Ostatni odcinek przebyłem biegiem, zapominając, a przynajmniej próbując zapomnieć o obolałym ciele. Kiedy dotarłem do leżącego Oksandera, rzuciłem się na kolana, za co mi nie podziękowały, ale póki co miałem większe zmartwienia. Przegrzebywałem torbę, nękany obrazami z przeszłości: rannymi, którym nie zdołałem pomóc, rannymi, których rany sam spowodowałem, o tych najważniejszych nie wspominając...
Lewa dłoń nie swędziała tak mocno od wielu lat. Musiałem siłą zmusić się do skupienia na ważniejszych zadaniach. Bardzo źle, wręcz niewiarygodnie źle, że usłyszałem Wyjca. Wszystko przychodziło z coraz większym trudem.
Odetchnąłem głęboko. Na użalanie się nad sobą przyjdzie jeszcze czas. Na razie nie zostało mi go zbyt wiele. Nie mogę pozwolić sobie na marnotrawstwo.
Zebrałem się do kupy, a przynajmniej do trochę mniej żałosnego stanu. Zmusiłem się do wyciągnięcia potrzebnych składników. Całe szczęście, że antidotum można przygotować łatwo i szybko. Gdybym musiał zrobić coś bardziej skomplikowanego, pewnie skończyłoby się na kilku zatruciach i możliwe, że jeszcze wybuchu na dokładkę.
Opis całego przedsięwzięcia zapewne byłby całkowicie niezrozumiały, głównie dlatego, że sam nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co robię. Z niechęcią rozstawałem się z niektórymi składnikami, ale musiałem uratować Oksandera. Mogłem go zostawić, to prawda. Szkodził sobie i innym, jeśli faktycznie tytułował się łowcą potworów. Mimo to, oczywiście, taka opcja nie wchodziła w grę. Może i spotka go śmierć z rąk potworów prędzej czy później, ale nie mam prawa brać teraz sądów w swoje ręce. Zbyt wiele już krwi je splamiło.
Cały proces zajmował dużo dłużej, niż bym chciał. Trzęsło mną tak, jakbym dostał ataku jakiejś tropikalnej choroby. Przygniatał mnie zapomniany dotąd ciężar, gdy wszystkie moje czyny zaczynały do mnie wracać. Kopnąłem się w kostkę, co poskutkowało na kolejną, cenną chwilę.
Patrzyłem na odrobinę zielono-niebieskiej rzadkiej substancji, znajdującej się w niewielkiej miseczce. Odwróciłem zmiany, które wcześniej dokonałem na płonącym drewnie i płomień powrócił do normalnych rozmiarów. Podniósłszy ostrożnie moje antidotum, zbliżyłem się do Oksandera. To mu pomoże, nie ma szans, bym mógł zepsuć coś w przygotowaniu.
A mimo to się wahałem.
Przez mój umysł przebiegały wszystkie możliwe scenariusze, w których coś poszłoby źle. Na swoje nieszczęście, miałem w tej materii duże doświadczenie i jeszcze większą dozę wyobraźni. Nie potrafiłem skupić się na moim zadaniu, czułem się sparaliżowany do tego stopnia, że z trudem powstrzymywałem ręce od drżenia.
Czas ci się kończy, powtarzałem sobie, rozpaczliwie próbując się przemóc. Działaj, na blask Gwiazd!
– Co się dzieje? – Zaniepokojony głos dorwał się do mnie, choć nie zdołał przemóc tego przeklętego stanu.
W mojej głowie rozległ się głośny ryk. Vormendowi udało się pokonać nieświadomie nałożone przeze mnie wyciszenie. Zadziałało to jak kubeł zimnej wody. Pochyliłem się nad leżącym. Wydłużyłem część mojego płaszcza i chwyciłem go nią za gardło.
Jak można się było spodziewać, Oksander zaczął się rzucać. Z trudem powstrzymywałem go od zbyt gwałtownych ruchów. Usłyszałem za sobą krzyk, ale nie mogłem zwolnić uścisku. Jeszcze nie. Na wszelki wypadek utwardziłem płaszcz i się nim zasłoniłem.
Poczułem, że ktoś uderzył w moje odzienie. Rozluźniłem uchwyt płaszcza i Oksander zaczął desperacko łapać powietrze. Skorzystałem z tego czym prędzej. Specyfik poleciał prosto do jego ust akurat podczas wdechu.
CZYTASZ
Ogrody Umarłych
FantasyTrzydzieści lat względnego pokoju okazało się zbyt ciężką próbą dla dwóch od wieków zwaśnionych państw. Chociaż walki na granicy są ledwie odległą pogłoską, mieszkańcy Wexaardu czują, że wojna się zbliża. Cudzoziemski łowca potworów, Ilneter Morren...