Znacie to uczucie, gdy musicie jechać gdzieś wbrew waszej woli? To świetnie, będziecie mnie rozumieć. Kadry zdecydowały się wysłać mój dział na wycieczkę integracyjną, bo musimy się zgrać. Podobno nasze relacje psują atmosferę w całej firmie. Tak wylądowaliśmy w Dortmundzie - w brzydkim, szarym, niemieckim mieście.
Dobrze, że miałam moją Sylwię przy sobie. Jedyna, która mnie rozumie w tej firmie, bo wiecie, ja rozumiem - korporacja, wyścig szczurów, ciśnienie na karierę, na sukces, ale cholera dajmy czasem na wstrzymanie. Ci ludzie są tak zaślepieni, że zupełnie nie przestrzegają jakichś wartości. Dla nich szacunek, konsekwencja i jakiekolwiek inne zasady moralne nie istnieją. No ale nic, jadę ja, jedzie Sylwia i jeszcze dziewięć osób, którymi nie warto zawracać sobie głowy.
Z Poznania ruszyliśmy w piątek rano, więc po południu teoretycznie mogliśmy się już integrować. Z Sylwią tylko szukałyśmy szansy by się wyrwać - już na lotnisku chciałyśmy uciekać, ale najpierw hotel, a potem mieliśmy zjeść wspólną kolację – wszystko było zaplanowane.
Po przystawkach i pierwszym toaście zaczęłyśmy szukać wymówek by opuścić grupę i zobaczyć Dortmund z nocnej perspektywy. Byłyśmy tam najmłodsze, więc nie chciałyśmy tracić weekendu z nudziarzami, których oglądamy pięć dni w tygodniu. Poinformowałam, że źle się czuję po podróży, bo nie najlepiej znoszę latanie i trochę kręci mi się w głowie, więc z wielkim żalem pójdę się położyć, a że hotel był jakiś kilometr od knajpki w której siedzieliśmy to Sylwia stwierdziła, że nie puści mnie samej – przecież jesteśmy zespołem i musimy się martwić o siebie nawzajem. To oczywiste.
Nie minęło dziesięć minut, a my już wysiadałyśmy z taksówki w centrum Dortmundu. Rozejrzałyśmy się po okolicy i od razu wiedziałyśmy, który lokal podoba się nam najbardziej.
Po kolejnych pięciu minutach siedziałyśmy przy barze całkiem fajnego klubu i zamawiałyśmy drinki. Sylwia od razu wiedziała, że chce się zabawić, w takich miejscach czuła się jak ryba w wodzie. Ja też lubiłam kluby, ale raczej obserwowałam, niż szukałam okazji. Było jeszcze wcześnie więc po prostu rozmawiałyśmy popijając białe wino, ale parkiet powoli się zapełniał, co bardzo radowało moją towarzyszkę. Kiedy muzyka ucichła na moment usłyszałam dźwięk swojej komórki, więc złapałam za kieliszek, spojrzałam przepraszająco na Sylwię, pokazałam jej telefon i wyszłam przed budynek by móc spokojnie porozmawiać. Dzwoniła moja ciotka, która właśnie przeżywa drugą młodość i chciała zapytać, czy w wieku czterdziestu trzech lat może nałożyć skórzaną spódniczkę przed kolano. Oczywiście, że może, najwyżej będzie wyglądać jak dziwka. Rozumiem, że jest po rozwodzie, ale nie sądziłam, że aż tak zgłupieje. Co się dzieje z tymi ludźmi na starość? Nie, żebym ja była jakaś młoda, mam dwadzieścia cztery lata i na prawdę mam nadzieję, że mi nie odbije, jak już będzie zaczynać mi się menopauza. Dobrze, że wzięłam kieliszek ze sobą, przynajmniej mogłam zająć się czymś, by nie palnąć nic głupiego przez ten telefon.
Kiedy już skończyłam miałam nadzieję, że Sylwia nikogo nie wypatrzyła i jeszcze chwilę potrwa, zanim będę musiała szukać sobie nowego towarzystwa. Patrzyłam przed siebie, chcąc zobaczyć co mnie czeka, kiedy wpadł na mnie przystojny brunet. Wpadł na tyle niefortunnie, że resztka mojego wina wylądowała na jego koszulce. Jeszcze zanim zorientował się co dokładnie się stało, ja już zaczęłam mówić.
-Następnym razem patrz jak idziesz – zwróciłam mu uwagę.
-Ja? To ty wylałaś na mnie drinka, powinnaś przeprosić - odparł z pretensją wycierając dłońmi swój biały t-shirt.
-Przeprosić? Nie bądź śmieszny, następnym razem może nie będziesz oczekiwał, że ludzie będą schodzić ci z drogi – nie dawałam za wygraną, to nie była moja wina.
CZYTASZ
short football stories
Fanfictionkrótkie opowiadania o przystojniakach grających w piłkę; mogą pojawić się przekleństwa i seks.