Nie wiem jak długo byłam nie przytomna, ale gdy się ocknęłam zdałam sobie sprawę, że siedzę na koniu. Ziemianin siedzi za mną i prowadzi konia. Chyba nie zauważył że się ocknęłam. Powoli sięgnęłam do torby po nóż, dziwne że go nie zabrali i miecza też, chyba myśleli że będę nieprzytomna całą drogę. Wyjęłam go i rękoma zamachnęłam się do tyłu wbijając ostrze w gardło mężczyzny. Ten wydał z siebie bulgot dławiąc się krwią i spadł z konia ciągnąc mnie razem z sobą. Otrzepałam się z ziemi i biegiem ruszyłam między drzewa. Usłyszałam za sobą resztę ziemian, który ruszyli za mną.
Biegnąc rozcięłam sznur na swoich nadgarstkach. Zauważyłam gęste zarośla, schowałam się tam. Przykucnęłam obserwując z ukrycia i wyjęłam swój miecz. Dwóch zatrzymało się niedaleko mnie, zeszli z wierzchowców. Jeden zaczął niebezpiecznie zbliżać się w moją stronę. Odczekałam chwilę by podszedł jeszcze bliżej i wyskoczyłam z krzaków wbijając mu miecz w klatkę piersiową. Jego towarzysz zanim wyciągnął w moją stronę swoją broń, ja płynnym cięciem odcięłam mu głowę.-Krew za krew.- powiedziałam i dosiadłam jednego z ich koni.-Wio!
Zwierzę ruszyło pędem przed siebie. Reszta ludzi lodu usłyszała mnie i ruszyła za mną.
Krew buzuje mi od adrenaliny i fakt że jeśli się zatrzymam zabiją mnie, a w ten sposób zmarnuje poświęcenie ludzi Trikru.
Odwróciłam na moment głowę do tyłu by zobaczyć jak daleko są ode mnie, na szczęście całkiem daleko. Są z gór więc nie są przyzwyczajeni do podróży po gęstych i zielonych lasach.
Nagle zwierze zatrzymało się przed zwalonym drzewem. Siła szarpnięcia była tak duża, że przeleciałam w powietrzu nad przeszkodą i runęłam na ziemię. Przeturlałam się kawałek. Bolało, mam nadzieję że nic sobie nie połamałam. Powoli wstałam z ziemi, ale nie ustałam prosto bo lewa kostka zaczęła mnie boleć. W takim stanie nie ucieknę im. Spojrzałam przed siebie i zdałam sobie sprawę, że kojarzę tą leśną drogę. Tedy jeździłam jeepem z moimi ludźmi na zwiady. Może uda mi się ich spotkać. Zaczęłam iść wzdłuż drogi w kierunku mojego obozu. Ale nie przeszłam nawet kilku kroków, a reszta ziemian, która mnie goniła zagrodziła mi przejście.
Zostało ich czworo, wliczając ich lidera. Zeszli z swoich koni.-Lepiej się poddaj, nie masz dokąd uciec.- rzekł ich lider.
-Nigdy.- uniosłam swój miecz i mimo bólu kostki ustawiłam się do pozycji bojowej. Jeżeli mam zginąć to w walce, ale najpierw dam im popalić.
Lider machnął głową do jednego z swoich i ten wyjmując swoje ostrze ruszył na mnie. Chwila nie minęła, a padł na ziemię martwy. Rebecka albo tak dobrze mnie wyszkoliła albo oni są tak słabi, obstawiam oba.
Posłałam im prowokujący uśmiech. Kolejny ciał na mnie ruszyć, ale dowódca go zatrzymał i sam stanął do walki. Przęłknęłam cicho ślinę. Z nim nie mam szans, zwłaszcza w takim stanie.I też tak się stało. Szybko pozbawił mnie broni. Podciągnęłam się na łokciach czując ostry ból nosa i zaczęłam czołgać się w stronę swojego miecza. Mężczyzna zauważył co robię i nadepnął mi na dłoń gdy chciałam sięgnąć po broń.
Złapał mnie za kaptur i podciągnął do góry. Tak że chwiejąc się na nogach mogłam spojrzeć na jego wstrętną twarz i na nią splunąć. Uśmiechnęłam się kpiąco, a ten czerwony od złości uderzył mnie w twarz, upadłam na ziemię czując w ustach metaliczny smak czerwonej cieczy.Chwycił mnie za materiał ubrania i podciągnął do góry tak bym uklękła.
-Tylko na tyle cię stać?- zakpiłam z uśmiechem. Może i to zły pomysł prowokować go, ale co w tej chwili mogę zrobić. W ten sposób zyskam trochę czasu, a może akurat trafię na kogoś kto będzie wracał z patrolu.
Kolejny cios w twarz, ale tym razem nie upadłam bo trzyma mnie za ubranie. Usłyszałam trzask kości, dupek złamał mi nos. Przechyliłam głowę do tyłu czując jak kręci mi się w głowie. Wtedy właśnie usłyszałam dźwięk zatrzymywanego jeepa i głos Marcus'a Kane'a, nigdy nie czułam takiej ulgi jak teraz słysząc go.
-Opuście broń i zejdzie z drogi.- rozkazał.
Ziemianin podciągnął mnie do góry i przykładając nóż do szyi odwrócił w stronę, z której usłyszałam Kane'a. Stoi obok jeepa, pan Miller jest obok niego i mierzy w naszym kierunku karabinem, inny strażnik jest na dachu pojazdu i też do nas celuje.
-Monel?- zapytał nie dowierzając Kane, spróbowałam przytaknąć głową ale ostrze na mojej szyi mi na to nie pozwala.
-Ustąpcie albo ją zabiję!- powiedział ziemianin mocniej przyciskając ostrze aż poczułam jak nacina mi skórę, z której zaczyna płynąć krew.
Wszystko działo się szybko, jedyne co zauważyłam to jak Kane skinął głową do taty Nathana. Padły strzały, a ziemianie padli na ziemię martwi.
Kane podbiegł do mnie łapiąc mnie przed kolejnym dziś upadkiem.
-Mam cię.- powiedział cicho trzymając mnie pod ramię i pomaga mi ustać.- Krwawisz.- urwał kawałek dolnej części swojej bluzki i przyłożył materiał do mojej rany.
-Miecz.- wychrypiałam wskazując ostrze na ziemi gdy zaczęliśmy iść do jeepa. Tata Nathana wziął mój miecz.
We dwóch pomogli mi wsiąść do samochodu i usiąść na tylnej części. Kane zrobił mi prowizoryczny opatrunek na szyi i ruszyliśmy do obozu.
-Nawet nie wiesz jak długo cię szukaliśmy.
-Aż tak bardzo mnie wam brakowało?- zapytałam żartobliwe, mężczyzna uśmiechnął się. Właśnie o to chodzi, uśmiech leczy ból, który w tej chwili dobija mnie.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Całemu obozowi. Bellamy'emu szczególnie.
Uniosłam brwi do góry na wspomnienie o ciemnowłosym.
-Szukał cię codziennie, nocą i dniem. Ledwo udało mi się dzisiaj by został i w końcu odpoczął. Co za ironia, że dzisiaj cię znaleźliśmy.
To ... miłe. Poczułam przyjemne ciepło w okolicy serca.
-Zależy mu na tobie.
Uśmiechnęłam się smutno ściskając figurkę konika. Kane spojrzał na przedmiot z pytającym wyrazem twarzy.
-Dał mi go chłopiec Kaylo, który znalazł mnie na brzegu rzeki, do której wpadłam ranna i zaniósł do swojej wioski. Zajęli się mną.- powiedziałam płaczliwie przypominając sobie ich krzyki gdy wojownicy Azgedy ich mordowali. Po policzku zaczęły spływać mi łzy.- Uratowali mi życie, a co w zamian dostali? Śmierć.
-Co tam się stało?- zapytał łagodnie posyłając mi zatroskane spojrzenie. Przeniosłam na niego swój wzrok.
-Azgeda, spalili wioskę. Przecież się poddałam, ale i tak to zrobili. Nie szczędzili nikogo, nawet dzieci.- załkałam.- Nie uratowałam ich choć próbowałam. Czemu się tak stało?
Pochyliłam głowę do tyłu czując jak robi mi się słabo, przymknęłam powieki. Kane błyskawicznie znalazł się obok mnie.
-Krwawienie nie ustępuje.- powiedział przyciskając mocniej opatrunek.- Zabierz nas jak najszybciej do obozu zanim ona się wykrwawi!- powiedział do kierowcy, a pojazd jeszcze bardziej przyspieszył.
-Monel tylko nie odpływaj.- powiedział czule.
-Spróbuję.- powiedziałam słabo.
-Zrobiłaś co mogłaś by ich ocalić.
-Ale to nie wystarczyło.
...
CZYTASZ
Ai hod yu in | B. B. | Zawieszone
FanfictionNareszcie po 97 latach życia na orbicie ziemskiej wrócili na swoją matczyną planetę. Monel wiele przeszła na Arce, gdzie myślała że doczeka swoich ostatnich dni, ale jej los potoczył się inaczej niż mogła to sobie wyobrazić. Razem z setką młodociany...