Rozdział 7: Cienie przeszłości

282 23 29
                                    

— Co z tobą? — usłyszała pytanie. Obróciła się. Za nią stał Ezra, spoglądając na dziewczynę krzywym wzrokiem. Sabine dopiero po chwili zdała sobie sprawę z faktu, kto do niej mówi. Przetarła oczy niedowierzając, lecz zjawa wciąż stała na swoim miejscu.

— Ze mną? — odparła zdziwiona.

— A widzisz tu kogoś jeszcze? — spytał oburzony Jedi, gestem ręki wskazując to, co ich otaczało. Omiotła wzrokiem pustą przestrzeń. Dosłownie otaczała ich jedynie nicość. Odkryła również, że podobnie jak w poprzednim śnie, nie może się ruszyć. Nagle usłyszała wybuch,

— To już koniec — stwierdził. — Choć ptak ognistch języków stanął na rozdrożu i chybił, próbując ugodzić wilka złamaną włócznią, wieża runęła. Wskrzeszony olbrzym skonał, lecz wilk nigdy nie śpi. Pamiętaj o tym. On czuwa. I na nas przyjdzie chwila słabości.

Przeszedł ją dziwny dreszcz. Wnet poczuła się nieswojo. Co mogły znaczyć te słowa? Nie mogła się skupić, tajemnicze wyrazy wciąż chodziły jej po głowie. Wiedziała, że musiały mieć jakiś głębszy sens, lecz w tym momencie był to dla niej jedynie bezsensowny bełkot. Ezra odwrócił się nagle i zaczął iść w stronę nicości.

— Ezra, gdzie idziesz? — nie odpowiadał. — Co mają znaczyć te słowa?! Ezra, nie zostawiaj mnie tu samej!

Na moment spojrzał na nią ze smutkiem.

— Jeszcze nie możesz iść tam, gdzie ja. Niech Moc będzie z tobą, Sabine Wren. Już zawsze — odparł, po czym rozpłynął się w ciemności.

✴✴✴

Było jeszcze wcześnie, w Garel City dzień dopiero się zaczął. Subtelne światło wschodzącego słońca padało na wysokie budynki sennego jeszcze miasta.

Niewielki frachtowiec osiadł lekko w jednym z miejskich portów. Trap wysunął się, po nim zaś na ziemię zeszło troje młodych ludzi.

— Pójdę załatwić paliwo — oświadczył pilot rasy Kiffar. — Wrócę za niedługo. Gdzie wy macie zamiar iść?

— Jestem straszliwie głodna — stwierdziła Karenir. — Chciałam iść na targ, kupić coś do jedzenia. Ter, pójdziesz ze mną? Pewnie nie chcesz zostawać sam na sam z panem Haldernem...

Młody Jedi przytaknął pośpiesznie. Oczami wyobraźni widział, co mogłoby się mu przydarzyć przy kolejnym spotkaniu ze znerwicowanym łowcą nagród.

Udali się wzdłuż głównej ulicy. Targ znajdował się po drugiej stronie miasta, mieli więc dużo czasu. Było na tyle wcześnie, że handel jeszcze się nie zaczął.

— Swoją drogą — zaczął chłopak — czy ten Hald zawsze jest taki nerwowy?

Twi'lekanka westchnęła.

—  Wiem, co sobie o nim myślisz. „To bardzo dziwny człowiek!”, albo „czy aby na pewno wszystko z nim w porządku?”, ale... On już taki jest. Przeszedł swoje i niestety nie ma nadziei na zmianę.

— Spokojnie, nie musisz go bronić — uspokajał ją Ter. — Pewnie wiele mu zawdzięczasz.

Nastolatka przygryzła wargę.

— W pewnym sensie zawdzięczam mu życie — odparła ze wzrokiem wbitym w ziemię. Zanim padawan zdążył cokolwiek powiedzieć, kontynuowała. — To on uratował mnie z rąk handlarzy niewolników. Byłam jeszcze mała, a traktowali nas jak zwierzęta. Nie cieszyłam się dobrym zdrowiem i w takich warunkach nie żyłabym długo. Uwolnił jeszcze moją matkę i siostrę, lecz ludzie naszego pana zastrzelili je zanim zdążyły zbiec. Pan Haldern obiecał, że się mną zajmie. I dotrzymał słowa.

Star Wars Rebels: Ostatnia krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz