Część I

198 9 2
                                    

      Odpowiedzialność, obowiązki, ryzyko, porażka. Tego boi się większość z nas. W momentach, kiedy życie zaczyna nas przytłaczać, niejeden z nas ma ochotę uciec. Zniknąć, zostawić wszystko za sobą i zapomnieć. Bo tak jest łatwiej. Ale, czy na pewno? Czy dałbyś radę zostawić za sobą wszystko? Swoją rodzinę, swoich przyjaciół, swoje życie i po prostu odejść? Zacząć od nowa w nowym, nieznanym miejscu? Każdy ma marzenia, ale czy każdy jest w stanie poświęcić się dla nich? Albo zaakceptować ich następstwa? Pomyśl przez chwilę. Czy ucieczka to dobre rozwiązanie? Ty masz szczęście. Nawet o tym nie wiesz, ale je masz... Zdarzają się jednak tacy, który dostają to czego pragnęli i wcale nie są z tego zadowoleni. Uważaj o co prosisz, jest takie powiedzenie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak trafne i prawdziwe są to słowa...


                                                                                        * * *


   Była w tym miejscu już jakiś czas. Zdążyła się nieco przyzwyczaić, poznać niektórych ludzi powoli adaptować do tego, gdzie jest i co ma robić. Przewróciła kolejną stronę w wielkiej księdze, jednak jej fiołkowe oczy nie były skierowane na tekst w niej zawarty. Błądziły gdzieś daleko, poza granice horyzontu za oknem, który niejednemu zaparłby dech w piersiach. Czyste, błękitne niebo rozpościerało się ponad spokojnym oceanem. Ptaki, nie, tutejsze chowańce, wszystkie te oskrzydlone, latały w oddali, bawiąc się, szukając skarbów bądź pożywienia, lub po prostu cieszyły się dobrą pogodą. Jednak Follett nie zwracała uwagi, ani na chowańce, ani na migocące się w spokojnej tafli promienie słońca, ani na to bezchmurne niebo. Nie zwróciła również uwagi na rudą dziewczynę, która przysiadła się już jakiś czas temu i przyglądała się jej zaciekawiona. Nie, nic z tego, co było tu i teraz nie było w stanie zwrócił jej uwagi. Była myślami daleko z stąd, w miejscu, gdzie to nie chowańce rozpościerały skrzydła tylko zwykłe ptaki, gdzie zamiast wszystkich dziwnych stworzeń, pół-ogrów, gadających kotów czy wampirów, byli zwykli, normalni ludzi, bez nadzwyczajnej mocy, bez magicznych zdolności, gdzie zamiast alchemii była nauka w czystej postaci. W miejscu w którym byli jej rodzice, jej przyjaciele i znajomi, jej studia, jej małe mieszkanie. Jak bardzo by nie narzekała na swoje życie, na problemy finansowe, których nabawiła się po opuszczeniu rodzinnego domu, na natłok pracy i studiów, tęskniła teraz za tym. Tęskniła każdą cząstką swojego ciała, duszy i umysłu. Próbowała, naprawdę próbowała o tym nie myśleć, dlatego każdą wolną chwilę jaką tu miała starała się wypełnić, czy to jakimiś małymi zadaniami od Ykhar, czy to czytaniem archiwów, ćwicząc się w alchemii, eksploracją terenów przy Kwaterze Głównej. Czymkolwiek, byle tylko być zajętą. Zaczęła nawet trening fizyczny. Nigdy dotąd nie widziała potrzeby, żeby ćwiczyć czy biegać dla sportu ani lepszej sylwetki. Dziewczyny z roku namawiały ją żeby przyłączyła się do nich i uczęszczała do siłowni, jednak Follett wolała coś mniej... fizycznego a bardziej dla ducha. Podjęła lekcje Tai-Chi, co ją bardzo relaksowało. Teraz, gdy o tym pomyślała, wróciła z rozmyślań i wyprostowała się gwałtownie, co przestraszyło jej towarzyszkę. Biedna, aż przewróciła się z krzesłem robiąc wiele hałasu, co zaskoczyło Follett.

- Ykhar?! - Zapytała zdziwiona wyglądając na dziewczynę zza biurka . Rude, długie włosy rozpierzchły się dookoła jej głowy a długie królicze uszy oklapły na jej twarz. - Wszystko w porządku? - Follett podała jej dłoń i pomogła wstać. Ykhar uśmiechnęła się blado otrzepując kolorową sukienkę a później zaczęła zbierać rozsypane zwoje i pergaminy, które wyleciały jej z torby przy upadku.

- T...Tak... Ha ha... Jestem cała...

- Co tutaj robisz?

- To jest biblioteka. Pracuję tutaj. - Odparła nerwowo. Follett posłała jej ostre, lecz przyjazne spojrzenie. - Gdzie błądziłaś myślami? Przyglądałam ci się od jakiegoś czasu, czekając aż wrócisz ze swojej wycieczki. Znów myślałaś o Yvoni? - Zapytała niepewnie. Fiołkowe oczy Follett przygasły lekko na dźwięk imienia hamadriady. Minęły już prawie dwa tygodnie od tego nieszczęsnego wydarzenia. To wtedy jej ręce spłynęły krwią, wtedy po raz pierwszy dzierżyła broń, wtedy po raz pierwszy ktoś umarł na jej oczach. Przez jej czyny. Krzyk palącej się nimfy nadal budził ją z koszmarów, przepoconą i roztrzęsioną. Westchnęła głęboko i spojrzała łagodnie na rozmówczynię.

Uważaj, o co prosisz...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz