Tord obudził się następnego dnia, wygodnie ułożony na miekkiej trawie, okryty kocem zrobionym z ogromnego liścia. Przetarł zaspane oczy, ziewając przy tym szeroko. Podparł się na łokciach, przypominając sobie, co tak właściwie tutaj robi. Przetarł ręką swoje włosy, które odginając się do tyłu, strzeliły jak sprężyna i uformowały się w dwa rogi.
Niechętnie wstał z nagrzanego miejsca, wyciagajc w górę swoje ręce. Skrzywił się, dostrzegając, że ciągle odziany jest w przesoloną, spoconą koszulę nocną. W duchu obiecał sobie, że później poprosi Matta o jakieś dodatkowe rzeczy... Właśnie, gdzie podział się rudzielec?
Tord rozejrzał się wokół, jednak nie dostrzegł charakterystycznych, lisich kosmyków. Nie chciał jednak pozostawać ciągle w miejscu i niepewnie ruszył w las. Zielone tęczówki wyhaczyły wąską ścieżkę, na co odetchnął z ulgą. Przecież po chaszczach nie będzie chodził! Nie chciałby poranić swoich ciągle bosych stóp.
No właśnie, bosych stóp. Nie zwracał na niego uwagi wcześniej, kiedy to romawiał z Mattem czy uciekał z nim przez las. Widocznie był zajęty czymś innym. Teraz, gdy doskwierała mu samotność, patrzył uważnie pod nogi i omijał każdy, nawet najmniejszy kamyczek czy gałązkę. Nie chciał nawet myśleć, co by się stało, gdyby dostał jakiegoś zakażenia.
Odskoczył przerażony w bok, zauważając po swojej lewej stronie jakąś syczącą jaszczurkę. Była ciemna, granatowa, a jej ciało pokrywały żółte cętki. Nie wyglądała, jakby chciała zaprzyjaźnić się z Tordem, wręcz przeciwnie. Szatyn cofnął się jednak zbyt gwałtownie, zaplątując swoją łydkę w ostre ciernie. Krzyknął, powstrzymując łzy.
Musiał się uspokoić...
— Cholera — warknął, próbując uwolnić nogę.
Udało mu się to po kilku mocniejszych szarpnięciach. Spojrzał na krwawiącą ranę; nie była ona głęboka, chociaż niemiłosiernie bolesna. Spojrzał z wyrzutem na roślinę, która go zaatakowała i oderwał kawałek materiału ze swojej koszuli. Obwiązał go wokół nogi, tamując krwawienie i pozbawiając much dostępu do rany.
Ruszył w dalszą drogę, tym razem rozglądając się dookoła. Na całe szczęście noga nie bolała aż tak mocno i nie pozbawiała go możliwości chodzenia. W pewnym momencie usłyszał delikatny szum fal, a na ciemnej ścieżce pojawiały się ziarenka złocistego pisaku. Przyspieszył nieco, chcąc wydostać się z uciążliwego lasu.
Wyszedł na jasny piasek. Słońce schowało się za chmurami, a chłodny wiatr otulił całą wyspę. Oczy sztyna rozszerzyły się lekko, gdy na horyzoncie zobaczył sylwetkę siedzącego Matta. Ruszył ku niemu koślawo, czasami sycząc pod nosem na swoją ranę, która wcale nie okazała się taka lekka, jak wydawała się na początku.
Chłopak wydawał się być zamyślony; może nawet smutny. Siedział w ciszy, nie zwracając uwagi na czochrający mu włosy wiatr i obojętnie wgapiał się w horyzont przed sobą. Mimo to, Norweg podszedł jak najciszej do rudzielca i położył mu rękę na ramieniu. Po jego plecach przeszły dreszcze. Odwrócił się w stronę Torda, niepewnie uśmiechając, po czym bez słowa wrócił do wpatrywania się w dal.
— Dalekie horyzonty — skomentował z podziwem Larssin. — Takie piękne, a takie zdradzieckie.
— Nie liczyłem na to, że mnie tutaj znajdziesz.
Lobster zmienił temat, na co szatyn westchnął. Matthew był czymś zdecydowanie przygnębiony i sprawiał wrażenie, jakby chciał o tym opowiedzieć. I było to w porządku, pomijając fakt, że nikt jeszcze nie zwierzał się Tordowi oraz to, że rogaty nie miał bladego pojęcia, jak powinien zachować się w tej sytuacji. O pocieszaniu nawet nie było tutaj mowy!
CZYTASZ
Dalekie Horyzonty | TordMatt | Mermaid AU
FantasyNigdy nie zastanawiałem się nad tym, co znajduje się za linią horyzontu. Moje myśli krążyły wokół zabawy w piratów i połowu ryb. Nie potrafiłem żyć marzeniami jak inne dzieci. Mimo wszystko, zawsze uciekałem myślami z dala od szkoły i miasta. Ocea...