ono do najmniejszego z nich, który po jakimś czasie nawet nie silił się, by odpowiedzieć pozostałym. Paradoksalnie, najwięcej dzieci można było zobaczyć właśnie po zmroku. Zupełnie tak jakby w dziennym zgiełku po prostu nie było dla nich miejsca.

Nie potrafili nadążyć za tempem, które narzucało im miasto, woleli poczekać na swobodę i pełną anonimowość, którą zapewniał im mrok.

- Spóźnia się -wyburczał jeden z nich.
- Spokojnie, Jake obiecał, że przyjdą, więc przyjdą. - od razu zapewnił blondyna, znając jego temperament. Przecież ostatnie czego chcieli to rozłam ich paczki, bądź nowe kłopoty.
Byli jeszcze dziećmi i choć uważali się za dorosłych, wiele im brakowało, nie dało się tego ukryć.
Życie od początku nie grało wobec nich uczciwie, a oni radzili sobie z tym na swój własny sposób.
-Idą!
Zza opuszczonych bloków wyłoniło się czterech chłopaków, a za nimi wlekł się rówieśnik chłopców - Jake.
Którego kuzyn jest kimś w rodzaju gangstera, młodzieńcy nie znali dokładnie znaczenia tego przywileju, ale mimo to mieli go za wzór do śladowania i daliby wszystko by za kilka lat chwalić się taką sławą, jaką on posiada.
Długo szli w milczeniu, a nastolatkowie podskakiwali z podekscytowania, nie zwracając uwagi, że przeszli już spory kawałek. Mieli dużo pytań, które wręcz cisnęły im się na usta, ale musieliby być głupcami, żeby psuć taką chwilę niepotrzebnymi pytaniami, narażając się, że cały mroczny klimat pełen napięcia zniknie poprzez ich paplaninę.
Gwałtownie zatrzymali się przed długimi schodami ciągnącymi się do podziemi metra. Nie musieli długo wyczekiwać na wyjaśnienie.
- Cokolwiek się stanie, nie puszczacie pary z ust, zrozumiano? - na ton głosu mężczyzny ciarki przebiegły ciała chłopców i choć żaden nigdy się nie przyzna, każdy pomyślał przez moment o ucieczce...
Przy odpowiedniej ciszy można było usłyszeć ich dudniące serca, nie ogarniało ich już podekscytowanie, nie wiedzieli, co mają rozumieć przez słowa Matta, bo tak miał na imię „gangster", czego mają się spodziewać, ale muszą się jakoś zaprezentować, nie są przecież tchórzami, co to, to nie! - to może być wasz moment -po tych słowach ruszyli, zostawiając wszelkie myśli na górze.

In the wrong place at the wrong time 2012

Parę minut spędzone w zatłoczonym metrze zdaje się, być wiecznością. Brak wolnej przestrzeni i ten specyficzny nieprzyjemny zapach unoszący się w powietrzu to nie najlepsza opcja na spędzenie niedzielnego wieczoru, nawet jeśli mówimy teraz o dwunastolatce. Valerie toczyła śmiertelną walkę, by nie stracić z oczu swojej rodziny, a co gorsza nie przegapić swojego przystanku. Nie było to wcale proste, z każdą stacją, gdy osoby wchodziły i wychodziły, dziewczynka coraz bardziej oddalała się od celu. Na nic zdały się prośby, tłumaczenia. W metrze bowiem panuję żelazne prawo Dżungli, gdzie każdy dba tylko o siebie. Val była prawie pewna, że to właśnie jej przystanek, w głowie ustaliła, że rodzice będą na nią czekać zaraz, gdy wyjdzie z pojazdu, nie mogła się już doczekać, kiedy wrócą do domu, a mama przyrządzi jej ciepłe kakao, które osłodzi jej szachową porażkę, która ma miejsce wieczorami, kiedy rozgrywa się ona między ojcem i córką. To ten moment. Brunetka uparcie przepycha się do drzwi, by wydostać się z tej piekielnej maszyny. Nigdy więcej, obiecuje sobie po cichu, mocniej ściskając swojego pluszowego przyjaciela Ampera. Rozglądając się po opustoszałym przystanku, nie zauważyła nikogo. Tylko ławeczka oddalona kilka metrów w tył. To raczej nie jest jej przystanek. Utwierdza się w tym przekonaniu, gdy w szybie za moment ruszającego metra widzi znajome twarze nawołujące ją do powrotu, a chwile potem pchające się do wyjścia. Niestety albo może stety. Było już za późno. Dziewczynka ruszyła biegiem w pogoni za oddalającym się w ciemności metrem. Na szczęście dla niej, następna stacja oddalona była o jakieś 3 km. Nie była już taka malutka, doskonale rozumiała, co się dzieje i co należy zrobić, dlatego dzielnie podążała przed siebie.

Minęło trochę czasu, zanim Valerie dotarła na upragnioną stację. Zdyszana, z podpuchniętymi od płaczu oczami wtargnęła na peron. Gdzie powinni wysiąść jej rodzice, aby ją odnaleźć. To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach, oczy zaszły mgłą, a jej szybko bijące serce, niemal nie wybuchło z rozpaczy. W głowie miała kompletną pustkę, ogarnęło ją coś, czego nie była w stanie określić. Ruszyła w poszukiwaniach rodziców, krzycząc ich przydomki, ile sił miała w płucach. Panna Lawrence z córeczką, Pan Gaurter z bloku obok, Katrine ze starszym bratem .. - wymieniała znajome jej twarze, spacerując pomiędzy zwłokami. W końcu dojrzała tych, których szukała, leżeli bezwładnie na torach. Podbiegła do nich tuląc ich do siebie.

- Mamusiu, mamusiu wstawaj! W domku się wyśpisz, tu stało się coś strasznego! Tatusiu, idziemy!! - szturchała ich za ramiona na przemian, lecz nie otrzymała żadnej reakcji. - Dobrze wyśpimy się na mieście -mruknęła -ale nie tutaj. Po kolei wyczołgała oba ciała po zjeździe dla inwalidów na powierzchnie miasta. Co kosztowało ją Nie mało wysiłku i determinacji, tym bardziej że trochę to trwało. Oba ciała umiejscowiła w zaułku obok murku metra, a starym zamkniętym sklepem. Tatę przykryła swoją błękitną kurteczką, a sama kładąc się pośrodku, objęła mamę swoimi małymi rączkami. Zaczynając kołysankę;

- The moon has dimmed and night has fallen Sleep overcame my dolly So close your eyes and go to sleep I will tell you a story So close your eyes and go to sleep
I will tell you a story *...Dobranoc

* - "Był sobie król "

ReverseWhere stories live. Discover now