Jeden z najbardziej tłocznych szpitali w Seulu dostał dwudzieste tej nocy wezwanie.
Pielęgniarki, położne oraz lekarze wszelakiej specjalizacji biegali pomiędzy salami, a nawet oddziałami.
Była to najcięższa nocna zmiana pana Parka jaką w swojej karierze miał.
W biegu wleciał do swojego biura po kubek kawy. Przedmiot w jednej sekundzie znalazł się w jego rękach, ale jak na złość nie było w nim ani kropli bogatej w kofeinę cieczy.
Przeklnął cicho pod nosem, po czym wrócił na oddział. Już wchodził, z wymuszonym uśmiechem, do sali gdy...
-Jimin! -krzyknął biegnący przez korytarz pielęgniarz.
- Co się dzieje, panie Jeon? -spytał z naciskiem na nazwisko chłopaka.
Mimo, że byli w sobie zakochani, a ich związek rozkwitał w najlepsze, Jimin naciskał, aby w pracy utrzymywać formalny ton.
- Mu-sisz... -brązowowłosy wysapał, łapiąc się ramienia blondyna. - Bierzesz karetke, nie mają kogo wysłać.
Park już nie pamiętał kiedy ostatnio brali go w "teren". Zakończyło się to chyba po jednym z jego dawnych awansów, ale nie było teraz czasu, aby o tym myśleć.
Jimin skinął do pielęgniarza, na znak że zrozumiał, i biegiem udał się na parking. Tam do ambulansu zgarnął go jeden z ratowników.
Gdy już odetchnął, siedząc w karetce, zapytał:
-Jakie wezwanie?
- Petarda rzucona w sklep, ranny starszy mężczyzna. -wyrecytował siedzący na miejscu pasażera ratownik.
Blondyn wysłuchiwał się w syrenę karetki i obmyślał plan działania oraz wszystkie możliwości pomocy, gdy usłyszał dźwięk klaksonu.
- CO ON ODPIEPRZA?! JEDZIEMY DO RANNEGO DO JASNEJ CHOLERY!! -wydarł się kierowca na auto, które nie zjechało z drogi ambulansowi.
- Proszę o spokój, zaraz wysiądę i poproszę tego pana, czy panią o zjechanie z drogi. -powiedział Jimin, po czym odpiał pas.
Może gdyby auto zjechało...
A może gdyby pan Park nie odpiął pasa...
A co jeśli pan Park nie poszedłby tej nocy do pracy?
Takie pytania krążyły po całym szpitalu, gdy Jimin leżał nieprzytomny na sali operacyjnej.
- CO ON ODPIEPRZA?! JEDZIEMY DO RANNEGO DO JASNEJ CHOLERY!! -wydarł się kierowca na auto, które nie zjechało z drogi ambulansowi.
- Proszę o spokój, zaraz wysiądę i poproszę tego pana, czy panią o zjechanie. -powiedział Jimin, po czym odpiał pas.
Kilka sekund później, pod wpływem mocnego uderzenia pan Park poleciał na cały sprzęt ratowniczy znajdujący się w karetce.
Usłyszał krzyki...
Huk...
Odgłos miażdżącego metalu, a potem...
- Panie Park, słyszy mnie pan? Panie Park? -Jimin słyszał znajomy mu głos pani Yi. -Panie Park, wie pan jaki mamy dzień?
- Dwu...dwudziesty...czw-czwarty? -wychrypiał blondyn.
- Witamy spowrotem wśród żywych panie Park. -po tonie głosu Jimin mógł wywnioskować, że Yi się uśmiecha.
- G-gdzie..RANNY! -w jednej chwili podniósł się do pozycji siedzącej, przy okazji zrywając kilka kabelków, do których był połączony.
Jimin otworzył oczy.
Zamknął je.
Ponownie otworzył.
Ponownie zamknął.
Powtórzył tą czynność wiele razy, a gdy otworzył usta by zapytać się lekarki..
-Przykro mi panie Park. -powiedziała ze smutkiem pani Yi i położyła Jimina spowrotem na łóżko.