∆∆∆5.
- I'm with you to the end of the line, pal.
- Thank you, Buck, but I can handle it. I want to be alone.
Tak bardzo pragnąłem, aby to, co się wydarzyło nigdy nie miało miejsca. Wierzyłem, że to tylko zły sen, który przeminie tak jak każdy kolejny dzien. Do ostatniej chwili miałem nadzieję na ich powrót, lecz oni już nigdy nie wrócą. Światło, prowadzące mnie przez marne życie zgasło dając w zamian bolesne cierpienie, a nawet uczucie pustki, które wypełniło moje serce.
Tego dnia płakałem tak desperacko, że każdy, kto mijał mnie na ciemnym cmentarzu, wiedział, że niosę w sobie nieograniczony żal oraz smutek. Rozpacz, nie mająca końca; przerywana rzęsistymi łzami, znikającymi pod wilgotną ziemią. Nie miałem pojęcia, ile czasu spędziłem samotnie wśród zniszczonych grobów, ale dla mnie czas przestał istnieć. Czułem tylko uporczywą skazę na duszy, wiedząc o tym, że już nigdy nie będę mógł pogodzić się z tą stratą. Na zawsze pozostanę tym bezwartościowym chłopakiem z Brooklynu, który stracił praktycznie wszystko. Wszelka moc, trzymająca mnie nadal przy życiu przepadła w głębokiej dziurze w ziemi. Moje wspomnienia nagle zamazały się, tworząc wyłącznie obraz strachu oraz ogromnej pustki, a nawet paniki o własny byt. W tamtym momencie pragnąłem tylko zaszyć się w swym domu i nigdy z niego nie wychodzić, dopóki nie zniszczę bólu, który nosiłem w sobie. Zamknąć się w okowach własnej bezsilności, aby nikt nie miał prawa zakłócać mojej żałoby. Samotność okazała się moim zbawieniem, a bezgłośny szloch - ulgą. Przeklinałem własny los; wzywając Boga, który miał czelność opuścić mnie w najczarniejszej godzinie życia.
Przez wiele dni błądziłem bez celu po małym mieszkaniu, mając tylko świadomość, że oni jeszcze do mnie wrócą. Wyczekiwałem tej chwili, uporczywie płacząc, a potem zakopując się w bezsilności.
Dlaczego musieli odejść?
Dlaczego musieli mnie zostawić?
Starałem się, aby wspomnienia o moich rodzicach trwały wiecznie, ale, gdy próbowałem przypomnieć sobie ich twarze mój mózg nie potrafił dostatecznie tego zaakceptować. To były dla mnie tak bolesne chwile, że tylko obecność Bucky'ego oddalała mnie od własnego zwątpienia. Jego ciche słowa otuchy, silne, bezpieczne ramiona zdołały ocalić zbędnego mężczyznę, który teraz nie miał nic, co mogłoby być chwilą zapomnienia. Bucky zdołał mnie zrozumieć, a nawet pozwolił rozładować własne emocje na jego osobie. Wiedział, że tylko w taki sposób zdołam choć na krótki moment nie myśleć o tym co mnie spotkało. Był moją ostoją, aniołem stróżem, którego mimo wszystko próbowałem odrzucić.
Jednak on nie poddawał się, ponieważ silna wola oraz upór były jego mocną stroną charakteru. Każdego dnia pomagał mi stanąć na nogi po ogromnej stracie, a, gdy już myślałem, że zdołałem zapomnieć o śmierci mych rodziców - niestety nocne koszmary nie pozwalały mi wyrzucić tego z pamięci. Bezradność wdzierała się w me ciało niczym pętla na szyi, której nie da się zdjąć. Dlatego, wtedy tak bardzo potrzebowałem Bucky'ego nawet, jeżeli sam przed sobą nie chciałem zaufać tej myśli.
- Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Masz we mnie przyjaciela na dobre i złe.
Codziennie przygotowywał mi śniadania, robił zakupy, a nawet zmuszał do normalnej egzystencji. Gdy miałem koszmary, tulił mnie w nocy, choć oboje wiedzieliśmy, że tak nie zachowuje się dwóch przyjaciół. Zwłaszcza w naszych czasach.
Bez niego nie byłbym sobą, bez niego utknąłbym między życiem, a własną destrukcją. To dzięki Jamesowi zdołałem znaleźć pozytywne aspekty, które mi pozostały. Próbowałem zapomnieć o tym co mnie spotkało; trzymając wszystko w spokojnej harmonii, ale nie zawsze miałem na to siły. Starałem się być idealnym przyjacielem dla Bucky'ego - bo w pełni na to zasługiwał - jednak nie umiałem. Odtrącałem go, a on mimo to nigdy nie ustąpił.
- Zobaczysz będę ci ścielał łózko i szukał skarpetek, tak jak w dzieciństwie. I nie martw się, bo przetrwamy to razem, Steve.
Miałem nadzieję, że któregoś dnia, to ja będę mógł mu pomóc, a, wtedy to właśnie on spokojnie zaśnie w moich ramionach. Bo na razie to Bucky całymi tygodniami wspierał i pocieszał moją osobę. Po prostu był przy mnie, gdy tego potrzebowałem, mimo tego, że w tym czasie mógł znaleźć sobie wreszcie miłą dziewczynę, z którą zacząłby nowe życie. A on o dziwo wybrał mnie; chuderlaka z licznymi schorzeniami, rysownika bez talentu, przyjaciela bez duszy.
Miałem tylko nadzieję, że moi rodzice, gdzieś tam spoglądają na mnie, uśmiechając się i życząc mi pomyślności oraz szczęścia w decyzjach, które podejmę w przyszłości. Tak bardzo jest mi ich brak, bo tylko ich obecność przypominała mi rodzinny dom pełen miłości, wiary i determinacji w to, że w życiu najważniejsze są marzenia. Marzenia, które warto realizować. Niestety wraz z ich bolesną śmiercią nie potrafiłem kierować się tym motywem. Bez nich świat nie był już taki sam, dlatego musiałem szybko dorosnąć, aby zyskać w życiu to, czego im zabrakło. To straszne, że na całym świecie została mi tylko jedna osoba, mogąca mi pomóc.
Wobec tego zostawiłem mimo wszystko przeszłość za sobą, aby dać nowy bieg swej przyszłości, którą w obecnej chwili chciałem spędzić tylko z Buckym. Z moim przyjacielem do samego końca świata, do ostatniej kropli krwi. W związku z tym cieszyłem się, że go mam, że każdego dnia mógł po prostu być obok. A świadomość jego obecności we własnym mieszkaniu napawała mnie nieokreślonymi emocjami, które mogłem poczuć, wtedy pierwszy raz od wielu miesięcy. Wyczekiwałem chwili, aż któregoś dnia będę mógł mu się odwdzięczyć. Jednak teraz pozostawało nam tylko samotne milczenie we własnym towarzystwie wśród starych zdjęć, bolesnych wspomnień i zepsutego pieca, który nie potrafił nas ogrzać.
Ból i rozpacz na zawsze stały się nieodzownym elementem mojej egzystencji.
A pustka po stracie rodziców musiała mnie ukształtować.
*****
CZYTASZ
Kartka Papieru | Steve & Bucky
Fiksi Penggemar" - Dlaczego po tym wszystkim nadal mi ufasz? - Bo jesteś moim przyjacielem... A ja wierzę w to, że po prostu nie miałeś wyboru" Historia Steve'a i Bucky'ego na przełomie tego, co wydarzyło się w ich życiu. Bo mimo wszystko świat każdego z nich si...