1; Statek okryty kołdrą wody

127 18 6
                                    

    Czerwona lampa oraz przerażający pisk alarmu szalejącego na pokładzie sprawił, że Tord zerwał się ze swojego łóżka i podbiegł do drzwi. Jego zaspane, klejące się do siebie zielone oczy były nadzwyczaj zmęczone i zdecydowanie potrzebowały snu. Niestety, aktualna sytuacja najwidoczniej nie miała zamiaru ich rozpieszczać, wręcz przeciwnie.

    Przerażony chłopiec wyszedł na korytarz, załzawionymi oczyma szukając drogi ucieczki lub chociażby własnego ojca – kapitana statku. Migoczący, wiśniowy kolor zawładnął w kilka chwil wszystkimi ścianami, sprawiając, że Tord mimowolnie zmrużył powieki, a jego pole widzenia znacznie się ograniczyło. Czując zimno haczące o jego nogi, spojrzał w dół.

Woda.

    Nie myśląc wiele, ruszył pędem w stronę schodów. Odziany w zaledwie lnianą koszulę nocną, wyszedł na pokład, gdzie szalała przeraźliwa burza. Krople deszczu spadające z nieba z zawrotną prędkością rozbijały się o jego karmelowe włosy, sprawiając, że w ciągu kilku sekund przemókł do suchej nitki.

    Zauważył zawalony maszt, który był prawdopodobnie skutkiem powodzi. Łódź podskoczyła na fali, tym samym sprawiając, że kolejna dawka wody dostała się na pokład, omal nie wywracając przestraszonego chłopca. Załoga biegała w te i wewte, przekrzykując się nawzajem. Tord zaczynał powoli popadać w histerię, jednak mimo to zdołał odszukać nieprzytomnymi oczyma ojca.

       — Tord! — krzyknął mężczyzna w żółtym płaszczu, przytulając dwunastolatka. — Tak bardzo przeprszam.

    Młody Larssin nie bardzo rozumiał za co tata go przeprasza, jednak nie przyjmował się tym i wtulił zapłakaną twarz w jego przemoczony strój przeciwdeszczowy. Przez chwilę było dobrze. Jakby deszcz ustał, nigdy nic się nie zepsuło; tylko kojący odgłos delikatnych fal, muskających dolną część statku; oraz delikatny głos ojca. Tak spokojnie.

Jeden... Dwa... Trzy... – liczył cicho chłopiec.

    Tak zawsze mówiła mu mama. Kiedy był zdenerwowany, kazała liczyć mu do dziesięciu i wziąć głęboki oddech. Zawsze działało. Negatywne emocje ulatywały z jego ciała jak za pociągnięciem magicznej dźwigni. I faktycznie, tym razem również było dobrze... Przez niecałą minutę.

    Huk błyskawicy uderzył mocno o taflę wody niedaleko, powodując niemiły hałas. Tord wyjrzał niepewnie zza żółtej kurtki ojca, patrząc w daleki horyzont. Przejaśniało się! Są już tak blisko! Wystarczy tylko...!

       — Kapitalnie! Fala!

    Głośne ryknięcie można było usłyszeć na całym statku. Głowy obydwóch Larssinów zwróciły się w tył, patrząc z niedowierzaniem na ogromna falę, która za kilka sekund pożre w całości okręt. Tak majestatyczna, a tak cholernie niebezpieczna. To koniec.

Czas jakby zatrzymał się w miejscu.

    Wysoka fala odbijała się w oczach Torda. Było to coś strasznego, coś przed czym nie dało się uciec. Biała błyskawica rozbłysła tuż za nią i wszystko potoczyło się jak z bicza strzelił.

Fala pędząca prosto na nich.

Mocne uderzenie o barierkę, zamazany widok.

Zimno otaczające ciało Torda.

I nastająca ciemność.

•••

       — Tato...?

    Znajdował się w jakimś białym, niezidentyfikowanym pomieszczeniu. Był suchy, czuł się świetnie – zupełnie jak przed tragedią. Wokół niego nie było nic, co mogłoby mu się przydać lub po prostu dowiedzieć, gdzie się znajduje. Całkowita, nieskończona nicość wyglądała zupełnie inaczej, niż ją sobie wyobrażał.

Czyżby trafił do nieba?

Skoro jest w niebie, to gdzie Bóg?

Gdzie te anioły i piękne sady, które obiecywał mu pastor*?

    Czuł się oszukany... I to bardzo. Postawił jedną nogę przed siebie, dotykając bosymi stopami podłoża. Niestety, nie miał pojęcia z czego się składało. Miał wrażenie, że stąpał po powietrzu. Chłodny wiatr okrył jego ciało, poruszając zabawnie dwoma rogami. Wyciągnął rękę.

    Usłyszał rozbijającą się kroplę. Tak charakterystyczny, dobrze znany mu odgłos – nie tylko ze statku. Siedząc w kuchni przy lekcjach, bazgrał coś w książce, głowiąc się nad zadaniem. Wtedy często upominał go zlew, z którego skapywały pojedyncze kropelki, rozbijające się o szare dno.

       — Tato?

    Zapytał nieco głośniej. Niestety, odpowiedziała mu głucha cisza. Kolejna kropla robiła się o podłoże, jednak po drugiej stronie pomieszczenia. Tord odwrócił głowę zaciekawiony, kierując się w tamtą stronę. Nie zauważył nic dziwnego, ani niepokojącego. Może się przesłyszał?

    Tym razem kropla odezwała się za jego plecami. Znudzony, powoli odwracał się w tył. Rozszerzył swoje oczy, zamierając w bezruchu. To ta sama fala, która obróciła ich statek w pył! Nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Wysoka na kilkanaście metrów woda pędziła w jego stronę w szaleńczym tempie.

I znowu to samo.

       — Tord!

    Zdążył usłyszeć jeszcze przed tym, zanim zimna woda zabrała go w swoje objęcia. Głos taty był dla niego w tym momencie czymś strasznie potrzebnym. Przez zaszklone oczy zdążył zobaczyć tylko rozmazaną, żółtą posturę, będącą gdzieś na drugim końcu pomieszczenia. Jego serce przyspieszyło, a w gardle uformowała się wadząca gula.

Wstrzymał oddech, próbując się ratować.

•••

       — Tato!

    Wrzasnął, momentalnie podnosząc się do pozycji siedzącej. Zaczął gwałtownie nabierać powietrza w płuca, próbując odgonić od siebie wodę. Mokre łzy spływały po jego policzkach, jednak nie były one najważniejsze w tym momencie. Gula ścisnęła mocniej jego gardło, sprawiając, że zaczął gorączkowo kaszleć. Stróżka morskiej wody spłynęła z kącika jego ust.

Jakie było jego zdziwienie, gdy zamiast głębokiego oceanu ujrzał złocisty piasek.

___

* – Tord przedstawiony jest jako postać wychowana na chrześcijanina (konkretnej z kościoła protestanckiego); nie jest podane, czy kieruje się tą wiarą, toteż tę wersję możecie dopowiedzieć sami.

(Rozdział z okazji urodzin autorki, które swoją drogą są 22 dopiero, ale będę wtedy na wycieczce)

Dalekie Horyzonty | TordMatt | Mermaid AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz