Rozdział II

42 1 0
                                    

     Przyciskam moją mięciutką poduszkę do twarzy i zastanawiam się, jak będzie wyglądał mój początek roku w nowym liceum. Obstawiam, że bez jakichś specjalnych rewelacji. Wkładam poduszkę pod głowę i wpatruję się w biały sufit. Może nikt nie będzie zwracał na mnie szczególnej uwagi:

   - No nie... -mówię pod nosem- Za nic nie zasnę. 

  Siadam zrezygnowana na łóżku i rozglądam się po pokoju. Jest nawet ładny. Ściany w kolorze karmelu, po prawej średniej wielkości brązowa szafa, a po lewej tego samego koloru biurko i obok regał. Ten ostatni w całości wypełniłam kolekcją ulubionych książek. Czytam prawie każdy gatunek i żadnego z nich specjalnie nie faworyzuję. 

    Najciekawszym elementem mojego pokoju jest okno balkonowe, znajdujące się naprzeciwko mnie, z małym tarasem, który może pomieścić mniej więcej siedem osób. Otwieram okno i wychodzę na zewnątrz. Jest w pół do dziesiątej wieczorem, a na niebie widać już niezliczoną ilość małych, błyszczących punkcików. Mimo późnej pory, jest zadziwiająco ciepło. Opieram przedramiona o czarną barierkę, lecz szybko je zabieram. Barierka okazuje się zadziwiająco zimna, toteż kładę na niej jedynie dłonie. Co za życie! Nawet barierki w lecie są zimne...

    Owiewa mnie chłodny wiaterek. Stwierdzam, że pora już spać, lecz jeszcze spoglądam na niebo. Rozsypane na nim gwiazdy, nigdy nie układały mi się w jakiś konkretny wzór. Mama to zawsze dostrzegała układ strzelca czy małego wozu. Ja, tylko patrzyłam na nią z podziwem, nie rozumiejąc, jak ona to niby robi:

   -No, mamo, teraz to ty jesteś jedną z tych pięknych gwiazd...- szepczę i ruszam z powrotem do łóżka, bo zrobiło się już naprawdę zimno. Tym razem, zasypiam zaraz po zamknięciu oczu z uśmiechem na twarzy. Śpię spokojnie, ale jestem pewna, że wstanę niewyspana.

                                                                           *    *    *

     Potwornie drażniący dźwięk budzika rozbrzmiewa w moim pokoju. Jak w transie, wstaję z łóżka i z pół zamkniętymi oczami, podchodzę do biurka i wyłączam budzik. Och... już lepiej. Siadam ciężko na krześle i przecieram zaspane oczy. Hm, ciekawe jak wyglądam. Zapewne nie najlepiej. Stwierdzam, że czas już się ubierać, więc z racji tego, że  idę dzisiaj na rozpoczęcie roku szkolnego, zakładam stosowne do tego ubranie. Nie noszę i nie lubię nosić biżuterii, ograniczam się jedynie do srebrnego zegarka, który dostałam od mamy na szesnaste urodziny. Malować się czy nie? Decyduję, że tak, bo w końcu dobre pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. Co do małego makijażu jestem jeszcze bardziej chętna, gdy widzę swoją twarz w lustrze. Nie chciałabym, żeby ktoś widział mnie w takim stanie.

    Schodzę na dół, w kierunku kuchni i słyszę gwiżdżący czajnik. To pewnie tata robi śniadanie. Zapewne chce, abym się do niego przekonała po tak długim rozstaniu. Wcześniej, gdy jeszcze wszyscy mieszkaliśmy w Seattle, nigdy nie gotował. Jednak, po wyprowadzce do Polski, musiał sobie jakoś radzić. Z lekkim wahaniem schodzę do kuchni:

    -Dzień dobry. -witam się i na mojej twarzy pojawia się lekki uśmiech, gdy widzę, jak tata starannie dekoruje zrobione kanapki sałatą i plastrem sera:

    - O! Dzień dobry. -odwraca się od blatu i prostuje zgarbione plecy. -Bardzo ładnie wyglądasz.

    - Dziękuję. -mówię, jednak osobiście uważam, że wyglądam tak sobie.

   - Denerwujesz się dzisiejszym dniem? No wiesz, nowa szkoła i w dodatku w innym kraju -patrzy na mnie jakby z troską.

   - Cóż, delikatnie -siadam przy stole i obejmuję kubek z parującą herbatą. -Ale poradzę sobie. Całkiem dobrze znam ten język. Tata jako polak od najmłodszych lat uczył mnie tego skomplikowanego języka, mimo iż wtedy mieszkałam w Stanach. -Mogę najwyżej przekręcić jedno lub dwa słowa.

   - Zastanawiałem się wczoraj, jak to z tobą będzie, ale teraz uważam, że dasz sobie radę. -teraz mówi po polsku - Smacznego. - kładzie na stół talerz z kanapkami.

   Wcale nie jestem głodna, ale nie chcę zasmucać taty. Widać, że się starał. Biorę, więc jedną i zaczynam jeść.

     Śniadanie kończymy  w ciszy. Żadne z nas nie wie, o czym rozmawiać. Tydzień mieszkania z tatą sprawił, że dogadujemy się odrobinę lepiej. Chociaż, nie tak jak powinna wyglądać relacja z rodzicem. Wszystko jest aż na zbyt niezręczne, jakby sztuczne i wymuszone.

    -Podwiozę cię -po skończonym śniadaniu posiłku tata wstaje i spogląda na czarny zegarek na ręce. Zgaduję, że liczy ile czasu zostało mu do wyjazdu do pracy. -Mam jeszcze trochę czasu.

   - Przejdę się. -proponuję.

   -  Przecież ty nawet nie wiesz, gdzie dokładnie jest to liceum. Dobra, chodź, bo się spóźnisz.

  - A no fakt. -mówię pod nosem i idę do holu. Niezły pokaz inteligencji, Lorraine. Naprawdę niezły. Zawsze wiesz jak zrobić z siebie idiotkę.

    Podczas jazdy samochodem, tata mówi mi o istotnych rzeczach na temat tego liceum. Ja tylko kiwam głową i patrzę na widok za szybą. Nagle, samochód staje, a moim oczom ukazuje się dużych rozmiarów budynek liceum ogólnokształcącego w Warszawie . Nie mogę uwierzyć, że ta podróż trwała tak krótko. Przecież ja nie jestem gotowa na wyjście z samochodu i spotkanie z moją nową rzeczywistością:

  -Gotowa?

  - Tak, oczywiście. -mówię szybo i niezbyt wyraźnie, przez co tata spogląda na mnie i już chce o coś zapytać, lecz ja posyłam mu wymuszony uśmiech i prawie, że wyskakuję z pojazdu. Samochód jeszcze chwilę stoi na szkolnym parkingu, lecz potem rusza, a ja śledzę go, smutnym spojrzeniem aż znika za zakrętem. Niechętnie wybudzam się z zadumy i rozglądam dookoła. Widzę masę ludzi, z którymi zapewne będę chodzić do tej szkoły. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, ignoruję ciekawskie spojrzenia i niepewnie i powoli ruszam w kierunku wejścia do budynku.



   

      

  
----------------
Hejka! Jeśli to czytacie chciałabym abyście zostawili jakiś komentarz z opinią na temat tego rozdziału:)
Przepraszam za wszystkie błędy.
Jestem początkującym pisarzem i przydałaby mi zdrowa krytyka;)

Amator życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz