I love her

198 15 3
                                    

Clyde

Clare stoi przede mną z założonymi rękoma na biodrach i patrzy na mnie z wyrzutem. Jest smutna z powodu rozstania, wiem, ale niestety na to nic nie poradzę. Jej walizki leżą jedna na drugiej, a kierowca zabiera je po kolei i pakuje do bagażnika. Dziewczyna chowa dłonie do kieszeni płaszcza, zagryza wargę.

─ Będę tęsknić za tym domem ─ słyszę. ─ Jesteś tego pewny?

─ Clare, wybacz, ale są rzeczy, które musisz zrozumieć... przede wszystkim powinnaś zrozumieć m n i e.

─ Przecież się kochamy ─ jęczy zdesperowana.

Zaciskam usta.

Spuszczam głowę.

Nic więcej nie mówi, jedynie cofa się ode mnie parę kroków i wychodzi z posiadłości. Zamykam drzwi, lecz obserwuję jak samochód odjeżdża z posesji, a potem gosposia prosto z pralni przynosi garnitur w pokrowcu na dzisiejszy wieczór. Do południa trenowałem w swojej siłowni, by wyciszyć umysł.

Po południu jadę z Martinem na tor byle oderwać się od stresu. Tam zaś widzę świeżo postawiony szlaban spuszczony w dół, znak zakazu wjazdu i robotników rozmawiających ze sobą nieopodal garażów. W oddali dostrzegam czarnego mercedesa, Charlesa i Michaela Smitha, który szykuje się do wyjazdu z toru. Patrzymy na siebie z Martinem bardzo zaniepokojeni tym zajściem, więc zaciągam hamulec ręczny i obydwoje wychodzimy z auta. Przeskakujemy sprytnie przez szlaban, a Martin gwiżdże w ich stronę. Charles na nasz widok sztywnieje. Urzędnik z papierami o zajęcie ziemi wydaje się być niewzruszony naszym smutkiem.

─ Co tu się dzieje? ─ pyta zdenerwowany Martin.

─Pan Dankey przyjechał podpisać papiery o zajęcie toru ─ mruczy niezadowolony Michael. ─ A ja przyjechałem się pożegnać.

─ Wyjeżdżasz? ─ pytam, podając mu rękę.

─ Tak, z moją żoną jedziemy do Toledo, do jej rodziny... ─ Michael zbliża się ku mnie i przesuwa rękę tak, że zgina się w łokciu za jego plecami. ─ Zrób coś, Bold. Tor w ciągu kilku dni ma zniknąć.

Zaciskam zęby. Jak pomyślę sobie, że Charles ma się stąd wynieść już dzisiaj, aż mną telepie. Michael puszcza mnie i wsiada do samochodu, którym odjeżdża. Odwracam głowę, widząc, że oburzony Charles będzie musiał zabrać wszystkie swoje rzeczy. Pan Dankey raczej ma to głęboko w dupie, bo stoi jak słup i skupia się na swojej robocie.

─ Wszystko może ulec zmianie ─ mówi Charles.

I tak bez przerwy. Dostaliśmy zakaz jeżdżenia na crossach po n a s z e j ziemi. Wkurwieni i pogonieni jak psy przez pana Dankeya, poszliśmy do mnie gdzie wyjąłem z baru whisky, które będziemy sączyć aż do wieczora. Rzucam w jego stronę kryształową szklanką.

─ Trzeba coś z tym zrobić ─ zaczyna Martin.

─ Znajdź mi kogoś kto dobrowolnie weźmie na siebie ten tor!

─ Nie rozumiem Melorah. Miałaby z tego zysk, a nie kiwnęłaby palcem ─ dodaje. ─ Nie musiałaby żyć w Chicago.

Temat dość delikatny.

Martin nie przeginaj.

Milczę. Chłopak jednak widzi moje osłupienie na sam dźwięk jej imienia.

─ Ona będzie? Dzisiaj? Na urodzinach?

─ Chyba, nie wiem ─ wzruszam ramionami i popijam whisky. ─ Zresztą, pewnie świetnie się bawi z Mallorym.

SadgirlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz