Rozdział VII

16 2 0
                                    

Część druga: W przedwiośnie

Zamykano już sklep, gdy przyszedł do Paetzla.

— Pan Ostap kazał powiedzieć, że poszedł do Hutha.

Subiekt uśmiechnął się spode łba.

Gordon surowo spojrzał na niego.

— Jest tu mój parobek?

— Do usług.

— Zatrzymajcie konie, aż Maciej po nie przyjdzie.

Gordon dał mu pieniądze i poszedł do Hutha.

Ostap siedział w jednym z tylnych pokoi. Pił wino, na jego kolanach siedziała dziewczyna i śpiewała przy akompaniamencie gitary.

— No, jesteś nareszcie! Trzy godziny czekałem na ciebie... Nic nie szkodzi... Ale spójrz na nią: jeszcze nie ma siedemnastu lat, a już tak zepsuta, jakby trzydziestoletnia. Pełna doświadczenia we wszystkich sztuczkach nierządu... Nie masz pojęcia, jakie śpiewa piosenki.

Dziewczyna zuchwale spojrzała na Gordona...

Fischerin, du Kleine,

Zeig mal deine Beine..."

Była widocznie pijana. Śpiewała zachrypłym głosem.

Gordon usiadł i obojętnie na nich spoglądał.

— Typowe dziecko Szatana! — Ostap powiedział to prawie z nienawiścią... — Ale odejdź już, Kasiu. Jesteś pijana. Idź! Przynieś jeszcze wina.

Ziewnął przeciągle.

— No, tak! Jak ci się zdaje, Gordonie?

Spojrzał na Gordona i smutnie kiwnął głową.

Gdy Kasia wyszła, spojrzeli na siebie prawie nienawistnie.

— Dziwnie się jakoś zmieniłeś — rzekł wreszcie Gordon.

— Dlaczegóż by nie? Zostańmy na powrót przyjaciółmi. Ty teraz sam jeden wreszcie mi pozostałeś, chociaż i ciebie już więcej znosić nie mogę.

Kasia przyszła z winem.

— A teraz, Kasiu droga, idź spać, sama, zupełnie sama, jak obyczajnej dziewicy przystoi. Masz tu wszystkie moje pieniądze. Wstaniesz o szóstej. Prawdopodobnie zastaniesz nas tu jeszcze. Tak, masz rację, przynieś jeszcze dwie butelki, ale prędko.

Gdy wszystkie jego polecenia spełniono, spojrzał znowu na Gordona, w połowie dobrodusznym, w połowie szyderskim wzrokiem.

— Właściwie przeżyliśmy wielki szmat życia razem. Sądzę, że późniejsze pokolenia długo sobie jeszcze opowiadać będą o szlachetnej parze Dioskurów...

Gordon patrzył na niego poważnie.

Był bardzo znużony.

— Słuchaj Ostapie, jeśli chcesz mi mówić rzeczy przykre, daj spokój. To nudne. Nienawidzicie mnie wszyscy i szukacie zemsty w obelgach. Niedawno Hela mnie spoliczkowała, przed kilku dniami uderzyła mnie szpicrutą. Nie wiem, czego chciała ode mnie.

Ostap zamyślił się.

— Wiesz co, ostatnimi czasy nieraz przychodziło mi na myśl, że właściwie wy oboje jesteście do siebie podobni. Tylko ty jesteś człowiekiem więcej wyrachowanym, a ona kobietą histeryczną. Ale macie oboje te same przewrotne popędy.

Gordon spojrzał na niego pytająco.

— Oboje pragniecie cierpienia — rzekł Ostap z namysłem. — Fatalny jakiś popęd gna was, by stwarzać sobie cierpienia. Mam gdzieś jeszcze u siebie bardzo charakterystyczny wiersz twój z lat młodzieńczych. Błagasz w nim Boga, aby zesłał na ciebie ból niesłychanie dumny — takiego używasz wyrażenia — ból święty, więcej dumny i więcej święty od bólu jego wielkiego syna... W bólu tym jest poczyn i piękno. Ty kochasz piękno. Sam pięknym jesteś w twych marzeniach. Coś jest w tobie z Aleksandra Wielkiego, z Byrona, z Karola XII.

Gordon milczał, bawiąc się mechanicznie butelką.

— No, więc pijmy — rzekł Ostap. — Dziwna rzecz. Zawsze czułem twą potęgę, a dziś nic już jej nie czuję... Tak, tak. Wydaje mi się, jakbym dziś dopiero dojrzał.

Gordon się zamyślił.

— Tak. Szczególna zmiana dokonała się w tobie.

Nagle ogarnął go niepokój.

— Straszne jakieś plany przechodzić ci muszą przez głowę — szepnął.

Ostap uśmiechnął się.

— Wszystko uczynię, co ci przyrzekłem. Nie wiem właściwie dlaczego, bo cała ta sprawa przestała już wzbudzać we mnie zajęcie... Tak, więc ten młody Wroński ma też tu coś do roboty?... No, ja nie chcę wglądać w twe zamiary... Ale tego malca powinieneś dobrze pilnować. Jest chory i z silną gorączką łazi po świecie — uśmiechnął się z lekka. — Sądzę, że to on właśnie dopomógł mi do tego szczególnego przełomu w mej duszy. Tak mnie zupełnie zrobił samotnym...

Zamilkł i wpatrywać się począł w Gordona.

— Nie znasz mnie. Patrzysz na mnie tylko przez twą nienawiść — rzekł Gordon cicho. — Nie wiesz nic o mnie. Wy wszyscy nic nie wiecie. Ja więcej od ciebie jestem samotnym... No tak, Ostapie, wierzę, że gotów jesteś do wszystkiego, ale czuję także, że przeciw samemu sobie knujesz coś strasznego...

— Daj spokój, Gordonie, daj spokój — Szatanie! Twoje zdrowie! Nie mam już więcej nienawiści dla ciebie...

Zdawało się, że Ostap powiedział to zupełnie mechanicznie, myśląc o czymś zupełnie innym.

— Słuchaj, Gordonie, ja zamordowałem dziecko — krzyknął gwałtownie i ciężko odetchnął.

Gordon zerwał się z miejsca, ale siadł zaraz na powrót.

— Moje własne dziecko — szepnął Ostap i zaśmiał się idiotycznym, obłąkanym śmiechem.

Obydwaj z osłupieniem wpatrywali się w siebie.

Dzieci SzatanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz