V

44 5 2
                                    

Po raz pierwszy spotykała się z takimi doznaniami, nigdy w życiu nie przeżyła takiej przygody, a zdawało jej się że będzie ich jeszcze sporo. Jej życie zawsze było raczej zwyczajne, zwykłe, takie po mógolsku. Znienawidziła tą rasę za błędy jakie popełnił jej ociec, chodź właściwie nie powinna czuć do nich odrazy, ani żadnego innego uczucia. Od śmierci matki, Alison odczuwała w sobie pewną pustkę i dyzkomfort, potrzebowała usilnie poczucia bezpieczeństwa, ale nigdy nie dawała po sobie tego poznać. Po odejściu ze świata żywych Matki Alison nie uroniła ani jednej łzy. Ostatni raz kiedy płakała to na jej pogrzebie, nie miała wtedy wsparcia z żadnej strony, choć usilnie go potrzebowała. Była silna, sama bez niczyjej pomocy pozbierała się po tej tragedi. Na początku była oschła i surowa w stosunku do nowej małżonki Ojca, ale z roku na rok stawała się coraz łagodniejsza i troskliwsza w stosunku do macochy, bardzo się polubiły odkąd Alison zaczeła widzieć w Lucy podobieństwo do swojej już nie żyjącej matki. Dostrzegła w niej ofiarę jaką była również i zmarła, a oprawcą był jej Ojciec który na początku traktował cudowną Lucy jak królową, a później stała się objektem jego drwin i poniżań. Pan Robinson nigdy nie przykładał się szczególnie do wychowania swojej jedynej córki, traktował ją wręcz jak cień, tak jakby jej wogóle nie było na świecie, a swoją drugą żoną pomiatał i zrobił jej sprzątaczkę i służącą. Alison z smutnym wyrazem twarzy przeszła do innego tematu rozmyślań, którym okazali się być nowi uczniowie, jeśli rodzina oczywiście ich puści, a jeśli nie to będzie musiała znaleźć nowych uczniów. Dziewczyna nie była pewna tego co zrobiła dotychczas i tego co zamierza zrobić, ale była również zdeterminowana do działania i pełna dobrych chęci, a na pierwszy ogień z jej listy poszło rodzeństwo Jonson'ów.

Alison Otworzyła zmęczona powieki i rozejrzała się do okoła siebie. Odetchneła z ulgą gdy zobaczyła że znajduję się w swojej osobistej sypialni w Hogwarcie. Uśmiechneła sie do siebie w duchu. Znajdowała się tu dopiero tydzień, a już uważała, że Hogwart jest jej prawdziwym domem i zostanie nim do końca. Usiadła wygodnie układając się na poduszkach i spojrzała z rozmarzeniem na swojego zwierzaka, który domagał się wypuszczenia go na łowy stukając głośno dziobem o szybę, zaśmiała się i wstała z łóżka dotykając bosymi stopami zimnej podłogi na co nieznacznie się skrzywiła- Brrr, och ty nie cierpliwy ptaku, nie mógł byś poczekać chwilę- zapytała retorycznie, ale widząc złowrogie spojrzenie ptaka z szybkością błyskawicy otworzyła mu okno i po chwili już go nie było. Z westchnieniem przetarła oczy koniuszkami palców i zamkneła okno, a bardziej je uchyliła. Podeszła do szafy i wyjeła z niej elegancką białą kieckę i czarne lakierki. Założyła to na siebie , a następnie usiadła przed toaletką. Wyjeła z jednej z szufladek złoty grzebień ozdobiony małymi różyczkami. Rozczesywała powoli i w skupieniu włosy. Gdy zakończyła tą czynność, zajeła się następnom, a mianowicie zaplataniem warkocza i wpinanie w niego małe spinki z kwiatami. Uśmiechneła się do swojego odbicia w lustrze i wstała od toaletki. Niespodziewane dla niej było to że zaburczy jej w brzuchu, ale nawet nie zobaczyła że za niecałe 5 minut zaczyna się pora obiadowa.

Zaczeła szybko przemierzać korytarze Hogwartu by tylko dojść do sowiarni. W dłoni dzierżyła 19 listów i uśmiechała się do nich jak głupi do sera. W sumie to nie były zwyczajne listy, a mianowicie były one dla 19 młodych ludzi świadectwem dostania się do Hogwartu, do szkoły magii, do jej szkoły. Napisała je wczoraj późnym wieczorem i była dumna z siebie że tak dobrze poszło jej ich napisanie.

Wręczyła małej płomykówce listy do rodzeństwa Jonson i Panny Black. Listy do rodzeństwa Clark podała w szpony pulchnego puchacza, a listy dla rodzeństwa O'conel dała kolejnej płomykówce. Trzy sowy odleciały w różne strony zostawiają młodą dyrektorkę z trzema ostatnimi sowami jakie pozostały w Hogwarcie. Rodzeństwo Sparow było w następnej kolejce, a listy do nich powierzyła białej małej sówce o pięknych złotawych oczach z do mieszką srebrzystego pyłku. Tej oto właśnie sówce dała w szpony jeszcze listy dla rodzeństwa Collins. Następne Listy a takrze ostatnie 4 były dla rodzeńatwa Beverlie, dla Malfoya i Smitha. Listy dla Beverlie'ch dała puchaczowi, a dla Pana Malfoya i Smitha wręczyła kolejnej płomykówce. Sowy wyruszyła tak samo jak ich poprzedniczki w zupełnie różne strony, tylko że tym razem zostawiając Alison całkowicie samą i mającą nadzieję że ktoś naprawdę odpisze i zechce uczyć się w tej szkole. Z pełnym nadzieji uśmiechem i wzrokiem patrzyła jak sowy stają się małymi, prawie że niewidocznymi punkcikami na niebie.

Otworzyła szklane dżwi od szklarni które mocno zaskrzypiały. Niegdyś były tu udzielane lekcje zielarstwa, ale od dawna nie było już tu osoby która mogła by sie zająć zamkiem, zwierzętami jak i roślinami w szklarni. Zaówarzyła doniczkę na jednej z ław. W środku znajdowała się roślina przysypana ziemią, która była mocno uklepana. Alison od razu pojeła dlaczego aż tak mocno uklepano roślinkę, była nią mandragora więc oczywistym było że trzeba ją tak przysypać i uklepać. Młoda dyrektorka zaczeła oglądać różne przedmioty i rośliny w których rozpoznała różne zioła i ich właściwości, jak i znaczenia. Pomyślała wtedy że jeszcze jest może cień szansy by odratować te rośliny. Tylko potrzebuje do tego pary pomocnych dłoni i chyba nawet wie jak spróbować taką parę dłoni odnaleźć. Wyjeła z swojej torebeczki skrawek pergaminu i pióro w którym już był tusz. Położyła skrawek pergaminu na jednej z ław a do prawej dłoni wzieła pióro. Odetchneła dwa razy, a następnie zaczeła się mocno skupiać na tym żeby odnaleźć przyszłego nauczyciela bądź nauczycielkę zielarstwa z dośwuadczeniem i jakie było jej zaskoczenie gdy przed sobą zobaczyła twarz młodej kobiety o niebieskich oczach i ciemnych włosach nad którą były jej dane, które zresztą były dla młode dyrektorki Hogwartu jeszcze większym zaskoczeniem niż sama w sobie młoda kobieta, a trzeba jeszcze dodać że kobieta jest bardzo drobna.
Na imie ma Victoria Longbottom,Ma 20 lat, i jest czystej krwi, a na świecie jest już nie wiele takich osób, ale Longbottonowie nigdy nie mieli mani czystej krwi więc tym lepiej dla niej. Teraz trzeba będzie wysłać tylko do Pani Longbottom list z zaproponowaniem posady nauczyciela zielarstwa w Szkole Magi i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dobrze a więc mamy pierwszego Nauczyciela i w razie potrzeby Alison będzie też szukać innych, i myślała że dobrym pomysłem będzie zrobić to teraz ,bądź po objedzie gdyż zbliżała się pora objadowa. Uwielbiała gdy jedzenie na wszystkich stołach pojawiało się tak z nikąd, skrzaty które pozostały w Szkole już wiedzą że za niedługo Hogwart będzie zapełniony uczniami i gronem pedagogicznym po brzegi. Weszła do Wielkiej Sali i uśmiechneła się szeroko na widok duchów krążących po sali. Większoś z nich jej machała, uśmiechała się do niej czy też jej się lekko kłaniała. Podeszła do stołu krukonów, gdyż za bardzo w wakacje nie chciała jeść przy stole nauczycielskim. Uśmiechneła się na widok tych pysznych dań i nagle sobie uświadomiła jak bardzo była głodna. Zjadła dwa udka z kurczaka wraz z ziemniakami i mizerią, a do tego wypiłam szklankę soku dyniowego który od pewnego czasu stał się jej ulubionym, a tak przy okazji był hasłem do gabinetu młodej dyrektorki. Po zjedzonym posiłku ruszyła do swojego gabinetu żeby wyszukać resztę grona pedagogicznego i napisać do nich listy z propozycją posad nauczycielskich w tej Szkole.

_____________________________________

Cześć wam, jak myślicie kto mógłby być nauczycielem w Hogwarcie? I jakiego przedmiotu mógłby uczyć? Oczywiście oprócz zielarstwa. Jeżeli chcecie to możecie mi pomóc i Powymyślać różnych nauczycieli i jakiego przedmiotu by uczyli i oczywiście podać ich dane osobiste takie jak wiek, bądź jakiej są krwi. Serdecznie zapraszam do tego i Rzegnam was. Pa pa.

Ostatnia CzarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz