Rozdział VI

10 2 0
                                    

Część druga: W przedwiośnie

Pola poddała się zupełnie woli Gordona. Zaniósł ją do sanek, czuła, jak ją otula futrem, z apatyczną ciekawością patrzyła, jak sanki z szybkością strzały ruszyły z miejsca, widziała, że wyjeżdżają za miasto, ale była zupełnie bezsilną i znękaną. Na samą myśl, że ma wypowiedzieć choćby jedno słowo, doznawała przenikliwego bólu.

Gordon z nerwową wściekłością smagać począł konie. Nie wiedział, dlaczego ją wiezie do swego domu, ulegał tylko bezwolnie głuchemu wewnętrznemu popędowi.

Krótka przestrzeń wydała mu się niesłychanie długą i męczącą. Drżał z niecierpliwości, nie mógł doczekać się przybycia na miejsce.

Myśli jego plątały się, doznawał uczucia, że po raz pierwszy w życiu nie jest ich w stanie opanować.

Gdy wreszcie zajechali w obszerny dziedziniec, wziął ją pod rękę i zaprowadził, raczej zaniósł do swej pracowni.

Pola z przestrachem obejrzała się dokoła. Teraz dopiero wróciła jej przytomność.

Wzdrygnęła się, padła na sofę i poczęła płakać.

Gordon chodził wielkimi krokami tam i na powrót, stanął przed nią, patrzył długo w jej twarz i uśmiechnął się z zakłopotaniem.

— Uspokój się, Pola, zrób to dla mnie, uspokój się! Uspokój się! Nie możesz sobie wystawić, jak strasznie cierpię! Nie masz pojęcia. Nie płacz. Słuchać nie mogę twego łkania...

Usiadła i nieprzytomnie spojrzała na niego.

— Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?

— Dlaczego? Zostań moją żoną, Pola. Na zawsze przy mnie możesz pozostać. Wszystko moje do ciebie należy. Zostań moją żoną.

Spojrzała na niego, nie rozumiejąc ani słowa.

— Czy chcesz, Pola, czy chcesz zostać moją żoną? Na rękach cię nosić będę. Dobrze ci będzie u mnie. Tobie i Stefanowi. Chcesz? Pojadę zaraz do Stefana i przywiozę go. Razem tu wszyscy żyć będziemy. Będzie nam tak dobrze.

Bezmyślnie patrzyła na niego. Usta jej drgały ciągłym bólem. Zdawało się, że przewija się ciągle po nich uśmiech rozpaczny.

Nie słyszała jego pytań.

— Wszystko uczynię dla ciebie, czego zapragniesz. Wystaram się o pieniądze i pojedziemy tam, gdzie ciepły klimat Stefana uzdrowi.

— Czy to prawda?

Uderzyła nogą o ziemię.

Spojrzał na nią z wielkim smutkiem. Nigdy go jeszcze tak smutnym nie widziała. Bezkresna rozpacz nurtowała jej duszę. Nie odrzekł jednak ni słowa, opuścił tylko głowę i usiadł przy niej.

— Powiedz! Powiedz, że ona skłamała! — głos jej złamał się w spazmatycznym łkaniu.

— Chcesz być moją żoną? — zapytał tępym głosem.

— Nie! Nie! Ty ją kochasz, tylko ją! Jam tylko środkiem dla ciebie, byś o Heli zapomniał. Nie chcę! — poczęła głośno krzyczeć. — Okłamałeś mnie. Nie kochasz mnie... Ty — ty igrasz ze mną, by w niej wściekłość i zazdrość rozpętać. Nie chcę patrzeć na ciebie, ni na nią! — Idź do niej! To jest żona dla ciebie! Czego chcesz ode mnie?

Uspokoiła się, znużenie poczęło ją ogarniać, mówiła cicho, łkając.

— Nie, nie... Nigdy tak wyraźnie nie czułam tego, jak właśnie teraz, że ty tylko ją kochasz. Oboje igracie ze mną, jestem dla was tylko pozorem, podnietą. Nie! zostaw mnie w spokoju! Pójdę teraz do Stefana. Zostanę przy nim dniem i nocą. — Tak bardzo go zaniedbywałam... A jeśli cokolwiek prośba moja u ciebie znaczy, przychodź czasem do niego! On cię kocha nade wszystko w świecie...

Surowo spojrzała na niego.

Gordon z rosnącym ciągle zdumieniem słuchał jej słów. Nową zupełnie kobietę widział teraz przed sobą. To już nie była jego dawna, bezsilna Pola. Czuł, że w jej duszy kurczowym bólem wije się dusza Heli. Chciał jej coś powiedzieć, czuł, że jej coś powiedzieć musi, ale słowa zamierały mu na ustach.

— Zostań moją żoną — rzekł w końcu.

— Nie! Nie chcę. Nigdy, nigdy... boję się ciebie. Ja... ja boję się ciebie. Boję się wszystkiego, co się ciebie tyczy... O, wy oboje tak mnie dręczyliście, tysiącem zagadek katowaliście mi duszę. — Boję się was obojga... A ten wstrętny brud, ta hańba życia! Wszystko, wszystko mi powiedziała... Nie, nie — pozwól mi odejść... Muszę iść do Stefana, Stefan jest chory...

Opanował ją straszliwy niepokój.

— Nie, nie... Nie chcę cię słuchać, daj mi pokój! Boję się... Och, idź do niej — ona tak pełna rozpaczy, tak bólem stargana...

— Pola!

Nie słuchała jego słów. Bezradnie biegała tam i na powrót po pokoju.

— Teraz już pójdę do domu! Do domu!

Zaczęła znowu płakać i pobiegła do drzwi.

Starał się przywieść ją do opamiętania, zbliżył się do niej i chwycił ją za rękę.

— Poczekaj Pola, odwiozę cię do domu, jeśli chcesz tego koniecznie.

— Nie, nie! Pójdę sama! Muszę iść! Obecność twoja jest dla mnie męczarnią... Och, och — ona cię spoliczkowała, a ty nie odważyłeś się jednego słowa wypowiedzieć. Byłeś moją dumą, moim królem i kobieta cię spoliczkowała. W moich oczach smagała cię szpicrutą.

Gordon nie słuchał jej słów, z wściekłością wołając o sanki.

Stanęli przed drzwiami.

Deszcz padał.

— Daj mi odejść samej... Chcę teraz być samą... Będę ci bardzo wdzięczną, jeżeli mi samej odejść pozwolisz... Ręce twe całować będę, ale puść mnie, puść...

W tejże chwili wyrwała się z rąk jego, przebiegła podwórze i wydostała się na ulicę.

Gordon popędził za nią, pośliznął się, podniósł się znowu i dogonił ją, opadającą z sił.

Nie stawiała już więcej oporu. Zaniósł ją z powrotem. Czuł, że była zupełnie przemoczoną i drżała gorączkowym dreszczem.

— Puść mnie! Zostaw mnie samą. Dręczy mnie twoja obecność.

Szła obok niego.

Kiedy wrócili na podwórze, parobek stał już przy koniach.

— Idź, przynieś futro! — krzyknął na niego Gordon.

Otulił ją futrem.

— Zamknij dom, idź do miasta po konie do Paetzla.

Przez całą drogę nie mówili ni słowa.

Przed domem Stefana Gordon stanął.

— Pola! — rzekł smutnie.

— Daj mi pokój...

Zniknęła w drzwiach domu.

Gordon uśmiechnął się, gardło jego ścisnęło się tłumionym łkaniem — doznawał uczucia niewysłowionej męczarni.

Dzieci SzatanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz