Razem z Bellamy'm ruszyłam w stronę stojących pod bramą wyjściową z Arkadii jeep'ów, którymi mamy pojechać do Polis. Noga ciemnowłosego wystarczająco się już zagoiła wiec może jechać. W sumie nawet jeśli by nie doszedł do siebie i tak by to zrobił. Dostaliśmy wiadomość, że Clarke cała i zdrowa znajduje się w Polis pod opieką komandor. I jeszcze podobno komandor chce o czymś porozmawiać więc tym bardziej trzeba jechać. Teraz Kane i Abby jadą tam, a ja i Bell razem z nimi. Jak dla mnie ta podróż brzmi dobrze, zobaczę jak to miasto wygląda, podobno robi duże wrażenie. Początkowo jakoś specjalnie nie chciałam tam jechać, ale Bellamy stwierdził że się tam wybierze i namówił mnie bym pojechała razem z nim, nie mogłam mu przecież odmówić.
-I widzisz nic Clarke nie grozi.- powiedziałam do ciemnowłosego idąc z nim ramie w ramie.
-Czy ja wiem, jest w obcym miejscu wśród samych ziemianów bez naszego wsparcia i... - spojrzałam na niego znacząco by przestał paplać takie głupoty.- Znaczy się, dobrze że nic jej nie jest.
Doszliśmy do jeepa, przy którym stoi Kane i kanclerz Griffin.
-Gotowi do drogi?- zapytał nas Kane. Oboje przytaknęliśmy twierdząco głowami.- Dobrze wiec wsiadajcie. Ruszamy.
Tak jak powiedział tak właśnie zrobiliśmy, a oni zrobili to samo po czym ruszyliśmy w drogę do Polis.
Nic nadzwyczajnego w czasie drogi się nie działo i dobrze bo po co psuć sobie humor niespodziewanymi atakami. W spokoju przejechaliśmy szlakiem przez las i dotarliśmy do znaków ostrzegawczych znajdujących się przed Polis. A tam czekała już na nas Indra z kilkoma swoimi ludźmi. Pojazdy stanęły, a my wysiedliśmy i podeszliśmy do niej.
-Dobrze cie widzieć.- Kane z przyjacielskim uśmiechem przywitał się z ciemnoskórą kobietą, my jedynie skinęliśmy jej głowami na powitanie.
-Zanim pójdziemy dalej musicie zostawić tu swoją broń.- powiedziała Indra i wskazała dłonią wbite w ziemie znaki ostrzegawcze gdzie pod nimi leżą różne ostrza i bronie. Wszyscy zaczęli posłusznie oddawać broń choć po minach nie byli co do tego chętni.
-Nie zostawię tu swojego miecza.- powiedziałam do ciemnoskórej.- Gdyby to był po prostu zwykły miecz to tak, ale należał do Rebecki. Nie zrobię tego.
-Monel, to ich zasady, musimy je przestrzegać by zachować pokój. Pamiętasz?- zwrócił się do mnie Kane.
-Tak, ale to nie zmienia faktu, że nie mam zamiaru tego zrobić.
-Nie rozumiesz...
-Nie musisz go zostawiać.- wtrąciła się Indra.- Przechowam go, a gdy będziemy już w Polis oddam ci go w odpowiednim momencie.- kobieta wyciągnęła dłoń w moją stronę. Spojrzałam na jej wystawioną dłoń po czym odpięłam pochwę od paska i oddałam jej swój miecz. Ta opcja bardziej mi odpowiadała. Widać że Indra jest wierną i godną zaufania osobą. W końcu Kane jej ufa oraz Octavia.
-Dziękuję.- powiedziałam do niej, a ona jedynie skinęła głową.
-Jeśli jesteście gotowi możemy już iść.- zwróciła się do wszystkich ciemnoskóra.
-Możemy już ruszać.- podeszła do nas Abby.
-Wiec chodźmy.
Indra ze swoimi ludźmi poszła przodem, a my tuż za nimi, w końcu to oni znają drogę do miasta. Na wszelki wypadek dwoje naszych ludzi zostało w jeepy'ie by przypilnować nasze pojazdy.
-Czy ktoś ci już mówił że jesteś strasznie uparta?- zapytał mnie Bellamy idąc tuż obok mnie. Uśmiechnęłam się do niego.
-A czy to źle?
-Jeśli nie ryzykujesz przy tym swojego życia to nie, ale znając ciebie.- pokręcił głową również się uśmiechając.- Masz wpadanie w kłopoty we krwi.
-Ej.- szturchnęłam go łokciem w bok.
-No co? Taka prawda.- uśmiechnął się niewinnie i objął mnie jedną ręką wokół pasa.
Szliśmy już prawie pół godziny. Kątem oka zauważyłam, że Bellamy co chwila mi się przygląda i uśmiecha z niewiadomego dla mnie powodu.
-Nie szczerz się tak bo ci tak zostanie na zawsze.- powiedziałam zaczepnie.
-I co w tym złego? Przecież kochasz mój uśmiech - pochylił się w moją stronę i szepnął mi przy uchu, czułam jak jego usta muskają płatek mojego ucha.- i nie tylko to.- zachichotałam cicho.
-Ale ty masz duże ego, dziwne że jeszcze z tobą wytrzymuje.
-Osz ty mała złośnico.
-Bellamy co ty...- zanim zdążyłam zapytać złapał mnie w pasie obiema rękoma i podniósł by przerzucić mnie sobie przez ramie.- Bellamy!- pisnęłam i zaczęłam się miotać by odstawił mnie na ziemie.- Puść mnie! Natychmiast.- próbowałam brzmieć ostrzegawczo i wrogo by się mnie posłuchał, ale mi nie wyszło i zaczęłam się śmiać próbując oczywiście stłumić to w sobie. Jako że nie miał zamiaru mnie odstawić przestałam się wiercić i w spokoju pozwoliłam by mnie niósł.- Przynajmniej mam fajne widoki.- skomentowałam przyglądając się jemu tyłowi.
-Ja też. Masz fajną pupę.- i klepnął mnie w nią.
-Bellamy!- pisnęłam zaskoczona, a on zaczął po prostu chichotać.- Zaraz ci się odwdzięczę.- na mojej twarzy pojawił się cwany uśmieszek i zanim ciemnowłosy zareagował na moje słowa sięgnęłam dłonią i zrobiłam to samo co on mi, klepnęłam go w tyłek. Poczułam jak drgnął zaskoczony.- I jak się teraz czujesz?
-Jakbyś mnie molestowała.- powiedział z rozbawieniem.
-Co?- zapytałam chowając twarz w dłonie i znowu zaczęłam się śmiać. O Boże, co ci ludzie idący z nami sobie pomyślą? Mógł przynajmniej powiedzieć to ciszej.- Z kim ja jestem?- zapytałam samą siebie, ale nie zdałam sobie sprawy że powiedziałam to na głos, a odpowiedz ze strony Bellamy'ego szybko nadeszła.
-Z najprzystojniejszym i najzabawniejszym oraz nie zapomnijmy najwaleczniejszym i hojnym chłopakiem na ziemi. Czy coś jeszcze pominąłem?
-Chyba zapominałeś zabrać ze sobą mózg z Arkadii ty narcyzie.
-Nie martw się skarbie wszystko jest na swoim miejscu i w dobrej formie.- uśmiechnął się uwodzicielsko. Zaśmiałam się krótko. Ten człowiek na prawdę jest niesamowity. I jak tu go nie kochać? Po prostu się nie da.
...
CZYTASZ
Ai hod yu in | B. B. | Zawieszone
FanficNareszcie po 97 latach życia na orbicie ziemskiej wrócili na swoją matczyną planetę. Monel wiele przeszła na Arce, gdzie myślała że doczeka swoich ostatnich dni, ale jej los potoczył się inaczej niż mogła to sobie wyobrazić. Razem z setką młodociany...