Rozdział 1.

103 9 6
                                    


Po raz kolejny, od kiedy zostawiłem ostatnie większe miasto za plecami, minąłem wiszące zwłoki. Sznur jeszcze się nie urwał, ale z powodu wątpliwej jakości nie wróżyłem mu zbyt jasnej przyszłości.

O proszę, zrymowałeś. Zastanawiałeś się może kiedyś nad karierą poetycką?

Nie przerywaj mi tutaj opisów, drogi Vormendzie. Wiem, że moje myśli są tak interesujące, że aż proszą się o czytanie, ale mógłbyś czasem pozwolić mi spokojnie pooglądać trupy.

A więc, jako się rzekło, ów człowiek wisiał i zdecydowanie nie żył. Może przypominałoby to trochę samobójstwo, gdyby nie fakt, że ów żołnierz, jak wnioskowałem po zakrwawionej tunice ze znakiem straży granicznej, miał rozpruty brzuch. Wrony tego nie dokonały, bo one najpierw wzięłyby się za oczy, a te wciąż błyskały spod powiek. Jacyś więksi padlinożercy również nie wchodzili w grę, ponieważ szarpiąc za truchło urwaliby linę.

Poza tym trup nie krwawiłby tak obficie.

Czy ja nie kazałem ci się przypadkiem zamknąć? Chociaż... niech to, masz rację. Nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem. Cóż, przyjrzyjmy mu się bliżej.

Wyciągnąłem nóż z pochwy przy pasie i nabrałem powietrza w płuca. Kiedy już skończyłem skupiać się na korze, wspiąłem się w górę drzewa. Gołe gałęzie ułatwiały mi zadanie, gdyż liście niczego mi nie zasłaniały. Kiedy w końcu dosięgnąłem ręką sznura, szybkim ruchem go przeciąłem. Ciało gruchnęło o ziemię.

Znalazłem się z powrotem na dole i postanowiłem dokładniej przyjrzeć się ofierze. Musiał zawisnąć tu niedawno, skoro żadne zwierzę jeszcze nie postanowiło sobie na nim poucztować. Oczywiście broń już ktoś mu zabrał. Nie znalazłem żadnych innych obrażeń.

Podniósłszy się znad zwłok, wróciłem na ścieżkę. Nie wygląda to na robotę jakiegoś potwora, czyli nic tu po mnie. Założę się, że jakbym poszukał, znalazłbym resztę nieszczęsnego oddziału, a kto wie, może nawet jednego z tych, co ich tak urządzili.

Liczyłem na to, że z powodu wojny na obrzeżach będzie się wprost roić od najróżniejszych ludobójczych stworów, chętnie korzystających z okazji do krycia swojej działalności wśród już i tak mordujących się wzajemnie ludzi. Tymczasem mijam już... to będzie dwunasty?

Czternasty.

...czternastego trupa i jak dotąd wszystkie wyglądają na robotę Minarczyków. Powoli zaczynam się zastanawiać, czy aby nie mam gdzieś tu konkurencji.

Zrezygnowany, obróciłem się na pięcie. Uznałem, że powrót do miast i zasięgnięcie informacji to najlepsze, co mogę teraz zrobić, wykluczając oczywiście szukanie minarskich patroli i pewne samobójstwo.

Spojrzałem na słońce. Zostały mi jeszcze jakieś dwie godziny światła, może trochę więcej. Wystarczająco, by wydostać się z tego lasu zanim się ściemni.

Nie martwiłem się zbytnio atakiem. W razie czego między drzewami, choć bezlistnymi, uda mi się zgubić każdą ludzką pogoń, a z potworem powinienem dać sobie radę. Przynajmniej dopóki jest jasno. Lata doświadczenia w polowaniach oraz pomoc Vormenda powinny zagwarantować mi bezpieczny powrót.

Zawsze do usług. Nie żebym miał wielki wybór...

Poczułem silniejsze mrowienie na palcu. Czym prędzej ściągnąłem rękawicę. Odruchowo sprawdziłem, czy symbole na pierścieniu pozostały bez zmian.

Spokojnie. Póki tu siedzę nie mam ochoty się ruszać. Wspominałem już o tym wiele razy. Czyżbyś mi nie ufał?

Skądże. Ty tylko chciałeś mnie zamordować na śmierć, i to bardzo bolesną. To przecież nic takiego.

Ogrody UmarłychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz