Rozdział 2

122 8 0
                                    

Część pierwsza: Król nowego Syjonu

Gordon siedział długo pogrążony w myślach.

Od czasu do czasu wstawał, chodził po pokoju jakby nieprzytomny, chłodził czoło o szybę, potem usiadł znowu i — usnął.

Nagle zerwał się, wziął płaszcz gumowy i wyszedł.

Na drodze zdziwiła go ciemność. Deszcz padał. Zdało mu się, że krople deszczu szpilkami śnieżnymi zastygają mu na twarzy. Widział światła migające od przedmieścia; przez jakiś czas zajął go taniec świateł, rozpływających się ciągle w ciemnościach, ale znowu zapomniał o wszystkim.

Kiedy zaszedł do miasta, czuł, że zupełnie przemókł. Trząsł się, drżał jak w febrze. Gdyby tylko znaleźć dorożkę. Spojrzał dookoła i uśmiechnął się. Oczywiście nie znajdzie teraz dorożki. Począł iść prędko, przeszedł kilka ulic, zboczył w jakąś uliczkę i doszedł wreszcie do małego domku, który stał w odosobnieniu, prawie na otwartym polu.

Wyszedł na górę i zapukał.

Otworzono mu drzwi bardzo ostrożnie.

— Dobry wieczór, Polu!

— Cicho! On śpi...

Gordon wszedł cicho.

— Jak się ma Stefan?

Spojrzał dziewczynie w oczy i zatrzymał jej rękę w swojej dłoni.

— Coraz gorzej, coraz gorzej...

W tej samej chwili chory uniósł się na łóżku.

— Ach! to pan, panie Gordon! Boże, jakże ja długo na pana czekałem...

Gordon przystąpił do łóżka.

— Jak się pan ma?

— Pewnie niedługo już potrwa... Polu, przynieś herbaty... Palę teraz znowu... wszak to obojętne. Stary Mizerski był tu raz i widział mnie palącego. Sprawiało mi uciechę, tak móc dmuchać mu dymem w twarz. Wszakże to lekarz, powinien mi pomóc... He, he, czy wie pan, co powiedział? Przybrał grzeczną minę, poklepał mnie po barkach i powiedział, że ze mnie dzielny, młody człowiek, z rodu Rzymian, którzy potrafią nawet umierać z elegancją... He, he... z elegancją...

Zakaszlał.

— Ale co najgorsza, że to tak długo trwa. Przeciągnie się pewnie jeszcze z pół roku.

Spojrzał na Gordona wielkimi, wylęknionymi oczyma, jak gdyby szukał pocieszenia.

Ale Gordon milczał, jak gdyby myślał o czym innym.

— Czy Mizerski był u pana dzisiaj?

— Nie, wyjechał.

— Wyjechał? Na długo?

— Na kilka dni. Pola była u niego. Panna Mizerska bardzo uprzejmie wypytywała się o mnie. He, he... są tacy, co współczują ze mną... Nie potrzeba mi tego, u licha. Nie potrzeba mi litości. Pan jest jedynym, którego mogę przyjąć, bo pan nie ma tak żałosnej miny jak tamci inni. Wypędziłem ich wszystkich do diabła.

Twarz młodego człowieka skurczyła się paroksyzmem bezsilnej wściekłości.

— Nie rozdrabniaj się pan, panie Stefanie. Bardzo pan rozgoryczony... Czy panna Mizerska pytała się o pana?

— Tak.

Gordon jakby nie czekał na odpowiedź, rozejrzał się roztargniony po pokoju.

— Powinien pan wyprowadzić się stąd — rzekł nagle. — Ściany są pełne wilgoci i grzybów. To pana zabije.

Dzieci SzatanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz