44. Zrobiłaś co mogłaś by ich ocalić

1.4K 89 1
                                    

Nie wiem jak długo byłam nie przytomna, ale gdy się ocknęłam zdałam sobie sprawę, że siedzę na koniu. Ziemianin siedzi za mną i prowadzi konia. Chyba nie zauważył że się ocknęłam. Powoli sięgnęłam do torby po nóż, dziwne że go nie zabrali i miecza też, chyba myśleli że będę nieprzytomna całą drogę. Wyjęłam go i rękoma zamachnęłam się do tyłu wbijając ostrze w gardło mężczyzny. Ten wydał z siebie bulgot dławiąc się krwią i spadł z konia ciągnąc mnie razem z sobą. Otrzepałam się z ziemi i biegiem ruszyłam między drzewa. Usłyszałam za sobą resztę ziemian, który ruszyli za mną.
Biegnąc rozcięłam sznur na swoich nadgarstkach. Zauważyłam gęste zarośla, schowałam się tam. Przykucnęłam obserwując z ukrycia i wyjęłam swój miecz. Dwóch zatrzymało się niedaleko mnie, zeszli z wierzchowców. Jeden zaczął niebezpiecznie zbliżać się w moją stronę. Odczekałam chwilę by podszedł jeszcze bliżej i wyskoczyłam z krzaków wbijając mu miecz w klatkę piersiową. Jego towarzysz zanim wyciągnął w moją stronę swoją broń, ja płynnym cięciem odcięłam mu głowę.

-Krew za krew.- powiedziałam i dosiadłam jednego z ich koni.-Wio!

Zwierzę ruszyło pędem przed siebie. Reszta ludzi lodu usłyszała mnie i ruszyła za mną.

Krew buzuje mi od adrenaliny i fakt że jeśli się zatrzymam zabiją mnie, a w ten sposób zmarnuje poświęcenie ludzi Trikru.

Odwróciłam na moment głowę do tyłu by zobaczyć jak daleko są ode mnie, na szczęście całkiem daleko. Są z gór więc nie są przyzwyczajeni do podróży po gęstych i zielonych lasach.
Nagle zwierze zatrzymało się przed zwalonym drzewem. Siła szarpnięcia była tak duża, że przeleciałam w powietrzu nad przeszkodą i runęłam na ziemię. Przeturlałam się kawałek. Bolało, mam nadzieję że nic sobie nie połamałam. Powoli wstałam z ziemi, ale nie ustałam prosto bo lewa kostka zaczęła mnie boleć. W takim stanie nie ucieknę im. Spojrzałam przed siebie i zdałam sobie sprawę, że kojarzę tą leśną drogę. Tedy jeździłam jeepem z moimi ludźmi na zwiady. Może uda mi się ich spotkać. Zaczęłam iść wzdłuż drogi w kierunku mojego obozu. Ale nie przeszłam nawet kilku kroków, a reszta ziemian, która mnie goniła zagrodziła mi przejście.
Zostało ich czworo, wliczając ich lidera. Zeszli z swoich koni.

-Lepiej się poddaj, nie masz dokąd uciec.- rzekł ich lider.

-Nigdy.- uniosłam swój miecz i mimo bólu kostki ustawiłam się do pozycji bojowej. Jeżeli mam zginąć to w walce, ale najpierw dam im popalić.

Lider machnął głową do jednego z swoich i ten wyjmując swoje ostrze ruszył na mnie. Chwila nie minęła, a padł na ziemię martwy. Rebecka albo tak dobrze mnie wyszkoliła albo oni są tak słabi, obstawiam oba.
Posłałam im prowokujący uśmiech. Kolejny ciał na mnie ruszyć, ale dowódca go zatrzymał i sam stanął do walki. Przęłknęłam cicho ślinę. Z nim nie mam szans, zwłaszcza w takim stanie.

I też tak się stało. Szybko pozbawił mnie broni. Podciągnęłam się na łokciach czując ostry ból nosa i zaczęłam czołgać się w stronę swojego miecza. Mężczyzna zauważył co robię i nadepnął mi na dłoń gdy chciałam sięgnąć po broń.
Złapał mnie za kaptur i podciągnął do góry. Tak że chwiejąc się na nogach mogłam spojrzeć na jego wstrętną twarz i na nią splunąć. Uśmiechnęłam się kpiąco, a ten czerwony od złości uderzył mnie w twarz, upadłam na ziemię czując w ustach metaliczny smak czerwonej cieczy.

Chwycił mnie za materiał ubrania i podciągnął do góry tak bym uklękła.

-Tylko na tyle cię stać?- zakpiłam z uśmiechem. Może i to zły pomysł prowokować go, ale co w tej chwili mogę zrobić. W ten sposób zyskam trochę czasu, a może akurat trafię na kogoś kto będzie wracał z patrolu.

Kolejny cios w twarz, ale tym razem nie upadłam bo trzyma mnie za ubranie. Usłyszałam trzask kości, dupek złamał mi nos. Przechyliłam głowę do tyłu czując jak kręci mi się w głowie. Wtedy właśnie usłyszałam dźwięk zatrzymywanego jeepa i głos Marcus'a Kane'a, nigdy nie czułam takiej ulgi jak teraz słysząc go.

-Opuście broń i zejdzie z drogi.- rozkazał.

Ziemianin podciągnął mnie do góry i przykładając nóż do szyi odwrócił w stronę, z której usłyszałam Kane'a. Stoi obok jeepa, pan Miller jest obok niego i mierzy w naszym kierunku karabinem, inny strażnik jest na dachu pojazdu i też do nas celuje.

-Monel?- zapytał nie dowierzając Kane, spróbowałam przytaknąć głową ale ostrze na mojej szyi mi na to nie pozwala.

-Ustąpcie albo ją zabiję!- powiedział ziemianin mocniej przyciskając ostrze aż poczułam jak nacina mi skórę, z której zaczyna płynąć krew.

Wszystko działo się szybko, jedyne co zauważyłam to jak Kane skinął głową do taty Nathana. Padły strzały, a ziemianie padli na ziemię martwi.

Kane podbiegł do mnie łapiąc mnie przed kolejnym dziś upadkiem.

-Mam cię.- powiedział cicho trzymając mnie pod ramię i pomaga mi ustać.- Krwawisz.- urwał kawałek dolnej części swojej bluzki i przyłożył materiał do mojej rany.

-Miecz.- wychrypiałam wskazując ostrze na ziemi gdy zaczęliśmy iść do jeepa. Tata Nathana wziął mój miecz.

We dwóch pomogli mi wsiąść do samochodu i usiąść na tylnej części. Kane zrobił mi prowizoryczny opatrunek na szyi i ruszyliśmy do obozu.

-Nawet nie wiesz jak długo cię szukaliśmy.

-Aż tak bardzo mnie wam brakowało?- zapytałam żartobliwe, mężczyzna uśmiechnął się. Właśnie o to chodzi, uśmiech leczy ból, który w tej chwili dobija mnie.

-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Całemu obozowi. Bellamy'emu szczególnie.

Uniosłam brwi do góry na wspomnienie o ciemnowłosym.

-Szukał cię codziennie, nocą i dniem. Ledwo udało mi się dzisiaj by został i w końcu odpoczął. Co za ironia, że dzisiaj cię znaleźliśmy.

To ... miłe. Poczułam przyjemne ciepło w okolicy serca.

-Zależy mu na tobie.

Uśmiechnęłam się smutno ściskając figurkę konika. Kane spojrzał na przedmiot z pytającym wyrazem twarzy.

-Dał mi go chłopiec Kaylo, który znalazł mnie na brzegu rzeki, do której wpadłam ranna i zaniósł do swojej wioski. Zajęli się mną.- powiedziałam płaczliwie przypominając sobie ich krzyki gdy wojownicy Azgedy ich mordowali. Po policzku zaczęły spływać mi łzy.- Uratowali mi życie, a co w zamian dostali? Śmierć.

-Co tam się stało?- zapytał łagodnie posyłając mi zatroskane spojrzenie. Przeniosłam na niego swój wzrok.

-Azgeda, spalili wioskę. Przecież się poddałam, ale i tak to zrobili. Nie szczędzili nikogo, nawet dzieci.- załkałam.- Nie uratowałam ich choć próbowałam. Czemu się tak stało?

Pochyliłam głowę do tyłu czując jak robi mi się słabo, przymknęłam powieki. Kane błyskawicznie znalazł się obok mnie.

-Krwawienie nie ustępuje.- powiedział przyciskając mocniej opatrunek.- Zabierz nas jak najszybciej do obozu zanim ona się wykrwawi!- powiedział do kierowcy, a pojazd jeszcze bardziej przyspieszył.

-Monel tylko nie odpływaj.- powiedział czule.

-Spróbuję.- powiedziałam słabo.

-Zrobiłaś co mogłaś by ich ocalić.

-Ale to nie wystarczyło.

...

Ai hod yu in | B. B. | ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz