Tego dnia Mikey obudził się dość późno. Po umyciu się i ubraniu zszedł na dół z zamiarem zrobienia sobie śniadania. Dzisiaj postanowił zrobić sobie tosty. Po około dziesięciu minutach na talerzu leżały cztery pachnące tosty z miodem. Mikey je uwielbiał. Usiadł przy stole i już miał zabrać się do jedzenia, kiedy do pomieszczenia wszedł Ray.
– Co tak pachnie?
– Tosty z miodem...
– Geez jak ja dawno takich nie jadłem. Mogę jednego? - blondyn popatrzył na swój talerz i po chwili namysłu podał mu kromkę.
– Dzięki! - zadowolony Ray wyszedł z kuchni, a Mikey szybko dokończył swoje śniadanie. Udał się do salonu, skąd było słychać śmiechy chłopaków. Grali w Mario Karta. Kochał tą grę. Młodszy Way podszedł bliżej.
– Mogę się dołączyć?
– Tylko sprawdź, czy ten kontroler jest naładowany. - Mikey wziął pada i włączył. Miał słabą baterię, ale starczyło przynajmniej na chwilę gry.
Niestety, bateria w końcu padła. Blondyn podłączył go do ładowania i usiadł z powrotem na kanapie, przyglądając się trwającemu wyścigowi.
– Mam ochotę na kawę - wypalił Gerard.
– Wow, długo wytrzymałeś, ale chyba się skończyła - odparł Ray.
– Em... Widziałem ostatnio jakąś nową kawiarnię. Może tam pójdziemy? - zaproponował Mikey, na co wszyscy się zgodzili. Każda okazja na wspólne wyjście była dla niego szansą. Może będą go ignorować, ale chyba nie będą dokuczać mu przy ludziach, prawda? Może nawet uda mu się troszkę poprawić ich relacje?– To tutaj - blondyn wskazał na lokal i weszli całą czwórką do środka. Kawiarnia nie była zbyt duża, ale wyglądała przez to bardzo przytulnie. Wszystko było w barwach bieli, beżu i miejscami można było dostrzec bladoróżowe detale. Mikey od razu poczuł się lepiej. Zajęli najbardziej oddalony, wolny stolik. Gerard wziął do ręki menu i zaczął czytać na głos to, co tam było. Po chwili każdy już wiedział, co chciał.
– Kto zamawia? - zapytał Ray.
– Nie ja! - wszyscy powiedzieli chórem, nim Mikey zdążył zareagować, więc to jemu przypadło iść i złożyć zamówienie.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - spytał młody mężczyzna za ladą.
– Dzień dobry, poproszę dwa espresso, cappuccino i... karmelowe latte. Do tego ciasto dyniowe, dwa tiramisu o ten deser lodowy z posypkami.
– Dobrze, to będzie trzydzieści pięć dolarów.
Mikey sięgnął do kieszeni i przeliczył pieniądze, które miał przy sobie. Zrobił to dwa razy, żeby się upewnić. Wziął z domu tylko trzydzieści dolarów, a chłopaki nie dali mu żadnych pieniędzy od siebie. Ręce trzęsły mu się, kiedy obejrzał się za siebie. Na szczęście nie było za nim żadnej kolejki.
– Sekundka - wydusił do mężczyzny niemal pobiegł do stolika, prawie potykając się o krzesło.
– Zamówiłeś? - zapytał Gerard.
– Tak... prawie... ugh, masz pięć dolarów? Chyba mi brakło. - młodszy Way miał ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy usłyszał stłumiony śmiech Franka i Raya.
– Trzymaj. - starszy brat podał mu banknot. Blondyn obrócił się na pięcie i popędził z powrotem do lady. Z czerwonymi policzkami zapłacił za zamówienie i zabrał z paragonem numerek do postawienia na stoliku. W drodze obserwował, jak cała trójka śmieje się z czegoś, jednak chichoty ucichły wraz z momentem, kiedy usiadł na swoim krześle.
– Z czego się tak śmialiście? - zapytał.
– Aa, już nieważne - odparł Frank. Mikey postanowił nie dopytywać. Przez resztę czasu oczekiwania na zamówienie zapanowała niezręczna cisza. No, przynajmniej dla blondyna. Reszta co chwilę wymieniała między sobą rozbawione spojrzenia. Na szczęście nie trwało to długo. Do stolika podeszła kelnerka z tacą i zaczęła rozkładać kawy oraz desery, pytając, co dla kogo, po czym życzyła wszystkim smacznego i poszła.
Mikey od razu zabrał się do jedzenia deseru lodowego, pozwalając kolorowej posypce przyklejać się wokół jego ust. Posłał chłopakom zdezorientowane spojrzenie, kiedy po raz kolejny usłyszał śmiech.
– Serio, Mikey? Serio? Ile ty masz lat? - oczywiście, że to był Frank, a kto inny?
– Przypomnieć ci, ile ty masz wzrostu, krasnalu? - mruknął blondyn, wywołując chichot u wszystkich.
– Powiedział ten, który dziwnie wykrzywia kolana, jakby wiecznie chciał do kibla.
Mikey do końca posiłku wyłączył się i ignorował rozmowy chłopaków.Kiedy wszyscy skończyli, wstali i skierowali się do wyjścia z kawiarni. W drzwiach przepuścili niewiele niższą od Mikey'a blondynkę. Młodszy Way, chcąc jak najszybciej wrócić do domu, nie zwrócił na nią uwagi, przez co po chwili poczuł, jak dziewczyna zderza się z jego klatką piersiową.
– Jejku, przepraszam - powiedział szybko i posłał jej przepraszający uśmiech.
– Nic się nie stało - zachichotała. Mikey pomyślał, że był to naprawdę uroczy chichot. Myślał, czy coś jeszcze powiedzieć, jednak najwyraźniej nieznajoma spieszyła się, bo stracił ją z widoku.
– Idziesz, Mike? - usłyszał Raya. Stał z resztą chłopaków przed samochodem. Way szybko doszedł do nich i jeszcze szybciej wsiadł do pojazdu. Po chwili byli już w drodze do domu.
– Może potrzebujesz iść do okulisty, Mikes? - z zamyślenia wyrwał blondyna głos Franka.
– C-co? Po co?
– No, jak wpadasz na obce laski, jeszcze niewiele niższe od ciebie...
Mikey poczuł, jak jego twarz robi się czerwona i odwrócił głowę w stronę okna, nie odzywając się do końca drogi.Po wejściu do domu poszedł prosto do swojego pokoju, nie zwracając uwagi na chłopaków. Wziął do ręki swój ulubiony, srebrny bas oraz słuchawki. Próbował stworzyć coś nowego i nie chciał, żeby taki Frank przyczepił się do jego grania. Nie, żeby jakoś bardzo się tym przejmował. No, może trochę. Po prostu chciał mnie spokój chociaż na chwilę, żeby nikt nie przerywał mu bez jakiegoś większego powodu.
Nie grał od kilku dni, więc zaczął od rozgrzewki i prostych kawałków. Nie mógł oczywiście pominąć "Save Yourself, I'll Hold Them Back", przy czym próbował grać linię melodyczną wokalu oraz riff, podśpiewując cicho słowa. Mikey nie miał może głosu jak jego starszy brat, czy Frank albo Ray, ale nie uważał, że był w tym jakiś zły. Po prostu był taki... zwykły.
Godzina gry zamieniła się w co najmniej cztery. Chłopaki nie zawołali go nawet na kolację. Stwierdził jednak, że tym razem może sobie odpuścić. Odłożył instrument do futerału, wziął szybki prysznic i położył się spać. Jedyne, czego chciał, to tego, żeby było tak jak kiedyś. Szkoda tylko, że najczęściej ciężko jest zebrać w sobie odwagę, żeby coś zmienić. Tak też było w jego przypadku...