Tęsknota

794 45 15
                                    


∆∆∆

1.

He looked straight at me, Nat, but he didn't even recognize me.

 Byłem zagubiony, żyjąc tylko we własnym, wyidealizowanym świecie. Szukając szczęścia tam, gdzie nigdy go nie było, grzebiąc pośrodku własnej duszy, która uleciała siedemdziesiąt lat wcześniej. Od początku wiedziałem, że nie pasuję do tych czasów; do skomplikowanej technologii, zaawansowanej techniki czy ciągłego pośpiechu. Straciłem wolę walki paradoksalnie, wtedy, gdy zmuszono mnie do niej. Chęć pomagania innym okazała się silniejsza niż własne przekonania czy zdrowy rozsądek. Wstąpiłem do wojska, bo pragnąłem zniwelować cierpienie, a nie dlatego, że w tamtych czasach to był obowiązek, aby służyć ojczyźnie.

Gdy znów niepotrzebnie wracam myślami do minionych lat, które spędziłem walcząc ze wszystkimi lękami, z których zapamiętałem tylko bezkresną otchłań śmierci - wiedziałem, że to już koniec. Wyczuwałem ją prawie w każdym aspekcie swego życia, wierząc, że to dopiero początek mej drogi. Dlatego tak trudno było mi się pogodzić z perspektywą tego, co wydarzyło się później. Pogodziłem wszystko na czym mi tak usilnie zależało, raz na zawsze żegnając się z dawnym życiem. Poprzednio nie byłem tylko Kapitanem Ameryką, ale przede wszystkim Stevem Rogersem - chłopakiem z Brooklynu. Człowiekiem, którego liczne schorzenia zmieściłyby się na kilku stronach mojego notesu, rysownikiem bez nadziei na poprawę swego losu. Jednak mimo wszystko tylko jedna osoba mogła sprawić, że każda moja bójka; każdy niezrealizowany pomysł posiadał wiarę na zakończenie.

Widziałem jego śmierć. Tak wyraźnie jak teraz własną tarczę rzuconą w kąt pokoju. 

A teraz, gdy po tylu latach znów mogłem go zobaczyć; w dłuższych włosach, ale za to z oczami pełnymi zemsty - nic nie potrafiłem zrobić. Poczułem ogarniający mnie smutek, strach. Wszystkie te emocje zmieszały się ze sobą, ukazując obraz zapomnianych chwil, w których był tylko on. Opoka, kompan, druh, brat...

Człowiek, którego już tam nie było. Został zastąpiony umysłem bezwzględnego zabójcy na usługach Hydry. Dawnego przyjaciela zniszczyli, a potem wykorzystali jak bezużyteczną rzecz. Odkąd zajrzałem w błękitne tęczówki, przepełnione bólem, ale również niestety niepohamowaną siłą destrukcji, zacząłem się zastanawiać dlaczego to właśnie jego musiał spotkać taki los? Co uczynił źle, że życie ukarało go w tak bezlitosny sposób?

W tamtym czasie cząstka mej duszy, która została zagubiona dziesiątki lat temu, roztrzaskała się na miliony kawałków. Mogłem tylko bezradnie patrzeć jak mój sens istnienia oddala się coraz bardziej. Jak z niszczycielską furią zadaje mi kolejne ciosy, nie pamiętając naszych wspólnych rozmów w trakcie  II wojny światowej. Nie pamiętając tego, że razem mieliśmy przeżyć to piekło, a nawet tego, że nadal pozostawał moim najlepszym przyjacielem. Pragnąłem powiedzieć mu tak wiele, ale żadne słowo nie wydostało się z mych ust. Jedyna, prawdziwa osoba, która przypominała mi o dawnym życiu - nie pamiętała mnie w żaden sposób. To było jak mocny cios w policzek, jak utracenie duszy. Świadomość, że w życiu nawet nadzieja jest produktem deficytowym; udostępnionym tylko dla nielicznych.

Odnalazłem go, aby w tej samej chwili stracić. Patrzył na mnie, ale nie dostrzegał swojego przyjaciela z wcześniejszego życia. Byłem tak bliski uświadomienia sobie, że dam sobie radę, ale, gdy czarna maska spadła z jego twarzy, poczułem najpierw ogromne zaskoczenie, widząc światełko w mym marnym życiu, a potem nieokreśloną pustkę.
Kiedyś, dawno temu obiecałem mu, że nigdy go nie zostawię, zawsze będę przy nim; nawet za cenę własnego bezpieczeństwa. Mimo wszystko miałem zamiar dotrzymać tej przysięgi.

Spojrzałem jeszcze raz w zimne oczy, wyrażające jednocześnie chęć do walki zmieszane z zakłopotaniem. W tym jednorazowym momencie odzyskałem cząstkę, łączącą mnie z dawnym sensem, ale czy to nie było zbyt ogromne wyrzeczenie? Nie mogłem pojąć tego, że, gdy coraz bardziej pragnąłem się wycofać z pracy superbohatera on właśnie stanął mi na drodze, niszcząc cały mój dorobek jako Avengers. Próbowałem wmówić sobie, że to nie jego wina, ale to ja nie mogłem zapanować nad swoimi słabościami. Po raz pierwszy w życiu wolałbym, gdybym to ja stał się Zimowym Żołnierzem; przechodzącym przez całe to piekło samozniszczenia.
Bucky był świetnym żołnierzem, ikoną męstwa oraz braterstwa. A ja? Chuderlakiem z notesem w ręce i marzeniami o zostaniu tak świetnym człowiekiem jak on. Nie dane mi było, abym został kapitanem Ameryką w trakcie, gdy mój przyjaciel żył tylko i wyłącznie w mojej pamięci.

 - Bucky?

 Jedno słowo, które w kilka sekund zmieniło całe moje życie. Uformowało w mej głowie niezrozumiałe myśli. Za wszelką cenę musiałem go odzyskać i powiedzieć, że tak bardzo tęskniłem, żyjąc ze świadomością jego odejścia. Wiele bezsennych nocy spędziłem na żmudnym czekaniu, na zderzeniu się z przeszłością i zapomnieniu, że byłem kiedyś najszczęśliwszym chłopakiem na świecie, mając najlepszego przyjaciela u boku.

 - Kim jest Bucky?

Odpowiedź z jego ust sprawiła, że poczułem na policzkach mokre ślady łez. Było to zbawienne przypomnienie tego, co już minęło. A, gdy chciałem zadać mu tak wiele pytań nie dane mi było tego zrobić, gdyż z każdym moim kolejnym krokiem Bucky oddalał się ode mnie coraz bardziej. Zderzenie się dwóch rzeczywistości wypaliło w mym sercu niezagojona ranę, skazę w ciele nieskazitelnego obrońcy Ziemi. Symbol wolności, bezpieczeństwa i sumienności, a nade wszystko odwagi. Ale co z tego, gdy moje jedyne powiązanie z dawnym Stevem zostało zachwiane. Gdy wszystkie me wysiłki poszły na marne.

Tego, co działo się później nie potrafiłem zapomnieć. Przez ułamek sekundy wyczułem w Buckym chwilę zawahania, ale w tym samym czasie Natasha wystrzeliła pocisk w jego stronę. Stałem, wtedy taki bezradny, ciągle wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno stał Zimowy Żołnierz. Nie potrafiłem nazwać go jego prawdziwym imieniem, tak dawno zapomnianym przez nikogo, ale nie przeze mnie.

Jeszcze przez długi czas dostrzegałem niewidzialną barierę, oddzielającą mnie przed nowym życiem. Myślałem, że był to tylko zły sen, a ja zaraz obudzę się w swoim łóżku w domu na Brooklynie, by potem pójść z Buckym do wesołego miasteczka. Jednak pomimo mych usilnych starań to była najprawdziwsza, bolesna rzeczywistość; skąpana przez echo ciemności.

Jak miałem spojrzeć sobie w oczy po tym, gdy nie potrafiłem zaakceptować jego powrotu?

Znów zostałem sam, ale tym razem z nadzieją na odnalezienie - jak mi się wydawało - zmarłego przyjaciela. Bo czy nie warto byłoby o niego zawalczyć? Zwłaszcza, gdy był tak blisko, a zarazem wiele kilometrów ode mnie.

Bo właśnie tego dnia zatęskniłem za Buckym tak mocno, że mimo niebezpieczeństwa chciałem ujrzeć go raz jeszcze.

Kapitan Ameryka nigdy się nie poddaje, ale czy to samo mógłby powiedzieć Steve Rogers?

****

Kartka Papieru | Steve & BuckyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz