Rozdział 4.

23 4 3
                                    

Podążyłem za Darcelem i przekroczyłem próg sporego domu na krańcu lasu. Od razu uderzyła mnie w nos woń dymu, potu i jakiegoś tajemniczego trunku, którego źródła prawdopodobnie nie chcę poznać. Rozejrzałem się dookoła po sali.

W lewym kącie przy przeciwnej ścianie wesoło trzaskały płomienie w palenisku. Poza kilkoma oknami, wpuszczającymi ledwie ułamek słonecznego światła, nic poza kominkiem nie rozświetlało pokoju. Przejechałem wzrokiem po czymś, co prawdopodobnie służyło za kuchnię, i zatrzymałem go na sporym stole otoczonym krzesłami – centralnym punkcie pokoju dziennego.

Kiedy wkroczyliśmy, wszystkie twarze niemal jednocześnie obróciły się ku nam, ale ja celowo najpierw obejrzałem pomieszczenie. Jak powszechnie wiadomo, wystrój wnętrza znacznie więcej mówi o człowieku niż jego zakazana gęba.

Obaj siedzący przy stole jegomościowie nie różnili się zbytnio od Darcela pod względem ubioru i ogólnego wyglądu. Nie przykładałem póki co wagi do szczegółów, zwłaszcza przy tak słabym świetle. Przyglądali mi się z mieszanką zainteresowania i podejrzliwości, jakbym próbował sprzedać im jakiś niepokojąco atrakcyjny towar po równie niepokojąco atrakcyjnej cenie.

– Dobra, słuchajcie! – zawołał Darcel, choć zupełnie niepotrzebnie. – Udało mi się znaleźć kogoś, kto pomoże nam pomścić Telię i Melaona. – Wskazał na mnie. – Oto Ilneter, łowca potworów z Iwos.

Nie miałem pewności, co powinienem zrobić w takiej sytuacji, więc tylko skinąłem głową, niby przytakując jego słowom. Najbliżej siedzący myśliwy, z twarzą ozdobioną sporą blizną o nietypowym kształcie, spojrzał na mnie sceptycznie.

– Chyba dosyć słabego wyboru dokonałeś, Darcel – żachnął się. – Ten cherlak ma sobie poradzić z czymś, co załatwiło Telię? Przecież jest od ciebie o głowę niższy. Poza tym od kiedy Iwowie mają czarne włosy?

Poczułem, że zaczyna się we mnie gotować. Nie dlatego, że dzikus z lasu śmiał sugerować moją słabość, bo co do tego akurat się nie mylił, ale z powodu uwagi na temat mojego wzrostu. Nie chciałem jednak wielkich kłopotów, więc na razie udało mi się przełknąć złość. Uśmiechnąłem się wesoło.

– Włosy farbuję, taki rytuał z moich rodzinnych stron – wyjaśniłem. – Jestem również pewien, że dasz radę udowodnić moją niekompetencję, oczywiście na zewnątrz. W końcu wyglądasz na doświadczonego wojownika, jak wnioskuję po bliźnie?

Drugi z siedzących parsknął cicho, nawet obok siebie usłyszałem jakiś odgłos wesołości. Darcel nachylił się do mnie i wyjaśnił, że tę bliznę zostawiła gałąź drzewa. Wyszczerzyłem się tym szerzej.

Myśliwy zgromił kompanów wzrokiem i przeniósł go na mnie. Wstał z krzesła, po czym spojrzał na mnie z góry, jako że wzrostem górował także nad Darcelem.

– Dobrze, kurduplu. Zobaczymy, co potrafisz.

Wszyscy wyszliśmy na zewnątrz, ja nadal uśmiechnięty. Bezpośrednio przed domem znajdowała się polana, idealne miejsce na pojedynek.

Stanęliśmy na przeciwległych krańcach polany. Pozostali dwaj przyglądali się temu z zaciekawieniem. Moja pewność siebie musiała ich zdziwić, zwłaszcza że nie zdjąłem krępującego ruchy płaszcza.

Drugi z bezimiennych myśliwych zdecydował się odliczyć czas do początku pojedynku. Coraz entuzjastyczniej czekali na nadchodzącą walkę, widać takie rozrywki cieszyły się tutaj sporą popularnością.

Nasz sekundant głośnym okrzykiem zakończył odliczanie. Zaczęliśmy krążyć dookoła, jeden gotowy do natychmiastowej reakcji, drugi swobodnie wyprostowany. Nie marnowałem oddechu na próby prowokacji przeciwnika. Sprowokowałem go do pojedynku i tyle mi wystarczy.

Ogrody UmarłychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz